Kuchnia

      Pachnie wanilią, cynamonem i jeszcze czymś dziwnym… Może smażonymi gruszkami-klapsami o złotym kolorze? (jak miło zanurzyć ukradkiem palec w wielkim garze, gdzie cichutko, smakowicie pyrkają gruszki…). Nie jestem pewna, co to za zapach, ale jest faktem, że rozkosznie mości się w nosie… Wchodzę do kuchni, gdzie króluje Nasza Babcia.

        Jest duża. Mnie wydaje się wprost ogromna. Niczym góra. Wkrótce to się zmieni. W czasie długiej choroby zacznie stopniowo maleć aż niemal zniknie w swoim łóżku wśród poduszek, zamieniając się powolutku w suchutką, drobną wróżkę w błękitnej, zbyt obszernej koszuli.

     Tymczasem w  babcinych siwych, zaczesanych gładko włosach tkwią dwa szylkretowe grzebyki, które podtrzymują fryzurę. Babcia chroni swoją skromną sukienkę dużym fartuchem. Krząta się pomiędzy stolikiem przykrytym ceratą w różyczki a stołem z wysuwanym blatem, miejscem, gdzie się zmywa  naczynia.

     W stołowym, wysuwanym blacie są dwa otwory. Jeden z nich zajmuje miska z bardzo gorącą wodą (tam się zmywa naczynia), drugi – miska z wodą chłodniejszą (tu się płucze). Babcia każe mi często zmieniać wodę. Trzeba wtedy podejść do kaflowej kuchni. Tam, na fajerce, stoi  ciężki, gadający czajnik. Trzeba go ostrożnie przechylić, tak, żeby nie stracił żadnej opowieści, i nalać wody do miski. Potem – ostrożnie powędrować z nią z powrotem do stołu-zmywaka. Nie zmywam zbyt często naczyń. Jestem jeszcze za mała i noszenie miski z gorącą wodą nie zawsze idzie mi dobrze.

      Rano, przed wyjściem do szkoły, siadam przy stole, a Nasza Babcia stawia przede mną talerz gęstej kaszy manny ze smakowitym kożuszkiem cukru na wierzchu. Kasza pachnie wanilią. Mniam! Do tego dostaję (do porcelanowego kubeczka w Chinki i Chińczyków) bawarkę – to jest herbatę ulung z dodatkiem mleka. No i jeszcze tran… Stoi na półce, nad kuchnią i grozi. Po łyżce tranu trzeba koniecznie, ale to koniecznie zjeść (nie wiadomo, dlaczego) pół kromki razowego chleba z solą… Babcia bywa bezlitosna. Pilnuje tego tranu jak jakiejś świętości, jak swojej Matki Boskiej, którą zawiesiła nad łóżkiem w pokoju dziadków. Brrr. Na szczęście (może na pocieszenie) wkłada mi do szkolnej teczki słodkie jabłko – koksę z lekko pomarszczoną złotawo-czerwoną skórką i kanapkę z cieniutko ukrojoną szynką a czasem, upieczoną wcześnie rano,  bułeczkę w kształcie serca, z zawijanymi brzegami…

         W kuchni jest jeszcze nieduży drewniany kredens, gdzie mieszkają podręczne talerze, talerzyki, kubki i miski. Na górze stoi potężna makutra, w której kręci się ciasto na babki i świąteczny mak. Do ściany przywarł poniemiecki, półokrągły zlew, a nad nim złocą się mosiężne kurki, takie małe błyszczące latarenki… Żadna z moich koleżanek nie ma takiego pięknego zlewu ze złotymi latarenkami. Jestem szczęściarą!

              Pod oknem, w tak zwanym zimnym kredensie, babcia trzyma w dużej ceramicznej osełce przykrytej lnianą ściereczką (z piękną mereżką) klarowane masło (do smażenia),  w zwykłej maselniczce  –  masło do chleba, w brązowym słoiczku –  domowy smalec z cebulką i kawałkami jabłek. Jest tam jeszcze słój z suszonymi grzybami, kamienny gar z zakwaszonym barszczem i mniejszy, w którym moczą się skórki chleba na żurek.

       Nasza Babcia uczy mnie dobrych manier przy stole okrytym ceratą. Każe jeść nożem i widelcem. Pod pachy wkłada mi numery Misia (albo Świerszczyka, albo jakieś książeczki Poczytaj mi, mamo…) i muszę jeść tak, żeby mi nie wypadły na podłogę. Czasem, w sobotę, do kuchni wchodzi tata i, gdy Nasza Babcia nie patrzy, wyjmuje mi sztućce z ręki i szybko kroi mięso na małe kawałki. Jem powoli,  do ostatniego kawałka (bo mięsko, które daje mi Babcia jest pyszne), do czystego talerza, ale, dzięki tacie, nie muszę zbyt długo i smętnie siedzieć przy stole, kiedy czeka już nowy odcinek Zorro albo Klubu Myszki Miki. Mam z tatą swoją tajemnicę! No ale troszeczkę się boję, że przez to pójdę do piekła.

       Nasza Babcia woła mnie czasem do siebie, gdy już skończę układanie na półce w kredensie kubeczków (ustawiam je w różnokolorowy pociąg), i wręcza duży kubek, w którym błyszczy puszysty, słodziutki kogel-mogel. Ach!

        Raz w miesiącu na środku kuchni staje pralka z bębnem, wyżymaczką i wesołym, gumowym wężem. Na kaflowej kuchni babcia gotuje bieliznę (trochę mnie to dziwi, bo dotąd myślałam, że gotuje się tylko jedzenie…). W ogromnym kotle pyrka woda z dodatkiem błękitnej farbki, a w drugim garze połyskuje krochmal (to ja rozrabiam mąkę ziemniaczaną na krochmal w niedużym, emaliowanym, lekko obtłuczonym garnuszku w ptaszki!).

      Czasem do pomocy przychodzi pani Tasakowa, która jakoś podejrzliwie spogląda na pralkę. Niektóre sztuki bielizny tylko tak…, na wszelki wypadek przejeżdża jeszcze na wielkiej, poniemieckiej tarze (przyniesionej ze strychu), którą opiera na dnie jeszcze większej miski.

       Patrzę na to wszystko i nucę pod nosem: Mkną po szynach niebieskie tramwaje, przez wrocławskich ulic sto!

        Tak! Nasza Kuchnia, w której króluje Nasza Babcia to miejsce, w którym się człowiek nie nudzi.

 

4 odpowiedzi na “Kuchnia”

  1. Rozpłynęłam się czytając ten tekst. Siedzę jeszcze w szlafroku, piję poranną kawę i niby jestem tu ,ale bardziej w Twojej kuchni z dzieciństwa. Tak barwnie ,pięknie przelałaś wspomnienia „do szufladek” . Z takimi szczegółami jak „latarenki ” nad zlewozmywakiem…
    Kiedy czytałam o gotujących się gruszkach przyszło do mnie wspomnienie ,skojarzenie : Twoja mama , moja mama, ul. Wiśniowa, gruszki… Czy to możliwe? Mogłam jeść te pyszne gruszki na Wiśniowej ? Dziękuję, Haniu za piękne otwarcie dnia

    1. Z całą pewnością mogłaś jeść gruszki i na Wiśniowej… Jedliśmy je ciągle. Nasza grusza była nietypowa: owoce rodziła w dużej ilości każdego roku, przez dłuuugie lata tak było.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.