Jak kiedyś zgubiliśmy Małego…

 

        Trudno uwierzyć! Mały niedługo idzie do przedszkola… A wydaje się, że dopiero co się urodził. Jeszcze niedawno pił mamine mleko i łaził na czworakach a teraz – proszę… Nie dość, że gada i biega, to jeszcze ciągle o coś wypytuje… W ogóle to mieliśmy z nim sto pociech. On się strasznie pilnował mamy i okropnie nie lubił zostawać bez niej a jak już się to zdarzało, to wyglądał na okropnie nieszczęśliwego i cały czas trzeba go było zabawiać, żeby nie ryczał wniebogłosy. Mojej Siostry to jeszcze trochę słuchał, ale na mnie tylko łypał tymi swoimi niebieskimi oczkami i dalej zjadał gumkę – myszkę… Czytaj dalej „Jak kiedyś zgubiliśmy Małego…”

Rumunia we wrześniu: Tulcza na do widzenia, droga przez Babadag, Morze Czarne i Konstanca, czyli piąta część wyprawy rumuńskiej  

    Wrzesień 2019

 

 

       Tulcza – miasto, z którego wyruszyliśmy na wycieczkę po Dunaju, chyba nie zrobiło na nikim z nas oszałamiającego wrażenia. Naddunajskie nabrzeże, pozujące na zachodni szyk, było wyjątkowo odrapane. Sprzedawano tam na niewielkich kramikach rozmaite pamiątki, stanowiące atrakcję dla dość licznie snujących się tutaj turystów (kupiłam dwa bardzo ładne ludowe kubeczki ceramiczne; będziemy ich używać w naszym podlaskim domku). Kilka razy przemierzyliśmy ten obskurny, ale ludny bulwar, oglądając rozmaitej wielkości jednostki pływające… Przeszliśmy się też po przyjemnym, dość szerokim prospekcie z ładnie podświetlanymi wieczorem fontannami, wśród których rozstawiono stanowiska dla szachistów. Panowie (podobnie jak to obserwowaliśmy we Lwowie, czy też u nas w…Powsinie) siedzieli sobie na ławeczkach, przy kamiennych stolikach i, wśród kiwania głów i cichych komentarzy otaczającej ich publiczności, grali w szachy. Sami mężczyźni. Byłam jedyną kobietą, jaka przystanęła tam przez chwilę.

Czytaj dalej „Rumunia we wrześniu: Tulcza na do widzenia, droga przez Babadag, Morze Czarne i Konstanca, czyli piąta część wyprawy rumuńskiej  ”

Wycieczka w Deltę Dunaju

              Tulcza… Ostatnie miasto na szlaku Dunaju, który właśnie tutaj kończy swą europejską podróż. Po 2888 kilometrach wędrówki rozdziela się na trzy ramiona – Kilię, Sulinę i Sfântu Gheorghe (Święty Jerzy) i wpada w objęcia Morza Czarnego. Ta potężna rzeka zostawia za sobą Budapeszt, Wiedeń, Bratysławę, Belgrad, Ratyzbonę, Ulm, Linz, Nowy Sad, Ingolstadt, Ruse, Estergom, Gyor, Vukowar i parę innych miast. Płynie od Gór Schwarzwaldu, by na końcu swojej drogi dotrzeć do Tulczy i rozpłynąć się w olbrzymią deltę, zwaną czasem Amazonią Europy. Czytaj dalej „Wycieczka w Deltę Dunaju”

Rumunia we wrześniu – część trzecia. Sighişoara. Przejazd przez  transylwańskie wsie i Karpaty Wschodnie. Nocleg w górach. Dojazd do Tulczy (ujście Dunaju) – jesteśmy u celu.

 

     Zamierzaliśmy wyruszyć w drogę możliwie wcześnie, czyli zaraz po szybkim prysznicu w niedomykającej się łazience i po śniadaniu. Gospodarz miał nam  przynieść zamówione poprzedniego wieczora wino, ale, niestety, pokręcił się i gdzieś przepadł. Nie mogliśmy przedłużać oczekiwania. Perspektywa długiej trasy nie pozwalała na takie fanaberie.

      Ruszyliśmy w stronę Tulczy nad Dunajem, gdzie poprzedniego wieczora dotarli już nasi współtowarzysze. Zarezerwowali nam nocleg w hotelu, zapewniając, że tym razem na pewno nie będzie kłopotów z trafieniem…

       Bardzo nastawałam na to, by zrobić przerwę w podróży w Sighişoarze, mieście, które utkwiło nam w pamięci z poprzedniego rumuńskiego wyjazdu. Czytaj dalej „Rumunia we wrześniu – część trzecia. Sighişoara. Przejazd przez  transylwańskie wsie i Karpaty Wschodnie. Nocleg w górach. Dojazd do Tulczy (ujście Dunaju) – jesteśmy u celu.”

Rumunia we wrześniu. Turda. Nocleg w winnicy. Salina. Spacer po mieście. Wąwóz Turda.

 

 

Wrzesień 2019

    Do Turdy dotarliśmy po południu. Jadąc autostradą, obserwowaliśmy z oddali imponujący ogromem Wąwóz Turda, który miał się stać naszym celem następnego dnia. Byliśmy pełni nadziei i ciekawości…

    Jednakże, po przyjeździe do miasta, okazało się, że nic nie jest proste… Zwłaszcza dotarcie do zarezerwowanego wcześniej noclegu… Czytaj dalej „Rumunia we wrześniu. Turda. Nocleg w winnicy. Salina. Spacer po mieście. Wąwóz Turda.”

Co zrobić z tą miłością?

 

Justyna Bednarek: Pan Kardan i przygoda z vetustasem. Ilustr. Adam Pękalski. (Warszawa: Wydawnictwo Bajka, 2017).

 

          Książki Justyny Bednarek są od ładnych paru lat prawdziwym przebojem. Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek podbijają serca młodych (i starszych) czytelników, Jej książka Pięć sprytnych kun (nominowana w 2016 roku do nagrody Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY) to kolejna pozycja, zapewniająca autorce  miejsce wśród najchętniej czytanych twórców literatury dziecięcej.

     Wydana w 2017 roku książka Pan Kardan i przygoda z vetustasem brawurowo zilustrowana przez Adama Pękalskiego (autora m.in. niezapomnianych ilustracji do książki Praktyczny pan Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel) powinna, jak sądzę, być polecana młodym czytelnikom (7, 8+). Formalnie jest to mini-powieść. Na tyle krótka, by dziecko ośmio-, dziewięcioletnie (i nieco starsze), do którego jest adresowana,  poradziło sobie z samodzielną lekturą, na tyle zaś długa, by zawrzeć w niej naprawdę sporo ekscytujących zawiłości fabularnych, zróżnicowanych charakterologicznie postaci, a także dokonać intrygującego zderzenia świata z … zaświatem. Czytaj dalej „Co zrobić z tą miłością?”

Samarkanda – miasto z tajemnicą, czyli wyprawy do Uzbekistanu część trzynasta

 

Październik 2018

        Poranek powitał nas słońcem. Śniadanie (trochę wędliny, ciekawy w smaku ser i owoce) zjedliśmy w niewielkiej jadalni hostelowej w towarzystwie dwóch eleganckich biznesmenów z Chin, z którymi wymieniliśmy poranne uprzejmości.  Ich obecność specjalnie nas nie zdziwiła. Chiny są przecież blisko. O rzut beretem. Towary made in China, które tutaj też są obecne, wyglądają jednak zupełnie inaczej niż u nas. Jakieś porządniejsze, lepszego gatunku. Może to bliskość Chin sprawia, że tutaj docierają produkty lepszej jakości?…

        Było dość ciepło (27, może 28 stopni…), więc – przyodziani wreszcie w lekkie szatki – ruszyliśmy do pobliskiego historycznego kompleksu Registan. Po dziesięciu – mniej więcej – minutach zabłysła przed nami (nie wiadomo skąd, bo deszcz nie padał) dziwna kałuża. Właściwie – plama wody na chodniku. Była kusząco lśniąca, rozległa, ale płytka.

Czytaj dalej „Samarkanda – miasto z tajemnicą, czyli wyprawy do Uzbekistanu część trzynasta”

Kot o imieniu Kot (czyli latająca niańka) – z cyklu „Opowiadania Jedynej Córeczki”

 

           Oprócz Starszego Brata mam też od niedawna Małego Braciszka, ale on się na razie tak bardzo nie liczy, bo, jeśli go mama akurat nie karmi, to leży w łóżeczku i śpi, czasem mu tylko zmieniam pieluszkę, kiedy do mamy przychodzi Uczeń.

                 Mam też kota o imieniu Kot. Próbowaliśmy ze Starszym Bratem nadać mu jakieś inne imię, ale żadne nie chciało się przyjąć. Jak wołaliśmy Tycia!,  to mama wołała Kocica, Kot! Kot szedł do mamy… Jak wołaliśmy Puma!, to tata wołał: Hej, Kot, ty zbóju, pójdź sam! Kot zaraz leciał do taty… Czytaj dalej „Kot o imieniu Kot (czyli latająca niańka) – z cyklu „Opowiadania Jedynej Córeczki””