Dziennik podróży do Gruzji. Dzień jedenasty. Żegnaj, Gruzjo!

Wrzesień 2013

Skocz do galerii

11 września: powrót. Żegnaj, Gruzjo… A może… do zobaczenia?…
Trzeba było wstać skoro świt. Ale co robić? Jak trzeba, to trzeba. W aucie, nie wiedzieć dlaczego, tuż przed odjazdem włączył się alarm. Wyglądało na to, że chcemy odjechać z fasonem…Obudziliśmy chyba całą okolicę!

Podróż do Kutajsi poszła nad wyraz sprawnie. W pobliżu lotniska skorzystaliśmy jeszcze z usług myjni, by oddać naszego wiernego przyjaciela, czyli auto, które – trzeba przyznać – nigdy nas nie zawiodło – w dobrym i ładnym stanie. Dojechaliśmy o czasie, ale cóż… Nic nie może być całkiem proste.

My dojechaliśmy, ale nasz pan z rent a car – wprost przeciwnie. Nie było go naprawdę długo. Ponaglany telefonami uspokajał, że przecież już jedzie i niedługo będzie. No a my musieliśmy się przecież jeszcze odprawić. Czekając na pana rentacarowca, nieco nerwowym krokiem spacerowaliśmy przed wejściem na lotnisko (wyglądało podobnie jak wrocławskie lotnisko w latach siedemdziesiątych). Ludka dzwoniła do rodziny, załatwiała sprawy służbowe (powrót do obowiązków!) i – po raz ostatni – podkarmiała pieski… Pojawił się cały psi komitet pożegnalny!

Nagle podszedł do nas uśmiechnięty, dość brzuchaty Gruzin, otworzył ramiona i zapytał, jak nam się podobało w jego ojczyźnie. To był nasz taksówkarz! Zamieniliśmy parę słów. Miło było zobaczyć u kresu wycieczki sympatyczną, znajomą twarz. W końcu pan z biura dojechał. Nie miał specjalnych wyrzutów sumienia. Uznał, że przecież odlecieć zdążymy. To najważniejsze, zaś umówiona godzina spotkania nie jest w końcu aż tak istotna. I tak musimy tu stać…

W czasie odprawy okazało się, że mój mąż wykazał się specyficznym poczuciem humoru i prześliczne zebrane na plażach kamyki wpakował do bagażu… podręcznego. Celnik, oczywiście, wysypał wszystkie. Byłam wściekła. Myślałam, że się popłaczę. Pokłóciliśmy się porządnie. No ale w końcu trzeba było tę przykrość jakoś przełknąć. Ludka ofiarowała mi później – na pocieszenie – parę swoich kamyków… Są teraz tym cenniejsze, że bardzo nieliczne.

Żegnaj, Gruzjo. A może – do zobaczenia?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.