Dziennik podróży do Gruzji. Dzień dziewiąty. Batumi. Ogród Botaniczny

Wrzesień 2013

Skocz do galerii

9 września: Batumi i Ogród Botaniczny w deszczu

Poniedziałek przywitał nas deszczem. Wcale nas to nie zraziło, bo wciąż było ciepło i miło. (Do tego stopnia miło, że teraz, gdy piszę tę relację w naszym podlaskim domeczku, nawet mi się zrymowało…) Narzuciliśmy na ramiona okrycia przeciwdeszczowe i podjechaliśmy autem pod kasy słynnego Ogrodu Botanicznego. Okazało się, że jego sława jest jak najbardziej zasłużona.

Ruszyliśmy z Green Cape i przemierzyliśmy rozmaite strefy klimatyczne, obserwując – jak to w Ogrodzie Botanicznym – fantastycznie dla nas egzotyczne okazy flory. Były i sekwoje, i araukarie, i rozległe gaje bambusowe, wielkie przestrzenie z bananowcami, był ogród japoński z poidełkiem-niespodzianką… (Muszę jednak przyznać,  że ustępuje on – i to bardzo – wspaniałemu Ogrodowi Japońskiemu we Wrocławiu, moim mieście rodzinnym…). W dodatku to niezwykłe miejsce na ziemi położone jest po prostu nieziemsko malowniczo. Ogród wspina się kaskadowo pod niebo, można momentami obserwować z góry fale rozbijające się o skały… Do tego zapachy i kolory… Ogród Botaniczny w Batumi to prawdziwy Tajemniczy Ogród. Na wrażenie tajemniczości miała ogromny wpływ obecność zbrodniczej fasoli, niesamowitego pnącza porastającego całe zbocza i okrywającego grubym kożuchem rosnące tam drzewa i krzewy, czyli wszystkie niemal rośliny spoza terenu przeznaczonego do zwiedzania. Na początku zachwycaliśmy się tym niezwykłym widokiem, ale po jakimś czasie ekspansywność pnącza zaczęła nas odrobinę przerażać… Ludka zerwała trochę tego czegoś z zamiarem, by zawieźć do Polski. Stwierdziła, że będzie przycinać i trzebić, bo już wie, czym to grozi. Roślina ładnie wyglądała, ale rzeczywiście jest chyba dość groźna… Nie wiem, czy Ludce powiodła się hodowla zbrodniczej fasoli. Ja wolałam nie ryzykować… Obydwie uszczypnęłyśmy sobie odrobinę dziko rosnącej trzykrotki. Wyglądała jak nasza, ale miała błękitne kwiatki. Niestety w Warszawie udało mi się ją zasuszyć…

Dodatkową atrakcją  naszego spaceru po Tajemniczym Ogrodzie było towarzystwo sympatycznego psa. Był to typowy spryciarz, stary wyjadacz towarzyszący turystom. Miły kundelek – czarny, a z przodu biało-brązowy –  wiedział do kogo się przykleić, by jak najwięcej uzyskać. Tym kimś był, oczywiście, Rysiek, który karmił zwierzaka polskimi kabanosami i dopieszczał go przez cały dzień. Gdy skończyliśmy naszą wycieczkę, pies-towarzysz zamerdał ogonem na do widzenia i zniknął. Na górze przejął nas jego kolega – inny kundel. Miał nieco mniej szczęścia. Co było do zjedzenia już zostało pożarte…

W pewnym momencie postanowiliśmy pokrzepić się nieco i w niewielkim barku zjedliśmy świeżą baklawę, oczywiście odpowiedni tłustą i słodką, popijając ją niezłą kawą. Ogród Botaniczny powalał malowniczością i cudnym położeniem, jednak tzw. infrastruktura turystyczna pozostawiała sporo do życzenia. Mieliśmy kłopot ze znalezieniem czegoś do przełknięciem. Barek z baklawą był chyba jedynym punktem gastronomicznym. Na szczęście lubimy baklawę. Przypomniała nam nasze tureckie orgie gastronomiczne…

Na obiad ruszyliśmy do knajpki przy plaży.

Nad głowami zaczęło się przejaśniać. Wieczór spędziliśmy w naszym domku, pijąc winko i patrząc w niebo z tarasu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.