O rudowłosej Minu, co łazi po dachach i drzewach

 Annie M.G. Schmidt, Minu, tłumaczenie Joanna Borycka-Zakrzewska. Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2006

http://www.hokus-pokus.pl 

          Kot jest zwierzęciem pełnym tajemnic. Staje się często panem swego właściciela. Co prawda chadza własnymi drogami, ale ten, kto (jak ja) z bliska obserwował przez wiele lat to zwierzę (bo kota nie można mieć)  wie, że bardzo przywiązuje się ono nie tylko do miejsc, które lubi, ale i do ludzi.

      Kot, arystokratyczny indywidualista, inspirował twórców literatury dziecięcej od dawna. Charl Perrault (w swoim zbiorze baśni z 1697 roku) ubrał kota w buty i kazał sprytem zdobywać dla swego pana wszelakie dobra. Po francuskim mistrzu pióra czyniło to wielu (u nas na przykład Jan Brzechwa,  Hanna Januszewska, Ewa Szelburg-Zarembina, czy Witold Zechenter). Pisano o kocie w różnych czasach i w różnych językach, prozą i wierszem. Czynił to Rudyard Kipling i Theodor Geisel (Dr Seuss), Thomas S. Eliot i Stanisław Jachowicz, Mieczysława Buczkówna i (całkiem niedawno) Tomasz Trojanowski. Kot bywał przewrotnym, choć miłym niecnotą (np. u Marii Kownackiej) i mędrcem (kot o imieniu Arystoteles z książki Dicka Kinga-Smitha Arystoteles solennie wypełnia polecenie otrzymane na pożegnanie od mamy: Bądź mądry, synku). Przykłady można by tu mnożyć.

                Holenderska pisarka, Annie M.G. Schmidt (1911 – 1995) uczyniła jednak coś zupełnie niezwykłego: bohaterem jej książki Minu jest bowiem… były kot, a właściwie, co nie jest bez znaczenia… była kotka.

            Trafia ona, pod postacią ślicznej, rudowłosej dziewczyny, do dziennikarza, któremu szef ma za złe (poniekąd słusznie), że jest zbyt nieśmiały i monotematyczny, bo, choć ma ciekawy styl, pisuje tylko o… kotach.             Dziewczyna, która do niedawna była kotką, zostaje przygarnięta przez pełnego kompleksów, ale i dobroci  Tobiasza i uważa go za swego  pana. Sypia na strychu w starych kartonach, nadal przyjaźni się z kotami, zakładającymi na jej prośbę kocią agencję informacyjną. Właśnie dzięki niej subtelny młodzieniec, któremu dotąd z trudnością przychodziło nawiązywanie kontaktów, zaczyna wiele wiedzieć i może o tym pisać. Dzięki Minu, jej kociej gwardii i Bibi, małej przyjaciółce (jako jedyna, nie dziwi się temu, że śliczna Minu pomiaukuje i pomrukuje z zadowolenia, łazi po dachach i wspina się na drzewa, gdy w pobliżu pojawia się krwiożerczy pies), Tobiasz demaskuje jednego z mieszkańców miasteczka. Udaje on społecznika, a w gruncie rzeczy jest ograniczonym, nastawionym wyłącznie na własny zysk, w dodatku okrutnym (gdy nikt nie widzi, wyrzuca do śmietnika małe kotki; potrafi też uderzyć dziecko) tępym wyzyskiwaczem. Nazywa się… pan Wyrachowalski (brawa dla tłumaczki – Joanny Boryckiej-Zakrzewskiej) i zamierza rozbudować fabrykę dezodorantów. Młody dziennikarz odkrywa (dzięki kotom i swojej sekretarce, pannie Minu  –  byłej kotce) sens swojego zawodu, pokonuje nieśmiałość i, pozostając wiernym swym przekonaniom i świeżo odkrytemu posłannictwu, potrafi nawet przeciwstawić się szefowi. No a śliczna panna Minu, do niedawna kotka, odkrywa, czym jest prawdziwe człowieczeństwo.

       Właśnie tak. W tej pełnej uroku opowieści o życiu mieszkańców małego, nieco sennego miasteczka, z ich mniejszymi i większymi codziennymi sprawami (ktoś przewrócił stragan sprzedawcy ryb i zbiegł z miejsca wypadku, emerytowany nauczyciel zamierza wygłosić dla miejscowej społeczności wykład Kot na przestrzeni dziejów, właścicielka mieszkania próbuje wyrzucić lokatora ze swego lokalu, bo nie podobają się jej jego podejrzane kontakty a jej mąż się temu sprzeciwia itd) pojawia się myśl o człowieczeństwie. Jego wyróżnikiem staje się umiejętność wczucia się w to, co przeżywa inna żyjąca istota, umiejętność współodczuwania. Panna Minu może w pewnym momencie wybierać – pozostać człowiekiem albo znów stać się kotką. Drogą powrotu do dawnej postaci (za którą dotąd bardzo tęskniła) jest upolowanie ptaszka. Jednak Minu już nie jest w stanie zapolować, choć – jak się jej wydawało – bardzo do tego tęskniła. Minu rozmyśla o swej niedoszłej ofierze – ptaszku: Mogłam wczuć się w ból tego ptaka. (…) Mogłam wczuć się w jego strach. Ale skoro ktoś potrafi się tak wczuwać, to na pewno nie jest już kotem. O, nie. Koty nie mają współczucia dla ptaszków. Rozmyślania dziewczyny pojawiają się mimochodem, a nieudane polowanie nie jest pozbawione elementów humoru. Kwestia nadzwyczaj poważna została pokazana tak, że się z nią obcuje w sposób, który czytelnika subtelnie zachęca do myślenia, ale niczego mu nie narzuca. Nie każe mu też niczego pojąć natychmiast, bo do przygód Minu, perypetii Tobiasza i obrazków z życia miasteczka czytelnik będzie miał ochotę wracać wielokrotnie. Przeczyta tę książkę w wieku siedmiu, ośmiu lat.

     Dodatkową zachętą będzie jej wygląd (świetnie się spisał autor projektu okładki i opracowania graficznego – Rafał Bagiński): na okładce, o smakowitym kolorze mleka z wanilią i żółtkami, widać zalotną, wielkooką kotkę o bacznym spojrzeniu, z zielonym kuferkiem w łapce, czcionka – wygodna do czytania dla ośmioletniego, niezupełnie jeszcze wprawnego oka – odpowiednia, co do wielkości i o dobrym kontraście.

        Młody czytelnik przeczyta ją (jestem tego dziwnie pewna) również później, gdy będzie miał lat dziewięć, dziesięć, jedenaście. Każdy taki powrót stanie się okazją do odkrywania kolejnego sensu. Odkryje, delikatnie zarysowany w tle, problem potrzeby tolerancji dla odmienności, czy kwestię dbałości o swoje miejsce na ziemi. Na pewno zachętą będzie też niezwykle subtelnie zarysowany tu element erotyki (Tobiasza ekscytują słodkie pomrukiwania panny Minu, jej zwinność, zaradność, niezależność i iście koci wdzięk; panna Minu ceni sobie dobroć, subtelność i ciepło swego pana). Temat został zaledwie muśnięty, ale właśnie tak, jak to w tym wypadku być powinno: dwie istoty, pozostając niezależne, są sobie wzajemnie potrzebne i mają sobie coś cennego do zaoferowania, coś się tu zaczyna rozgrywać, ale nic się jeszcze nie dokonało. Wszystko w tej dziedzinie pozostaje w sferze pięknych możliwości.

      To jest pisarstwo najwyższej klasy. Nie darmo Annie M.G. Schmidt otrzymała (w 1988 roku) najwyższe trofeum w literaturze dziecięcej – Nagrodę im. Hansa Christiana Andersena (tzw. Małego Nobla) z rąk samej Astrid Lindgren. Istnieje pewne pokrewieństwo w twórczości obu tych pisarek. Najważniejszym rysem, które je łączy wydaje mi się to, że obie traktują swego odbiorcę z szacunkiem nieudawanym,  to jest niewynikajacym z aktualnie panujących mód pedagogicznych czy literackich, i że mają mu do zaoferowania coś autentycznie ważnego: klarowność formy i szlachetną prostotę myśli.

 

Hanna Diduszko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.