O diabełku, co się dzięki kolorom w anioła przemienił…

 

Maria Ekier, Kocur mruży ślepia złote. Typografia: Rafał Bagiński. Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2008

 

            Od czasu do czasu zdarzają się książki, które zadziwiają. Nie są wypełnione obrazkami ładnymi, bliskimi dziecięcej percepcji świata.  Nie ukrywam, że używam tych, ujętych w cudzysłów, określeń (pominę przez grzeczność źródła cytatu) ironicznie, bo skąd niby ta pełna pychy pewność, że my, dorośli wiemy, co jest bliskie dziecięcej percepcji świata? Skąd przekonanie, że coś  jest dla dziecka (każdego dziecka !), ładne a coś innego – nie?…

         Wydawcy narzekają (słyszałam na własne uszy takie głosy), że takie książki, gdzie autorzy ilustracji posługują się nowoczesną kreską i mniej lub bardziej odrealnioną plamą obrazka,  to książki przede wszystkim dla krytyków (czyli dla dorosłych) a nie dla dzieci.

                Dziś można, według mnie, mówić nie tylko o (coraz rzadszej na szczęście) literaturze pokoju dziecinnego (określenia tego użył kiedyś Ryszard Waksmund dla nazwania literatury adresowanej do dzieci a wyczyszczonej z trudnych problemów, ugrzecznionej), ale i o ilustracjach pokoju dziecinnego, na których wszystko jest śliczne, słodkie i – najlepiej –  zantropomorfizowane. To ślad po idealizowaniu dzieciństwa jako okresu szczęśliwości, to przekonanie, że dziecko należy chronić za wszelką cenę przed tzw. brzydotą. Bywa to rzeczywiście ochrona za wszelką cenę, również – za cenę dobrego smaku.

         Ciągle zapomina się, że dzieci (podobnie jak dorośli) mają bardzo rozmaite potrzeby, upodobania i oczekiwania. Wyrabianie gustu i estetyczny rozwój odbiorcy (i małego, i większego, i tego całkiem dużego) są, oczywiście, konieczne, ale będą możliwe tylko wówczas, gdy odbiorca ten otrzyma, na przykład za pośrednictwem książki, ofertę szeroką – tj. zarówno obrazki ładne (a nawet  –   niech tam! – śliczne i słodkie), realistyczne (bądź do realistycznych zbliżone), jak i brzydkie, zabrudzone, ale jednocześnie zadziwiające i – mimo swej tzw. brzydoty – jakoś pociągające.

           Brzydota (podobnie jak piękno) też ma różne oblicza. Może być wulgarna i odpychająca, ale bywa także intrygująca, niebanalna, poetycka, pociągająca i na swój sposób … piękna.

          Mały odbiorca patrzy na taki obrazek, trochę nie wie, o co chodzi, trochę się jakby boi, ale jednocześnie nie może się od niego oderwać. Obcuje z czymś, czego jeszcze nie zaznał, wspina się na palce do skomplikowanego świata kultury, do świata wartości estetycznych. Nie może w tej pozycji trwać nazbyt długo, ale – chwila wysiłku – nie zaszkodzi. Bez wysiłku zaś nie ma rozwoju.

            Taką właśnie reakcję (zdziwienie, strach, fascynację)  na książkę autorską Marii Ekier Kocur mruży ślepia złote obserwowałam u bardzo małego (niespełna dwuletniego) dziecka. Wyczuło ono chyba, że ma do czynienia z czymś niezwykłym.

          Wpatrywanie się w spotkania diabełka z kolorami to śledzenie kolejnych etapów wychodzenia z krainy ciemności w krainę światła. Narratorem tej prościutkiej, wierszowanej opowiastki jest diabełek, spoglądający na małego czytelnika z okładki swym figlarnym, a nawet filuternym oczkiem. To diabeł – poszukiwacz, pragnący zaznać czegoś innego niż to, co go otacza: Czarna kawka gniazdko mości. – Mam już dosyć tych ciemności. powiada i staje się  zaprzeczeniem obiegowej tezy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Zauważając kolejne elementy jakże barwnej rzeczywistości, świetnie natomiast ilustruje tezę (na razie raczej mało popularną), że baczne przyglądanie się światu, dostrzeganie i przyswajanie sobie (tutaj: dosłowne) jego barw, różnorodności i piękna to droga do przemiany, do przeanielenia, bo diabełek na końcu traci rogi a zyskuje skrzydła czyli z diabełka staje się aniołkiem.

             Mówiąc krócej: obcowanie ze sztuką (tu: z kolorami) to droga do strefy dobra. Taka interpretacja tej skromnej, pięknie brzydkiej książeczki to najpewniej spora przesada.

             Nie wiem, co autorka miała na myśli i ile z tego odczytają dzieci. Nie to jest ważne. Tu ważne są same ilustracje, które mówią do dziecka bezpośrednio.

       Maria Ekier pisze na końcu: Urodziłam się prawdopodobnie po to, żeby ilustrować książki i tak się stało.  Tak się stało na szczęście dla dzieci, a właściwie dla  tych spośród nich, które, niezależnie od wieku (bo książkę mogą oglądać zarówno dzieci zupełnie malutkie, jak i oglądać i czytać przedszkolaki, czy dzieci nieco starsze),  mają na tyle odwagi, by śledzić z fascynacją i rosnącą przyjemnością jak diabeł przyodziewa się w kolejne kolory: plamkę pomarańczy wziętą od tańczącego liska, kapkę zieleni od liszki, odrobinę fioletu od grającego na flecie motyla…

            Odwaga się tu przyda, bo bohater – narrator, ze swoją pazurzastą łapą i kosmatą nogą, jest jednak trochę straszny. Na szczęście (jakby dla równowagi) wydaje się jednocześnie odrobinę zabawny i jakby za czymś stęskniony i czymś zachwycony, gdy tak leży sobie (lekko już rozanielony, choć jeszcze nie przeanielony) z zawrotem głowy od kolorów, które wziął ze świata: Och, och, ach, ach, zawrót głowy – cały jestem kolorowy!

        Nie jest to diabeł o brzydocie wulgarnej i odpychającej. Ma w sobie, mimo kosmatości i rozczochrania,  elegancję, urok i szyk. Przyciąga, pociąga, dziwi. Nie jest słodki ani śliczny. Jest interesujący.

             No i aż chce się chwycić za pędzel (najlepiej duży) i samemu machnąć na papierze (najlepiej dużym) jakąś wielką, kolorową plamę! Może zieloną? Może fioletową? A może złotą – jak oczy tytułowego kota, który zmrużył swoje ślepia w tym właśnie kolorze? Mały odbiorca nie musi rozumieć tej książeczki, nie musi jej interpretować. Na razie wystarczy, by miał ochotę patrzeć, ulec oczarowaniu,  a może samemu coś namalować?

             Książka Marii Ekier została doceniona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek, które przyznało jej w 2008 roku zaszczytny tytuł Najpiękniejszej Książki Roku. Maria Ekier ma na swoim koncie wiele wcześniejszych nagród (między innymi  –  dwa razy, w roku 1999 i 2007, otrzymała prestiżową Plakietkę Biennale Ilustracji w Bratysławie, raz ilustrowana przez nią książka została wpisana, ze względu na ilustracje, na Listę Honorową IBBY), tym razem  pierwsza dama grafiki książkowej  (jak o niej napisał Grzegorz Leszczyński) dzieli chwałę z autorem opracowania typograficznego  – Rafałem Bagińskim, który z wielkim wyczuciem dopasował krój czcionki, jej wielkość i układ do fascynującej całości. Również dzięki świetnemu opracowaniu typograficznemu autorska książka Marii Ekier stała się perfekcyjnie wykończoną całością.

              Kocur mruży ślepia złote stwarza okazję do obcowania ze sztuką, która została tu zamknięta w formę książki. Książka to przedmiot obdarzony wielką siłą – jeśli diabeł może tu zmienić się w anioła, to i my, zjadacze chleba (a może chlebka, jeśli mamy niewiele lat?) mamy szansę, by nas stopniowo, dzięki sztuce, w anioły przerobić.

Hanna Diduszko

 

 

 

Jedna odpowiedź do “O diabełku, co się dzięki kolorom w anioła przemienił…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.