Mateuszkowi nie jest źle

 

Elvira Lindo, Mateuszek. Przełożyła Anna Trznadel – Szczepanek. Ilustrował Julian Bohdanowicz. Nasza Księgarnia (Warszawa 2003).

http://www.nk.com.pl

                    Hiszpańska pisarka Elvira Lindo (ur. w 1962 r.), autorka scenariuszy radiowych i telewizyjnych, wpadła na szczęśliwy (jak się okazało) pomysł i wymyśliła postać chuchrowatego Mateuszka, okularnika, mieszkańca madryckiej dzielnicy Carabanchel (Górnego!), chłopca dość spokojnego, gaduły niezrozumianego przez otoczenie, (u którego) na razie wszystko, co dobre, mieści się (…) w obrębie mózgu.

             Mateuszek wkrótce został bohaterem powieści i to nie jednej, lecz całego cyklu. Autorkę obsypano nagrodami a cykl powieściowy o Mateuszku, jego rodzinie, sąsiadach i przyjaciołach został przetłumaczony na dwadzieścia języków (w tym również na język polski). Wydawnictwo Nasza Księgarnia wydało następujące książki z tego cyklu: Mateuszek, Mateuszek i kłopoty, Jestem Super-Mateuszek, Mateuszek i tajemne sprawki, Mateuszek w trasie, Głupek i ja, Mateuszek, Sekret Mateuszka, Tylko nie Mateuszek!  Bohater rośnie w nich stopniowo, styka się z coraz to nowymi problemami, nie zatraca jednak (podobnie jak pozostałe postaci) swego charakteru i osobowości.

            Wydana w 2002 roku (i wznowiona w 2003), jako pierwsza z cyklu, powieść Mateuszek, adresowana do dzieci mniej więcej dziesięcioletnich (i starszych), na pierwszy rzut oka może przywodzić na myśl znaną i lubianą przez czytelników w różnym wieku, wciąż bijącą rekordy popularności, francuską serię książek o Mikołajku spółki autorskiej Sempé i Goscinny. Wydawnictwo, zapewne ze względów marketingowych, zdecydowało się na szatę edytorską zbliżoną do serii o Mikołajku; ilustracje Juliana Bohdanowicza też nawiązują lirycznością kreski do stylu Sempego; jedynie ostatnia książka cyklu Tylko nie Mateuszek! (2014)  została wydana w innym formacie, zyskując w ten sposób własny, oderwany od skojarzeń z serią francuską, charakter… Można powiedzieć, że hiszpański Mateuszek stał się z czasem w pełni samodzielny…

            Rodzice kupują książki o Mikołajku dzieciom i sami je – po kryjomu – czytają. Przez chwilę wydaje im się, że są znowu dziećmi. Mogą spojrzeć na świat z ich perspektywy, co daje odświeżające prawo do wykpiwania absurdów obecnych w rzeczywistości dorosłych. Śmieją się, choć jest to śmiech Gogolowski – bowiem śmieją się sami z siebie. Książka Elviry Lindo istotnie może przypominać serię Sempé i Goscinnego, bo i tu, i tam mamy narrację prowadzoną z punktu widzenia bohatera dziecięcego, tematem są sprawy rodzinne i szkolne, istotna kwestia to obraz relacji dzieci z dorosłymi i z kolegami. Mamy przedstawienie różnych problemów, które – jak to problemy – nie zawsze można łatwo rozwikłać. Książki o Mikołajku i Mateuszku łączy też wielka waga humoru, jako kategorii estetycznej decydującej o całym obrazie świata przedstawionego. W obu przypadkach staje się on narzędziem do pokazania w krzywym zwierciadle dorosłych, którzy próbują udawać, że są niezwykle wprost ważni i że, w związku z tym, mają pełne prawo do kierowania dziećmi wedle własnej woli i do kształtowania niedoskonałych dziecięcych charakterów… Najczęściej zaś (w Mateuszku mamy do czynienia z jednym zaledwie Wyjątkowym Dorosłym) sami są ludźmi zagubionymi, sfrustrowanymi i niepewnymi swoich poczynań. Jednym słowem – idą przez życie w sposób daleki od doskonałości. Ten dysonans pomiędzy deklarowanym przekonaniem o własnej nieomylności i prawie do ferowania wyroków  a rzeczywistą chwiejną sytuacją jest źródłem humoru.

            Jednak, podczas gdy w Mikołajku najistotniejszym chyba elementem jest karykaturalna postać rzeczywistości dorosłych, łącznie z zorganizowanymi przezeń organizmami społecznymi (rodziną, czy szkołą),  w Mateuszku akcent przesuwa się na subtelne i prawdziwe psychologicznie pokazanie świata przeżyć wrażliwego chłopca, który próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki jest, znaleźć swoje miejsce wśród rówieśników, przyglądać się światu i wydobywać z niego to, co ważne.

               Narrator w książkach o Mikołajku jest małym racjonalistą, który widzi i opisuje. Mateuszek, podobnie jak Mikołajek, nie bardzo rozumie, jakie są motywy, dziwnego, niekiedy, z jego punktu widzenia, postępowania mamy, czy taty. Jednakże brak rozumienia, to u niego nie to samo, co chłodna obserwacja. Chłopiec nie wszystko, co prawda,  pojmuje, ale całkiem sporo czuje.

             Przewodnikiem ułatwiającym mu orientację w sprawach ważnych staje się dlań jego strasznie, okropnie, niesamowicie fajny dziadek. On jeden nie jest sfrustrowany, zagubiony, czy też niepewny swoich poczynań. To Wyjątkowy Dorosły. Zaawansowany wiek daje mu poczucie wolności. Może nazywać rzeczy po imieniu, nie martwić się ocenami otoczenia i robić, czy też myśleć to, co sam chce (Mama nie lubi, jak rozmawiamy o śmierci, ale dziadek mówi, że przez najbliższe pięć lat, które mu jeszcze pozostały, zamierza rozmawiać o tym, o czym mu się będzie podobało.) . Taka postawa znajduje pełną aprobatę dziecka. Dziadek na nic nie narzeka ani nikogo nie krytykuje. Po prostu próbuje możliwie najlepiej znaleźć się  w każdej sytuacji (Mama zaczęła krzyczeć na dziadka, a dziadek skorzystał z okazji i poszedł do baru na kawę z krewetkami; zawsze tam idzie, jak sytuacja robi się nieciekawa). Doskonale rozumie wnuka. Wie, że każde dziecko czasem robi coś, z punktu widzenia dorosłych,  głupiego, nie dlatego, że tak chce, tylko jakoś tak – po prostu, nie wiadomo, dlaczego… Kiedy Mateuszek, w przypływie takiego właśnie, nie dającego się niczym wyjaśnić bezrozumnego natchnienia, namalował flamastrami szlaczek na korytarzu, dziadek udaje starego wariata i bez zbędnego namysłu bierze winę na siebie. Ani go ziębią, ani grzeją oceny rozjuszonych sąsiadów. Chce, by dano spokój chłopcu i, odpowiedzialnej za niego, matce (to znaczy nieco znerwicowanej córce Mateuszkowego dziadka). Spokój jest tu najistotniejszy, a cała afera o zniszczenie (a może niestereotypowe przyozdobienie?) korytarza – niewarta zachodu.  Działa skutecznie, bezwstydnie wykorzystując swój atut – starość.

            Mały bohater stworzony przez Elvirę Lindo ma głębokie poczucie, będące w poważnym stopniu efektem kontaktów z dziadkiem, że, choć różne rzeczy się nie udają, ogólnie nie jest źle. Jego mama – osoba impulsywna (skłonna do obdarowywania go  bolesnymi kuksańcami), zapracowana i zabiegana, mimo borykania się z trudami codzienności, potrafi zdobyć się na wysiłek i urządzić swojemu tacie, czyli ukochanemu dziadkowi Mateuszka wspaniałe urodzinowe przyjęcie. Jest to odruch kochającego serca, coś równie naturalnego i zwykłego, jak narzekania i biadolenie. Wady zostają zrównoważone zaletami. Gdy chłopak z goryczą podejrzewa, że mama wstydzi się jego chuchrowatego wyglądu i daje mu witaminy, by mógł nosić kupioną na wyrost  kurtkę (na dodatek zgubił się od niej guzik, co staje się źródłem maminych wyrzutów, które z kolei są powodem do obawy, że kurtka jest ważniejsza niż nosząca ją osoba), dziadek przekonuje, że: wszystkie mamy bardzo się przywiązują do różnych ubrań, kurtek, czapek i rękawiczek, ale mimo to nie przestają kochać swoich dzieci, bo mamy mają wielkie serce. Tata, który, podobnie jak synek, jest okularnikiem, rozumie kłopoty z kolegami i próbuje malca na swój sposób wspierać. Nie jest jednak, w odróżnieniu od teścia, uosobieniem spokoju, więc uczy syna wyprowadzania skutecznego ciosu, który ma być obroną przed zaczepkami i prześmiewczymi uwagami rówieśników. To próba wychowania jedynaka na prawdziwego macho oraz ilustracja poglądu, że najlepszą obroną jest atak i użycie siły…Cios okazuje się rzeczywiście skuteczny i to  do tego stopnia, że, trenujący z ojcem, Mateuszek rozbija mu okulary. Ani tata, ani Mateuszek nie okazują się godni miana prawdziwych macho, na dodatek – trzeba kupić dwie pary okularów, więc budżet rodzinny zostaje podwójnie nadwyrężony (podobnie jak stereotyp o stosowaniu siły jako najlepszego środka rozwiązywania problemów)… Mama zyskuje kolejny powód do utyskiwania.

        Mateuszek, z racji swojej mizernej postury i okularów, ma – typowe w tej sytuacji – kłopoty z wyrobieniem sobie miejsca w grupie rówieśników. To źródło ledwie uchwytnego smutku, ale mały nie poddaje się. Początkowo jedynym jego kumplem jest Uszatek, chłopak o jeszcze słabszej pozycji: chorobliwie nieśmiały; jego rodzice rozwiedli się, co ma tę dobrą stronę (dostrzega ją uważny obserwator, Mateuszek), że Uszatek czerpie rozmaite profity z odczuwanego przez matkę poczucia winy. Mateuszek próbuje zadzierzgnąć bliższą znajomość z Zuzią w brudnych majtkach – jak ją, nie bez podstaw, nazywa klasa, ale nie wytrzymuje jej niszczycielskiej energii. W końcu Kamil – klasowy osiłek i największy prześladowca Mateuszka – dzięki sprytnej interwencji dziadka staje się jego obrońcą  a Kuba Martinez wybiera go z własnej, nieprzymuszonej woli na swego najlepszego przyjaciela. Kuba to nowy, najlepszy uczeń w klasie, chłopak, któremu wszystko się udaje. Ma dobre maniery, jest spokojny i zrównoważony (do tego stopnia, że ze stoicyzmem znosi wypytywanie ciekawskich o zmarłego niedawno ojca). Na tle innych dzieci to zjawisko zaiste malownicze: nie zadziera nosa, jest miły i – najzwyczajniej w świecie – życzliwy (co, paradoksalnie, stanowi cechę raczej niezwykłą). Kuba przy tych wszystkich zaletach pozostaje normalny, nie ma w sobie nic z zadufanego w sobie zarozumialca – pozwala od siebie ściągać w czasie sprawdzianu, co się zresztą okazuje pechowe dla połowy klasy, bo akurat wtedy – jeden jedyny raz – wzorowy uczeń popełnia błąd i, solidarnie z innymi, obrywa dwóję. Właśnie ów idealny, a zarazem zwyczajny Kuba wybiera sobie chuchrowatego nieudacznika Mateuszka  na  najlepszego przyjaciela i zaprasza go  do wspólnej gry na komputerze. Książka kończy się radosnym akcentem. Mały bohater zdobywa nie tylko przyjaźń, ale i wiarę w siebie.

                Książka Elviry Lindo jest lekturą bardzo zabawną, psychologicznie prawdziwą (odnosi się to do przedstawienia wszystkich  bohaterów, zarówno dzieci, jak i dorosłych), pozbawioną cienia dydaktyzmu, a zarazem dziwnie krzepiącą. Zapisany w niej obraz świata jest przekonujący – nie jest to świat idealny. Oj, nie. Jednak taki, w którym nie chodzi tylko o to, by po prostu jakoś przetrwać, ale, jeśli umie się patrzeć uważnie, można odnaleźć osoby – drogowskazy (dziadek, Kuba Martinez), które z łagodnością i spokojem pomagają w trudzie poprawiania jakości życia i odkrywania wartości naprawdę istotnych –  wyrozumiałości, szlachetności, życzliwości, dobroci.

Hanna Diduszko

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.