A PAMIĘTACIE, JAK Rychu i Hania odchodzili orionem od Jaśkowa?

 

      Właściwie co roku odbywa się coś na kształt dyskretnych zawodów – czy tym razem uda się dojechać na sam koniec Mazur? Oczywiście mamy tu na myśli ich południowy koniec (bo północne jeziora, jak kiedyś Zbycho powiedział zdumionej Laurce, zasypali), czyli na najbardziej na południe wysuniętą zatoczkę Jeziora Nidzkiego, z której – przy wielkim samozaparciu – można się jeszcze prześliznąć na rzeczkę Wiartelnicę i przepchnąć się nią jakoś do Wiartla, gdzie dają pysznego lina w śmietanie. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, JAK Rychu i Hania odchodzili orionem od Jaśkowa?”

A PAMIĘTACIE, jak była flauta na Śniardwach i Grzegorz podał  szampana?

             Tego roku trafiły się w przyrodzie niespotykane upały. Męczące w dużych miastach, na Mazurach nie są zjawiskiem całkowicie niepożądanym. Mają wiele zalet – przede wszystkim woda jest ciepła, można się kąpać do woli i o dowolnej porze doby. Nawet Zbycho, który bardzo nie lubi kąpieli w zimnej, ani nawet w wodzie chłodnej, taplał się wtedy z radością bez użycia swojej pianki – stroju płetwonurków i niektórych żeglarzy-zmarzluchów. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak była flauta na Śniardwach i Grzegorz podał  szampana?”

A PAMIĘTACIE, jak odbywało się smażenie Niedzielnej Jajecznicy i jakie przygody się niekiedy zdarzały?…

 

            Rytuały mazurskie bywają rozmaite. Smażenie Niedzielnej Jajecznicy to rytuał, który się przyjął. Co prawda czasem ktoś próbuje lekko (bardzo lekko) protestować, że może wolałby jajeczko na miękko albo twarożek, ale jeśli w pobliżu jest Rysiek lub Bału, szanse na zmianę obyczaju są raczej marne.  Tradition! Tradition! – wykrzykują dziarsko i rozglądają się za patelnią lub garem (w zależności od liczby osób uczestniczących aktualnie w rejsie). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak odbywało się smażenie Niedzielnej Jajecznicy i jakie przygody się niekiedy zdarzały?…”

A PAMIĘTACIE, jak koń wielbił Rycha wylizując mu pięty a potem położył się i zasnął ?

 

 

      Jednym z ulubionych mazurskich miejsc jest tzw. Półwysep Koński. Tej nazwy nie ma na mapach, ale od lat nazywamy tak zakątek na Jeziorze Nidzkim, gdzie pasa się koń. Od zawsze. W pobliżu nie widać żadnego gospodarstwa. Koń musi tu przychodzić ze sporej odległości. To zapewne wielbiciel pięknych widoków. Zupełnie jak my. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak koń wielbił Rycha wylizując mu pięty a potem położył się i zasnął ?”

A PAMIĘTACIE, jak Urb dobił po północy do biwaku na Nidzkim z okrzykiem „bania!” ?

 

       Rzecz działa się na Jeziorze Nidzkim, a ściślej mówiąc, na jednym z jego malowniczych biwaczków, nazwanym później Okiem Urba (ale to już całkiem inna historia). Przy brzegu jest tam płytko, dzieci mogą się taplać bezpiecznie, nawet Ludka, która potrafi żeglować, ale jakoś nie nauczyła się pływać wpław (wszystko przez męża, tego złośliwego Walca!), kąpie się tam z przyjemnością, bo można iść i iść w głąb jeziora i ciągle woda sięga po kolana. W pobliżu brzegu majestatycznie snują się łabędzie, zwane żebrakami (okrutny Walec chwyta je za dziób, by nie wyjadały żeglarzom smakołyków, no i, żeby w przyszłości radziły sobie same bez pomocy człowieka). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak Urb dobił po północy do biwaku na Nidzkim z okrzykiem „bania!” ?”

A PAMIĘTACIE, jak po raz pierwszy zapaliliśmy lampki na jeziorze?

      Wiele lat temu, zanim przesiedliśmy się na bardziej luksusowe jachty,  pływaliśmy maleńkimi orionami. Była to konstrukcja niemiecka. Jacht bardzo funkcjonalny, przyjazny. Czuło się bliskość wody, do której z burty można było sięgnąć ręką. No ale miał swoje wady. Korba od miecza umieszczona w kokpicie, zaraz przy zejściówce, zostawiała paskudny ślad w postaci siniaków na wszystkich żeglarskich łydkach; nie sposób się było z nią choć raz boleśnie nie zderzyć. Żeby wybrać miecz trzeba się było porządnie zaprzeć i obrócić korbą 24 razy. Stawianie i kładzenie masztu wymagało zręczności i uwagi. Krzyżak, na którym opierano leżący maszt, trzeba było na wszelki wypadek przytrzymywać, bo lubił się przewracać a wtedy, wtedy… No – mogły się zdarzyć kłopoty. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak po raz pierwszy zapaliliśmy lampki na jeziorze?”

Czy naprawdę zasypano północne jeziora? Mazurskie historie i różne opowieści. Coś na kształt wstępu

Skocz do galerii

           Tak jakoś wyszło, że od lat pływamy sobie po Mazurach. Grupka pączkuje – dochodzą kolejne osoby, niektóre się wykruszają, ale z kolei przybywają dzieci i po jakimś czasie obrastają w swoich (już własnych) mazurskich załogantów…

       Dzieci, jak to dzieci, dorastają i – naturalną koleją rzeczy – odrywają się od starców, pływają własnymi drogami, no ale niekiedy dochodzi do spotkań gdzieś na szlaku. Trwa to od lat. Ilu? Gdyby liczyć od początku to… Czytaj dalej „Czy naprawdę zasypano północne jeziora? Mazurskie historie i różne opowieści. Coś na kształt wstępu”