Przeżywanie metafory

 

Eric Carle, Tato zdobądź dla mnie księżyc. Tłum. Lena Hadder. Wydawnictwo Tatarak 2018.

     Pisanie o książkach dla dzieci bywa pasjonującym zajęciem. Można obserwować, jak dorośli twórcy odnajdują w sobie dziecko. Można też zauważać, jak próbują wpływać na dziecko, kształtować (po swojemu) jego świat… Młodego odbiorcę niekiedy da się ukształtować na modłę dorosłego. Pozostaje pytanie, czy taka droga jest dobra.

          Zdarzają się książki (jest ich ostatnio całkiem sporo), w których nie ma kształtowania dziecka, lecz – zamiast prostego rozwiązania, jakim jest mówienie mu, jaką należy iść drogą, co jest w życiu ważne – daje się w zamian coś, co pozwala na mogącą zaistnieć w przyszłości samodzielność widzenia świata. Można to osiągnąć na różne sposoby. Jednym z nich jest posłużenie się metaforą, to jest figurą, będącą czymś znacznie poważniejszym i głębszym niż tylko zwykłym ozdobnikiem literackim. Dzięki metaforze czytelnik (niezależnie od wieku) może odkryć obszar dotąd niedostępny, zauważyć jego wartość. Coś, co znane zestawić z czymś, co nieznane, tajemnicze i w tym zestawieniu odnaleźć nowość. Znane nakłada się na Nieznane. Tworzy się nowa jakość. Nie trzeba jej rozumieć. Nie trzeba dysponować rozbudowanym aparatem poznawczym ani narzędziami logicznymi. Można tylko przeżyć. Tylko? To bardzo wiele… Właśnie z przeżycia może się wyłonić własne, osobiste rozumienie świata.

         Taka właśnie sytuacja zachodzi w dziele Tato, zdobądź dla mnie księżyc Erica Carle, zasłużonego amerykańskiego twórcy książek dla dzieci, człowieka-instytucji (w 2002 roku, wraz z żoną Barbarą, stworzył muzeum poświęcone sztuce ilustracji w książkach dla dzieci The Eric Carle Museum of Picture Book Art; muzeum działa w Amherst, w stanie Massachusetts). Książka (kolejna na liście kilkudziesięciu pozycji jego autorstwa) jest nie tylko metaforyczną opowieścią o sile miłości ojcowskiej i o tym, by to, co pozornie niemożliwe stało się możliwe (interpretacji, jak to w przypadku metafory, może tu być zresztą znacznie więcej), ale jest też tak skonstruowana, by pozwolić dziecku na podążanie śladami poetyckiej wyobraźni twórcy. Twórca zaś prowadzi swego czytelnika (a zarazem oglądacza) od zachwytu (tu jest to zachwyt księżycem), poprzez marzenie o posiadaniu obiektu pożądania i niezwykłą drogę do realizacji marzenia aż po powrót do swego rodzaju normalności.

        Sytuacja fabularna jest klarowna: mała dziewczynka, zapatrzona w księżyc, chce go mieć, więc prosi tatę, by go zdobył. Nic łatwiejszego! Tata bierze wielką drabinę, taszczy ją na olbrzymią górę, wspina się, chwyta księżyc i przynosi go córeczce (musi co prawda odczekać aż ten się zmniejszy). Córeczka bawi się księżycem, który jest w fazie zmniejszania i w końcu znika. Potem znów pojawia się na niebie, by – stopniowo rosnąc – powrócić do swojego zachwycającego wyglądu księżyca w pełni. Dziecko dostaje opowieść o marzeniu i jego realizacji, o tacie, który potrafi wszystko i o tajemnicy księżyca, który jest raz ogromny a raz maleńki. Dostaje tę opowieść na dwa sposoby: słownie i wizualnie.

       Tato, zdobądź dla mnie księżyc należy do tzw. książek obrazkowych (picture books). Carle od lat celuje w ich tworzeniu. Jego dzieła (to wartościujące określenie jest tu jak najbardziej na miejscu!) mają też istotny naddatek w postaci znakomicie pomyślanej architektury książki. Ważne są (tak samo) słowo, ilustracje i rozkładalność. To skrzyżowanie typowego picture book`a (o ile coś takiego istnieje…) z książką-zabawką. Jednak zabawa, którą autor proponuje, nie jest prostym manipulowaniem dla usprawniania paluszków (choć i taką rolę przy okazji może pełnić). W książkach amerykańskiego twórcy ważny jest świat przyrody (Bardzo głodna gąsiennica, Biedronka i inne). Młody (maleńki…) odbiorca nie dostaje jednak prostego przekazu, lecz wyrażającą się w słowach metaforę, połączoną nierozerwalnie z obrazem.

     Taka książka staje czymś niezwykłym i ważnym – samodzielnym budowaniem i jednocześnie odkrywaniem nowego, nieznanego świata. W Tato, zdobądź dla mnie księżyc mamy do czynienia z ogromem i tajemnicą. Carle (i – razem z nim – mały odbiorca) opuszcza świat biedronek, gąsienic i goryli. Wkracza w obszar tajemnicy kosmosu. Dotyka Nieskończoności. No ale jest też zabawa. Niegłupia zabawa! Dziecko rozkłada stronę w poprzek, a tam tata z ogromną drabiną! Dziecko rozkłada stronę do góry, a tam tata wspina się po drabinie w stronę księżyca! Ale heca! Dziecko rozkłada kartkę zmarszczoną na górze i na dole w harmonijkę, a z niej patrzy nań przymrużonym okiem ogromna twarz księżyca. Ojej….

     Miałam ostatnio okazję obserwować maleńką, trzyletnią osóbkę, która dosłownie całą sobą pochłaniała tę niezwykłą, dotykającą tajemnicy Nieskończoności, książkę-metaforę… Może zostanie astrofizykiem? Może poetą? Może podróżnikiem? Może (niezależnie od wybranego zawodu) będzie oglądać ze swoimi dziećmi książki Erica Carle…

                                                                                                         Hanna Diduszko

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.