Proste, bolesne, ważne

 

Joanna Rudniańska, Kotka Brygidy. Wydawnictwo Pierwsze. (Lasek 2007). Wydanie I.

Joanna Rudniańska, Kotka Brygidy. Ilustracje Ewa Mędrek. Wydawnictwo Muchomor. 2018. Wydanie II.

 

    Joanna Rudniańska jest pisarką osobną. Jej książki, kwalifikowane często jako literatura dla dzieci, tak bardzo się różnią od wszystkiego, co powstaje z myślą o młodych odbiorcach, że pisząc o nich trudno zastosować zwykłe kryteria…

     Zazwyczaj zaczyna się przedstawianie książki od określenia adresata. No a tutaj – kłopot…

    Kotka Brygidy, niedługa powieść (a może raczej rozbudowane opowiadanie, bo nie ma tu wielu wątków a i postaci nie pojawia się nazbyt wiele), wydana po raz pierwszy w 2007 roku przez Wydawnictwo Pierwsze  została przez nie uznana za książkę dla dorosłych. Jednakże Polska Sekcja IBBY (poważna instytucja zajmująca się wyłącznie literaturą dla dzieci i młodzieży) przyznała tejże książce prestiżowy laur Książki Roku… Widać zatem już na pierwszy rzut oka, że sprawa prosta nie jest…

      Słusznie, jak sądzę, ujęła ten problem Agnieszka Holland (w notce umieszczonej na okładce starannego pierwszego wydania): Wydawałoby się, że to książka dla dzieci – ale nie, ona po prostu porusza struny jakiejś zapomnianej dziecięcej wrażliwości.  

    Użycie dziecięcej wrażliwości jako środka artystycznego wyrazu jest cechą wspólną wielu książek Joanny Rudniańskiej. Nie jest to jednak w żadnym wypadku wrażliwość czułostkowa. To nie jest wrażliwość, którą dorośli przypisują dzieciom, idealizując niejako ich sposób postrzegania świata. To spojrzenie małego człowieka, który dopiero się uczy patrzenia i rozumienia. Dysponuje już pewnymi prostymi narzędziami logicznymi, ale nie zawsze potrafi ich dobrze używać. Brakuje mu doświadczenia w widzeniu złożoności świata. Nie ogarnia go logiką. Nie ogarnia go też emocjami. Pozostaje mu sytuacja zagubienia, dezorientacji.

       Tak właśnie dzieje się w Kotce Brygidy. Główna bohaterka – Helena ma w momencie rozpoczęcia opowieści sześć lat. Jest początek wojny.

        Narracja jest wprawdzie prowadzona w trzeciej osobie, ale narrator(ka?) opowiada o tym, na co patrzy bohaterka i jak się zachowuje z jej perspektywy. Helena jest dzieckiem opanowanym, postępuje na swój dziecięcy sposób rozważnie. Różne sytuacje ją dziwią, ale przyjmuje ich istnienie jako coś, co się po prostu zdarza… Umie zapanować nad emocjami (gdy staje się świadkiem zabicia człowieka, potrafi obrócić się na pięcie i, wciąż skacząc przez skakankę, podążyć w stronę własnego podwórka…).

       Literackie przefiltrowanie odbioru świata przez specyficzną (ale nie wyidealizowaną) dziecięcą wrażliwość  powoduje, że Kotka Brygidy, odnosząc się do sytuacji wojennej, staje się opowieścią o charakterze uniwersalnym.

        Dziewczynka, obserwująca kolejne zmiany czasu wojny, najwyraźniej nie rozumie, co się dzieje. Jest więc w sytuacji w gruncie rzeczy typowej dla wszystkich ludzi. Nikt przecież nie jest w stanie pojąć istoty zła. Narzędzia logiczne tracą swoją przydatność. Mogą być wykształcone lub nie. To obojętne. Emocje również nie wskazują żadnej jasnej drogi. Doraźnie zagłuszane obezwładniającym strachem,  nie pomagają w rozumieniu czegokolwiek. Odzywają się dopiero po latach. Człowiek zanurzony w złu może jakoś funkcjonować, ale to tylko funkcjonowanie a nie życie, chyba, że?…

         Tematem opowieści są relacje polskiej rodziny z żydowskimi sąsiadami, przyjaciółmi i współpracownikami. Tytułowa kotka Brygidy zostaje oddana na przechowanie rodzinie Heleny, ponieważ jej właścicielka, dwunastoletnia Brygida przenosi się wraz z rodzicami do getta, a tam jest za ciasno – nie ma miejsca dla zwierząt.

      Starszy brat Brygidy, sympatyczny pan Kamil (dotąd nie wiedziałem, że jestem Żydem) to pracownik, zatrudniony w firmie, należącej do ojca Heleny i przyjaciel domu. Jakieś specjalne relacje łączą go z mamą Heleny. Młodzi ludzie ucinają sobie (po niemiecku) miłe pogawędki. Po wkroczeniu Niemców jest ukrywany – początkowo na zapleczu (gdzie odwiedza go Helena, by pobierać dodatkowe lekcje skomplikowanej dla niej matematyki), a potem (po donosie) – w piwnicy. Przez dłuższy czas rodzina Heleny ukrywa też serdeczną przyjaciółkę matki – elegancką ciocię Różę. Dom Heleny staje się również przystanią dla malutkiej Ani. Helena dostaje zadanie, by nauczyć dziewczynkę modlitw i katechizmu. Ania trafia ostatecznie do sióstr zakonnych, ale – na skutek donosu – ginie i staje się aniołkiem, jak mówią mama i stara niania – Stańcia, przedstawicielka ludu i specyficznego, ludowego antysemityzmu (odnosi się podejrzliwie i niechętnie do Żydów jako pewnego abstrakcyjnego tworu, ale – wobec poszczególnych, znanych jej ludzi jest pomocna, często – troskliwa).

           Ojciec Heleny, sporo starszy od żony, najwyraźniej chce, by ich dziecko zaczęło rozumieć, że wokół dzieje się zło. Pozwala jej uczestniczyć w różnych działaniach rodziny. Zabiera małą na przejażdżkę tramwajem, by zapamiętała obraz getta. Chce by została świadkiem historii. Pragnie wykorzystać te skrajnie trudne warunki do nauki rozróżniania wartości. Chce, by jego dziecko nauczyło się odróżniać dobro od zła. Przypisuje jej na wyrost szlachetne intencje, ulegając z jednej strony własnej, ukrytej potrzebie idealizacji dziecięcej wrażliwości córki, z drugiej strony – chcąc oddziaływać wychowawczo. Chwali córkę, gdy ta, choć jest miłośniczką czekoladek, odrzuca prezent kochanego wujka Franza, kuzyna matki (wujek Franz pojawia się w mundurze oficera z pudełkiem ulubionych czekoladek Heleny i propozycją podpisania volkslisty…), gdy zakłada na rękę opaskę z gwiazdą Dawida, którą otrzymała od kolegi-narzeczonego z podwórka zamiast zaręczynowego pierścionka… To pierwsze zostaje zapewne zinterpretowane jako dowód narodowej dumy, drugie – jako solidarność ze stygmatyzowanym człowiekiem. Helena nie zastanawia się jednak nad swoimi uczuciami. Nie rozumie motywów własnych zachowań. Jest dzieckiem. Postępuje jak postępuje. Działa intuicyjnie. A intuicja kieruje ją w stronę dobra. No i jakoś odczuwa, że ojciec pochwala takie właśnie zachowania.

       Narracja jest chłodna. Nie ma w niej miejsca na analizowanie uczuć i przeżyć ani dzieci, ani dorosłych. Są tylko zdarzenia – fakty, zapis obrazów. Brak emocjonalnego słownictwa. Nie jest potrzebne. Czytelnik czuje. Czytelnik zostaje schwytany za gardło.

         Helena niekiedy rozmawia z Kotką Brygidy, która zostaje obdarzona właściwością mowy… Staje się, w dziecięcym świecie, elementem czarodziejskim, ale też symbolem wartości, które są na tyle ważne, że przetrwają, zostaną przeniesione ponad istniejącym złem w inne czasy, do innego świata, w którym też nie wszystko będzie zrozumiałe i dobre… Bo świat taki już jest. Ale to nie znaczy, że znika nadzieja na dobro.

        Kotka wraz z Heleną podróżuje tramwajem przez getto, ukryta w tornistrze dziewczynki. W pewnym momencie wychyla się z niego, wyskakuje z tramwaju i znika pomiędzy murami…

          Wiele lat później Helena, jako stara, samotna, schorowana kobieta, mieszkanka warszawskiego Muranowa (a więc terenu dawnego getta), właścicielka siedmiu kotów, z których żaden nie jest jednak niezapomnianą Kotką Brygidy, spotyka sąsiadkę. Okazuje się nią Brygida, która opowiada, że z getta wyprowadziła ją jej kotka. Nie wiadomo, jak się tam znalazła… Brygida wyjeżdża do Izraela (można się domyślać, że jest rok 1968) i nie ma komu zostawić swojej kotki. Helena staje się więc – po raz drugi w życiu – opiekunką kotki Brygidy (łudząco podobnej do swej prababci, co nie jest przypadkiem, bo przecież Kotka Brygidy to symbol…).

         Samotność starych kobiet… Cóż może być gorszego… Pamięć, niejasne sytuacje z przeszłości, dziwne losy rodzin (matka Heleny, jeszcze młoda, wyemigrowała po wojnie do Austrii, zostając żoną wujka Franza od czekoladek i volkslisty…), wspomnienia (Brygida uczyła dzieci katechizmu; któż mógł podejrzewać, że katechetka jest Żydówką?!), wątpliwości (czy ojciec Heleny  brał pieniądze za pomoc Żydom? możliwe, że musiał, by mieć na utrzymanie…), trudności w adaptacji w nowym miejscu (sąsiedztwo rosyjskich emigrantów, wycieczki taksówką do Starej Jerozolimy ), spotkania po latach…

          Opowieść kończy się rozmową Brygidy z kotką napotkaną pod Ścianą Płaczu. Kotka  ma na imię Helena… Kotka Brygidy przemienia się w Helenę. Helena na własne życzenie staje się po śmierci kotką.

            W ten symboliczny sposób stare kobiety mogą ze sobą rozmawiać w cieniu murów Jerozolimy, gdzie  spotyka się trzech Bogów. Podobnie wyobrażała to sobie sześcioletnia Helena, obserwująca ze swojego praskiego podwórka pobliską synagogę, katolicki kościół i prawosławną cerkiew. Emocje przetrwały. Rozmowa i porozumienie są możliwe.

         Kotka Brygidy to książka piękna i ważna. Dzięki wyrafinowanej prostocie oszczędnego  przekazu literackiego pozwala doświadczyć czytelnikowi (i temu młodemu, powiedzmy, nastoletniemu, i temu całkiem dojrzałemu, który niejedno przeżycie i niejedną przeczytaną książkę ma już za sobą) dotknięcia Prawdy.

         Jest to dotknięcie proste i bolesne. Pozwala odkryć różne oblicza człowieczeństwa. Pozwala poczuć nie tylko historię, która przestaje być abstrakcyjnym bytem, ale i współczesność, w której przegląda się ona jak w lustrze.

 

Jedna odpowiedź do “Proste, bolesne, ważne”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.