O stworzeniu świata i niepozornym Człowieczku…

 

Bart Moeyaert, Stworzenie; ilustracje Wolf Erlbruch. Tłumaczenie Jadwiga Jędras, Łukasz Żebrowski, Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2005.

http://www.hokus-pokus.pl

            Dziwny, pokraczny człowieczek w  staromodnym kapeluszu, siedzący na krzesełku przygląda się brodatemu Panu Bogu, który z zadowoloną miną wysnuwa z siebie (a ściślej – ze swojej dłoni) lekko przerażonego kota… Taki obrazek widnieje na okładce książki Stworzenie, autorstwa belgijskiego twórcy – Barta Moeyaerta, nagradzanego i tłumaczonego na wiele języków powieściopisarza, autora sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych, także poety i tłumacza. Jego osiągnięciem, jako osoby piszącej dla dzieci, jest trzykrotna nominacja do Międzynarodowej Nagrody im. H. Ch. Andersena. Książka Stworzenie została wydana u nas w 2005 roku  przez warszawską oficynę Hokus-Pokus i trzeba podkreślić, że jest to edycja bardzo staranna pod względem jakości.

      Historia powstania tej niezwykłej, choć krótkiej, książeczki jest również niezwyczajna. Otóż do Barta Moeyaerta zwrócił się z niecodzienną propozycją dyrektor znakomitego Holenderskiego Zespołu Instrumentów Dętych (Het Nederlands Blazers Ensemble) prosząc, by pisarz opowiedział coś na kształt własnej wersji Genesis. Miałby to uczynić podczas wykonywania oratorium Haydna Die Schopfung (w opracowaniu na instrumenty dęte). Pomysł spodobał się Moeyaertowi a wkrótce okazało się, że i publiczność jest zachwycona tym niecodziennym przedsięwzięciem. Po dwóch zakończonych sukcesem koncertach odbyło się wspólne tourne orkiestry i pisarza: orkiestra grała oratorium Haydna, Moeyaert – opowiadał… Dyrektor Het Nederlands Blazers Ensemble zapragnął uwiecznić całość na płycie CD, a pisarz zapragnął wydać swój tekst w postaci książki, koniecznie z ilustracjami Wolfa Erlbrucha, który z entuzjazmem zgodził się na tę propozycję…

   Tak powstała książka – religijna?… Rozrywkowa?… Trudna do zaklasyfikowania? Z pewnością – tak… Można by ją wpisać w krąg literatury religijnej, innej jednak niż ta, do której przez lata przyzwyczajano młodego czytelnika. Nie ma tu ani patosu, ani dydaktyzmu. Brak patosu i dydaktyzmu to w literaturze religijnej dla dzieci prawdziwa rzadkość i – u nas – potrafili się bez tych cech obejść tylko twórcy najwybitniejsi (np. ksiądz Twardowski, ksiądz Maliński, czy Joanna Kulmowa).

            Mamy tu  postać Boga i pewne na jego temat wyobrażenie: jest on przede wszystkim radosny, pełen pogody, jak dziecko lubi psoty, męczy się pracą, mamrocze przez sen… Czytelne, proste  ilustracje Wolfa Erlbrucha ukazują Go jako wesołego, sympatycznego staruszka. Ten plastyczny wizerunek jest nieco spokrewniony z postacią Pana Boga znaną z rysunków francuskiego twórcy Jeana Effel’a… Można też uznać Stworzenie, głównie zresztą za sprawą tychże ilustracji (ich autor stosuje tu prostą kreskę, plamy o przygaszonych barwach i technikę kolażu) za książkę o charakterze rozrywkowym… Pan Bóg jest tu często nieodparcie zabawny, gdy na przykład, uwieszony na gałęzi, buja się z błogą miną, pomachując dużymi, bosymi stopami, czy też wysnuwa ze swoich nieproporcjonalnie ogromnych dłoni rybę i kozę o lekko zdębiałej minie… Ale… No właśnie. Nie jest to opowieść ani o Panu Bogu, ani też o tym, jaki  On jest… Nie jest to również (wbrew tytułowi) opowieść tylko i wyłącznie o stworzeniu świata. Nie chodzi też o to, by czytelnik się przede wszystkim dobrze bawił… Opowieść ta mówi w pierwszym rzędzie o ludzkim wyobrażeniu Początku i o ludzkiej niepewności…

         Pokraczny człowieczek (narrator a jednocześnie autor i, zapewne, każdy z czytelników – i to niezależnie od wieku…), którego Moeyaert uczynił świadkiem Boskiego dzieła stworzenia to rzeczywisty główny bohater całej tej historii. Niezgrabny, postawiony w niewyobrażalnie trudnej sytuacji, by jakoś uchwycić, czym jest Nic, z którego powstało Wszystko… No i ów wątły, nagi (poza kapeluszem) a zatem – bezbronny człeczyna próbuje sprostać temu, czemu teoretycznie sprostać się nie da.

     Ma poczucie, że wyobrażenie sobie Początku i opisanie Stworzenia jest zadaniem nad wszelki wyraz trudnym, ale zaczyna się z uwagą przyglądać poczynaniom Pana Boga, bo przekonuje go i daje mu siłę –  wyraźnie wyczuwalny w Nicości – potencjał dobra (…nic się nie zmieniało, nic pozostawało niczym. Gdy jednak pytałem Boga, jak się czuje albo czy wygodnie mu się siedzi na krzesełku, podnosił kciuk i kiwał głową. – Bardzo dobrze – mówił. Wszystko było dobre. Chociaż jeszcze nie było niczego.)

    Ów potencjał dobra, obok chuchrowatego osobnika w niekształtnym kapeluszu, staje się ważnym bohaterem historii opowiedzianej przez Moeyaerta. Ulubione słowo Boga to Dobre. Człeczyna – narrator (autor? Każdy z nas?) zgadza się, i owszem, że wszystko jest Dobre, tylko nie on sam (On jest kochany i jest wszystkim, a ja jestem zły i jestem prawie niczym), bo to, co wokół powstaje jest obfite, zachwycające, ale i chaotyczne (Spójrz, jak rośnie, puszcza pąki i kwitnie, na wietrze(…) – miałem na myśli to, że wszystko jest bez ładu i składu), może dlatego, że Człowieczek czuje się zawieszony gdzieś, nie wiadomo Gdzie. Nie zna swojego miejsca.

      Odnajduje je, gdy Bóg to miejsce mu wyznacza (Rękami zakreślił okrąg wokół mnie i nagle zrozumiałem, gdzie jestem.). Zaczyna rozumieć, gdzie jest, ale ciągle nie pojmuje, po co… I jaką rolę ma odegrać między słońcem a księżycem i gwiazdami. Przeżywa wątpliwości. Stawia trudne pytania. Tak trudne, że zaczynają go przerażać (…dlaczego najpierw stworzyłeś światło, a dopiero później Słońce? Czy nie powinno być na odwrót? Albo jednocześnie? I czy nie wydaje ci się, że trudziłeś się na darmo? I czy teraz tego nie żałujesz? (…) moja ślina była jadem). Obawia się nawet, że on sam jest… pomyłką.

       A Bóg się śmieje, ale nie z Małego, Nieporadnego Człowieczka, tylko dlatego, że przepełnia go radość i cieszy go wszelkie stworzenie, które pełzało, latało albo pływało, chodziło lub wspinało się, a czasami umiało robić jeszcze coś innego albo różne rzeczy jednocześnie. Tak czy inaczej Człeczyna patrzy na Boskie dzieło stworzenia nie rozumiejąc jego sensu. Potrzebuje wskazówek i uzyskuje je, zaczyna też rozumieć, że tylko uważna obserwacja pozwoli na uchwycenie porządku (Pokazał mi tę i tamtą stronę. Różniły się od siebie, ale gdy się uważnie patrzyło, to było widać, że się uzupełniały.) W końcu Człowieczek w niekształtnym kapeluszu zostaje ze stworzoną przez Boga kobietą, która była piękna i naga (…), i niemal biło od niej światło. Bóg zasypia i rozkosznie mamrocze przez sen… Jest utrudzony. Pragnie odpoczynku. Dlatego nie stworzył tego dnia nic. Ale teraz jest to boskie Nic i jest ono innego rodzaju niż to, które było na Początku (Nic już było na początku, ale to nie było boskie nic.) Teraz Człowieczek w kapeluszu i olśniewająco piękna, naga kobieta patrzą na pogrążonego we śnie Boga. Czy poradzą sobie z tym boskim Nic? Czy coś zrozumieją? Czy znajdą odpowiedź na dręczące pytania?

        Książka Moeyaerta jest też opowieścią o Tajemnicy i o tym, że można, jak niepozorny Człowieczek–narrator, być jej świadkiem i może nie powinno się jej w barbarzyńskim akcie poznawania dziurawić na sito, bo wszystko przecież jest Dobre. Również ona. Dzieci lubią kontakt z Tajemnicą, dlatego sądzę, że polubią też tę zaskakująco mądrą, ale i niepokojącą książkę. Pozwala ona małemu czytelnikowi i towarzyszącej mu w lekturze dorosłej osobie na dziwne, niejasne, czasem wywołujące uśmiech doświadczenie obcowania z prawdą, do której się tęskni i której istnienia z całego serca się pragnie…

 

Hanna Diduszko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.