Schody

 

 

                        Drewniane, szerokie schody pokryto czerwoną politurą. Nie bardzo wiadomo, dlaczego. Tak pewnie jest praktycznie. Stopnie zostały misternie wykończone mosiężnym obramowaniem. Na każdym widać subtelny wzorek – geometryczny lub roślinny (niby w tureckich meczetach). Hop, hop – zeskakuję po stopniach. Hop, hop – teraz udało się pokonać dwa na raz.

          Co by na to powiedziała babcia? Na szczęście nie widzi moich ryzykanckich wyczynów. Leży zbolała na łóżku w ostatnim pokoju, opiera się wysoko na poduszce i robi lalki z białych opłatków na lekarstwa. Lekarstwa są gorzkie a lalki maleńkie. Babcia wysypuje szary proszek na łyżeczkę. Łyka proszek i popija wodą z porcelanowego kubeczka pomalowanego w Chinki i Chińczyków. Z opłatków robi laleczki.  Babcia nie słyszy tego, co się dzieje na schodach. Hop, hop – znowu dwa schodki. Ale klawo! (Teraz już wiesz, drogi Czytelniku, że jesteś na wycieczce w Przeszłości; przecież dziś nikt takiego słowa by nie użył, albowiem wyszło ono z użytku, ha, ha, ha)

– Hallo, meine Kleine! Wohin gehst du? –  para lekko zmętniałych starczych oczu o intensywnie błękitnej barwie farbki do bielizny wygląda spoza uchylonych drzwi.

– Do Spychałów… Mamusia mi kazała skoczyć po napoleonki. Będziemy mieli gości.

– Naaa, warte mal… To dla ciebie. Upiekłam takie ciasteczka. Proba! Bitte!

– Oj, dziękuję. Pysznie wyglądają! Z kokosem? Od pani Tomczakowej? Do widzenia.

– Aufwiedersehen! Pass auf! Uważaj! Nie spadnij!

                                Ze szczytu pierwszego piętra widać kafelki, którymi wyłożono klatkę schodową na parterze. Taka moda. Są ciemnozielone i białe z granatowymi zawijasami. Niektóre popękane, zarysowane, chore. Większość ciągle piękna, elegancka. (Jak to było? Jaki układ kafli?…) Hooop. Z pierwszego piętra na parter można zjechać po szerokiej poręczy. Co by na to powiedziała siostra… Zaraz by nakrzyczała. Wielu rzeczy nie wiem albo niezupełnie wiem, ale akurat to wiem na pewno (ale to z dobrego serca, troszczy się o ciebie, jesteś przecież jej małą siostrzyczką i musi na ciebie uważać – powiedziałaby mamusia). Nakrzyczałaby okropnie. Gorzej niż babcia. Na szczęście siostra nie widzi. Ćwiczy gamy na fortepianie. Z niezadowoloną miną (fortepian stoi w zimnym gabinecie a ćwiczenie gam jest nudne, lepiej byłoby w tym czasie czytać Przekrój albo przeglądać Wykroje i Wzory).

                      Frrruuuu. Schody zostają za plecami. Przechowują w sobie chropowate dźwięki kroków – tych ciężkich, zmęczonych, steranych i tych lekkich, subtelnych, roztańczonych, i tych zawadiacko przytupujących, chwiejnych, barowych, i wreszcie – tych ledwie wyczuwalnych, niepewnych kroczków drepczących nieporadnie wokół osi maleńkiego ciałka. Pulchne ciałko uczepiło się kurczowo maminej spódnicy – powiewającej, żółtej i słonecznej. Zza niej świat jest dużo bezpieczniejszy. Nawet można schodzić (co tam – zbiegać, sfruwać!) po ogromnych schodach. Schody skrzypią. Schody szepczą. Schody pięknie opowiadają. Słyszałam to nie raz… Powiadasz, Czytelniku, że mieszam materie? Może i mieszam materie (w końcu babcia jest krawcową…). No ale na szczęście wcześniej sprytnie ustaliłam podział obowiązków. Ja piszę, ty – czytasz. I nawet możliwe, że masz rację. Ale to ja mam przed sobą klawiaturę ( i nie jest to klawiatura fortepianu; na nim, jak już powiedziano, gra moja siostra).

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.