Żaglowóz (opowieść Naszej Najstarszej Pociechy)

 

            Mój kolega z tego samego bloku nazywa się Marcin. Mieszka w najniższej części naszego bloku a ja, moja Młodsza Siostra i Mały Brat (no i, rzecz jasna, tata i mama) mieszkamy w najwyższej części bloku. Marcin chodzi do innej szkoły i nie ma rodzeństwa, tylko kota (jak my) i bardzo starą babcię. Marcin jest fajny. Wymyślamy razem różne konstrukcje i wynalazki. Możemy je potem wypróbowywać na mojej Młodszej Siostrze, która trochę przy tym narzeka, ale jakoś  daje radę, bo jej zależy, żeby dobrze wypaść. Nie chce być gorsza, dlatego, że jest dziewczyną.

        Kiedyś zmontowaliśmy z Marcinem żaglowóz.

      Wzięliśmy deskorolkę, kawał długiego kija i wielki płat folii (zostało jej trochę od pakowania mebli, ktoś się chyba wzbogacił, kupił nowy sprzęt i folię zostawił przy naszych śmietnikach). Nie bardzo wiedzieliśmy, jak to wszystko razem zamocować, ale w końcu przyczepiliśmy ten kij do deskorolki tak, że powstał niby maszt (do wyjazdu na Mazury zostało jeszcze prawie pół roku, więc trzeba sobie  radzić z trenowaniem żeglarstwa…). Do niego przymocowaliśmy folię, która utworzyła coś na kształt żagla. Zrobiliśmy nawet specjalny pałąk do obracania żagla pod wiatr.

           Zabraliśmy to wszystko na boisko. Akurat nie było na nim tych Dużych (w ogóle nie było kompletnie nikogo), którzy nas ciągle próbują przepędzać, więc mogliśmy popróbować, czy nasz żaglowóz działa. Działał jako tako. Trzeba było podnieść trochę pałąk. Ale było to do zrobienia. Potem zaczęliśmy na zmianę wskakiwać na deskę, ustawiać żagiel i jechać, ale nie szło to za dobrze, bo w boisku są różne nierówności – górki z których wyłazi trawa i jakieś szczeliny po zimie.

         Wzięliśmy moją Młodszą Siostrę i zaczęliśmy próbować, jak to będzie działało z nią. Jest mniejsza i lżejsza. A chodzi o to, żeby sprzęt był uniwersalny. Ona na początku ciągle spadała, bo nie mogła utrzymać równowagi i nie wiedziała, co zrobić z pałąkiem. Próbowała jechać na naszym żaglowozie jak na zwykłej deskorolce. Tłumaczyłem, żeby się nie odpychała, bo to jest żaglowóz i działa na wiatr a nie na nogę. W końcu zrozumiała. Nawet jej nieźle szło. Całkiem sprytna jest ta moja Młodsza Siostra.

        W pewnym momencie przybiegł do nas nasz tata, bo właśnie wrócił z pracy i zobaczył przez okno, co robimy. Wskoczył na deskę i, oczywiście, zaraz łomotnął z całej siły, ale się szybko pozbierał, bo mu się pewnie zrobiło trochę głupio. Jak przyszedł tata, przestaliśmy się rozglądać za Dużymi. Ale nie było ani Dużych, ani w ogóle nikogo. Żywego ducha.

         Nagle moja Młodsza Siostra zaczęła okropnie kichać. Jak z armaty. Kichała i kichała. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że jesteśmy mokrzy. Okazało się, że okropnie leje (przedtem trochę padało, ale tak raczej  niegroźnie). Siostra dalej kichała jak najęta. Oczywiście nie miała chusteczek. Dałem jej swoją, trochę zużytą (ale mało), i polecieliśmy do swoich domów.

    Żaglowóz schowałem w piwnicy. Trzeba poczekać aż się skończy ulewa. Nasza konstrukcja jest wyczynowa – nie ma kabiny, w której się można schronić…

 

Jedna odpowiedź do “Żaglowóz (opowieść Naszej Najstarszej Pociechy)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.