Dzieci bywają samotne, ale nie są głupie

 

 

Marcin Szczygielski, Omega. Z ilustracjami Bartka Arobala.

Instytut  Wydawniczy Latarnik im. Zygmunta Kałużyńskiego. Warszawa 2009.

 

 

https://latarnik.com.pl/

                Zobaczyłaś najwięcej, ale nic nie dostrzegłaś – taki werdykt słyszy z ust prześmiewczego komentatora Olimpiady Zmysłów dwunastoletnia Omega (czyli: Joanna), tytułowa bohaterka powieści Marcina Szczygielskiego. Autor powieści wraz z ilustratorem (jego rola jest olbrzymia, bo słowo i obrazy wzajemnie się tu dopełniają) prowadzi czytelnika przez kolejne poziomy gry komputerowej, w którą  zabrnęła stworzona przez pisarza wybitnie inteligentna bohaterka. Joanna woli siebie nazywać Omegą. To jest jej pseudonim w sieci. A sieć to jej prawdziwe życie.

            Tak jest z wieloma współczesnymi dziećmi i dobrze, że znalazł się pisarz, który tę sytuację uwzględnił, czyniąc z niej oś swej powieści. Właśnie tam, w sieci  Omedze oraz  wielu jej niepowieściowym rówieśnikom zdarzają się sytuacje, na które ma się wpływ. To tam,  zdaniem Omegi, jest prawda a nie udawanie. Tam można się ćwiczyć w racjonalnym, logicznym myśleniu. Tam jest się pełnowartościowym, choć zaledwie dwunastoletnim człowiekiem, a nie, na przykład, słodką córeczką, której ofiarowuje się przy każdej okazji kolejne modele lalki Barbie w przecudnych ubrankach; córeczką wymyśloną przez nic nie rozumiejącą, zajętą swoim nieudanym życiem mamę.

            Joanna zostaje wciągnięta do gry, która staje się przerażająco realna. Joanna – ostatecznie – przemienia się w Omegę i dysponuje kilkoma życiami. Nieważne czy pomysł Marcina Szczygielskiego jest oryginalny, czy nie (choć na tle polskiej książki dla młodzieży z pewnością się wyróżnia). Ważne wydaje się  to, że  powieść (wraz z poruszającymi ilustracjami – obrazami Bartka Arobala) w mocny i silnie działający na czytelnika sposób, posługując się środkami bliskimi odbiorcy, do którego jest adresowana, traktuje o sprawach, które są naprawdę istotne. Takich, jak na przykład prawda uczuć a także tęsknota za nimi.      Gra, w którą wikła się Omega, bywa okrutna i wstrętna, ale jako okrutną i wstrętną odczuwa swoją egzystencję w realu dwunastoletnia bohaterka. Żyje w chłodnym uczuciowo domu. Nikt nawet nie próbuje dostrzec tego, co może kryć się gdzieś w głębi człowieczego serca. Ważne jest tylko skuteczne funkcjonowanie. To wstrętne, ale właśnie tak działa świat wokół Joanny. Tak działa zatem i ona sama. Jako Omega odrzuca jednak otaczający ją fałsz, udawanie. Tego znieść nie może. Ten rys portretu psychologicznego bohaterki wykreowanej przez Szczygielskiego jest bardzo przekonujący. Wydaje się, że w rzeczywistości też jest tak, że dzieci zniosą wiele, bodaj najtrudniej jest im z akceptowaniem fałszu.

             Dziewczynce pozostaje logika, precyzja działania, racjonalne myślenie, prawidłowe rozwiązywanie problemów. Czegoś tu jednak brakuje… Omega (a może raczej – Joanna?) nie wie, czego. Nikt jej tego nie mówi. Nikt nie wskazuje drogi. Omega jest zdana na siebie a także na zagadkowe, towarzyszące jej w czasie trwania gry Dziecko, pozbawione – na razie –  płci (co jest celnie podkreślane w języku stworzonymi przez autora formami czasowników, typu: mówiłom ci..). Dziecko jest tym, co ona sama w sobie odrzuca. Dziewczynka nie wie, ale, na szczęście, przeczuwa, że taki zimny, racjonalny świat jest po prostu zły.

            By oddać okrucieństwo i bezduszność świata, autor nie waha się przed stwarzaniem bulwersujących obrazów (i w tym wypadku ilustrator okazuje się  niezawodnym towarzyszem). Nie jest to jednak żadna nowość w literaturze dla dzieci. Tutaj mamy dom zbudowany z mięsa i pulsujące, ogromne, żywe serce (przyznam, że musiałam przerwać lekturę i odpocząć, by – dopiero po jakimś czasie – do niej powrócić), ale, pamiętajmy, że w baśniach (które, jak wiadomo są cudowne i pożyteczne…) mieliśmy kazirodczych ojców, odrąbywane członki i dzieci rzucane zwierzętom na pożarcie. Od różnych okropności roiło się też w angielskich powieściach wiktoriańskich. Wszystko już było! Różnica tkwi nie w nasileniu okropności (zresztą nastoletni czytelnik bardzo jest z nimi, z powodu ich obecności w znanych mu grach komputerowych,  oswojony i – podejrzewam – nie będzie, jak ja, musiał robić przerw w lekturze), ale w tym, że, w odróżnieniu od baśni czy powieści wiktoriańskich, elementem konstruującym świat przedstawiony jest w Omedze współczesna technika.

            To właśnie ona w coraz silniejszym stopniu modeluje życie człowieka (również dziecka). Technika, stworzona przez człowieka, daje mu do ręki potężne narzędzie, pozwalające całkowicie (?) przezwyciężać prawa rządzące światem. Te możliwości są tu posunięte do absurdu – można na przykład skanować nieboszczyków i przechowywać ich w pamięci komputera, umierać na jednym poziomie i wracać do życia na poziomie kolejnym, podejmując grę na nowo.

            Tak technikę zaczyna rozumieć współczesny człowiek (współczesne dziecko). Wszystko można! Czy naprawdę? Coś niebezpiecznego dzieje się ze światem. Nic nie jest na pewno tym, czym jest. Może być czymś zupełnie innym. Prawda gdzieś się ukryła. Wszystko staje się skomplikowane do n-tej potęgi. Wszelka pewność jest złudzeniem. Mieszają się substancje. Również o tym mówi książka Marcina Szczygielskiego. Kto wie, czy właśnie to nie powinno być traktowane jako jej główny temat. Jednak nie pada w powieści teza, że komputery (i technika) są brzydką zabawką a ich używanie może prowadzić do paskudnego relatywizmu. To by było za proste.

             W Omedze nic nie jest proste. Zupełnie jak w życiu. Gdy wydaje się już, że bohaterka wygrała swoją grę, rozeznała jakoś w świecie i wróciła do mamy, stając się doroślejszą i łagodniej oceniającą innych ludzi Joanną, okazuje się, że ciągle, dzięki Internetowi, ma możliwość kontaktowania się ze swą, towarzyszącą jej na wszystkich poziomach gry, zmarłą Babulą…Co więcej – już w epilogu – odczytawszy wyjątkowo skomplikowany niebieski link, Joanna – Omega nabiera tchu i powoli przesuwa myszkę, nakierowując kursor na adres. Odważnie odpowiada na biegnące z zaświatów wezwanie o pomoc. Nie jest obojętna. W żadnym ze światów: ani w tym realnym, ani w wirtualnym ani w tym trzecim – pomieszanym (właśnie tam przebywa jej kochana Babula). To jest jej rzeczywista wygrana. Niezależnie od tego, gdzie mieszka Prawda (a może tylko – prawda?…). Autor nie udaje przed młodym czytelnikiem, że to wie. Fałsz zostaje odrzucony.

                Akcja powieści jest ekscytująca i wsysa czytelnika, niczym komputerowa gra, od której nie sposób się uwolnić. To nic, że momentami staje się niezupełnie jasna i biegnie meandrami, w których można się zagubić (czy podobnie nie przebiega nasze życie?). Widać tu fascynację filmem, gdzie – niekiedy – w narracji – stosuje się podobne chwyty (vide Doktor House). Czytelnik (widz) nie musi wszystkiego dokładnie rozumieć. Ważne jest, by podążał tropem bohaterów, odczuwał ich napięcie i współuczestniczył w ich przeżyciach.

                   A silnych uczuć tu nie brakuje: od wzruszenia (na przykład, gdy ojciec Omegi ucieka przed nią na strusiu podczas dziwacznej Olimpiady Zmysłów, stając się nieuchwytny, nieosiągalny i absurdalnie – jak cała sytuacja – daleki), poprzez zaciekawienie, niepokój, wstyd, strach i złość. Sporo tu humoru. Autor bardzo sprawnie gra z językiem, ze swobodą posługując się na przykład aktualizacją znaczeń (Chciałoby się obdarzyć ją jakimś beznadziejnym przydomkiem (…). Oczywiście tylko wtedy, gdyby na boisku stał jakiś domek). Bawi się też makabrą (biegająca ręka kościotrupa), wychodząc tu naprzeciw dość powszechnym upodobaniom dzieci – nie zawsze grzecznych, ale i nie głupich, wysoko ceniących obcowanie z absurdem.

                      W warstwie tematycznej powieść jest bogata, można by w niej wskazać (poza tym, o czym była mowa wyżej) dość liczne tropy. Wiele z nich może, z racji bliskości doświadczenia, zainteresować młodego  odbiorcę. Na przykład trop edukacyjny. Nauczycielki – bliźniaczki: Sucha i Mokra to dwa oblicza współczesnej edukacji – bezdusznej i sformalizowanej, niezdolnej do przełamania schematów oraz rozumiejącej, nastawionej na indywidualny rozwój dziecka jako podmiotu (na jednym z poziomów gry Omega staje przed koniecznością rozwiązania zadania, zwanego w tradycji filozoficznej, paradoksem kłamcy i radzi sobie z tym w sposób zupełnie niestereotypowy,  budząc  złość Suchej i radość Mokrej). Inny trop, który może być bliski młodemu czytelnikowi, to trop więzi pokoleniowej. Babula – niedawno zmarła była aktorka –  zamienia się w zombi (całkiem sympatyczne) i staje się prawdziwą towarzyszką Omegi. Babula nie ocenia ani nie poucza, ale bardzo silnie  wspiera wnuczkę swoją współodczuwającą obecnością. (Książka nosi dedykację: Naszym Babciom, co wskazuje, jak bardzo istotny, również dla twórców, jest właśnie ten trop.) Są też tropy, mogące zaciekawić zarówno czytelników młodszych (dwunasto –,  trzynastolatków, którzy, teoretycznie, są głównymi adresatami powieści), jak  i starszych: poszukiwanie własnej tożsamości, poznawanie siebie, praca nad sobą (wątek Dziecka), mroczna, ale i fascynująca zagadka śmierci (wątek Babuli i pozostałych zombi), sens rywalizacji we współczesnym świecie (wątek Olimpiady Zmysłów), funkcjonowanie jednostki w państwie (sytuacje na Konstytucji), władza i mechanizm jej działania na psychikę człowieka (sytuacje na Konstytucji).

                  Na koniec warto zapytać, czy książka Marcina Szczygielskiego (z ilustracjami Bartka Arobala) nie jest, na swój sposób, elitarna i, gdyby tak było, czy to źle? Nie sądzę. Istnienie różnych grup jest po prostu faktem, który autorzy Omegi uwzględniają. Omega to bowiem powieść przede wszystkim dla dzieci z miasta, takich, które – jak tytułowa bohaterka – chodzą do prywatnych szkół, mają swobodny dostęp do laptopów, skanerów, pendrive’ów, ładowarek itp. Dlatego przestrzeń, w której rozgrywa się akcja powieści przypomina grę miejską, ściślej – warszawską grę miejską. Mamy tu (mniej lub bardziej ukryte za kotarami aluzji) Cmentarz na Bródnie, Plac Konstytucji, wreszcie – Pałac Kultury. Miejskim, bogatym dzieciom zapewne najłatwiej będzie się utożsamić z Omegą i jej przeżyciami..

                 Ale powieść Marcina Szczygielskiego, dzięki frapującej akcji, przemówi też do innych małoletnich (jakże licznych!) użytkowników gier, pod warunkiem, że starczy im wrażliwości i empatii wobec odczuwających samotność i wyobcowanie zamożnych rówieśników, na których przykładzie drążone jest zagadnienie samotności.

            Swoją drogą, jak bardzo elitarna jest samotność współczesnego dziecka? Tego nikt nie zmierzył. Miejmy nadzieję, że nie bardzo…

                Omega zaciekawi też zapewne dzieci na ogół szczęśliwe (zamożne lub nie). One bowiem też bywają niekiedy samotne (bo poczucie samotności jest nieodłączną cechą ludzkiej egzystencji), zdane na siebie, własną wyobraźnię, inteligencję i przeczucia, że w tym szaleństwie może być metoda. Tylko jaka?…

                    Powieść Marcina Szczygielskiego (z ilustracjami Bartka Arobala) nie da nikomu odpowiedzi. Da jednak coś innego – zapał do czytania, które samo w sobie staje się przygodą. Da też przekonanie, że dzieci nie są głupie, są w stanie nie tylko patrzeć, ale i dostrzegać,  stać je na wysiłek myślenia i poszukiwania dobrej drogi.

 

Hanna Diduszko

 

2 odpowiedzi na “Dzieci bywają samotne, ale nie są głupie”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.