Otóż w czasach, kiedy jeszcze północnych jezior nie zasypano, zdarzały się rejsy, kiedy to pływało się na przykład po Mamrach. Na jednym z takich rejsów (na Mamrach właśnie) trafiła się bolesna flauta. Koło siebie znalazły się cztery łódki, a na nich sami mężczyźni z dziećmi (w różnym wieku). Co robią mężczyźni, gdy na jeziorze dopada ich flauta? Otóż jest tajemnicą Poliszynela, że robią coś bardzo niedozwolonego… Wyciągają mianowicie z bakisty jakąś butelczynę. Bardzo Duży Wojtek wydobył wówczas bardzo słodką gorzką żołądkową. Żagle wiszą, wilki morskie popijają słodką gorzką, dzieci pod pokładem grają w karty, słońce świeci, na niebie ani jednej chmurki. Bolesny błękit nie daje wielkiej nadziei na zmianę.
Przy którejś kolejce Bardzo Duży Wojtek przypomina sobie, że coś należy się również Neptunowi i – zgodnie ze zwyczajem – wylewa za burtę kieliszek, ale, jak twierdzi Rysiek, Bardzo Duży Wojtek pożałował wtedy Neptunowi słodyczy (czy też może goryczy) i zamiast wylać do wody uczciwą miarkę (kieliszeczki były, co prawda, maleńkie…), połowę zostawił sobie…
Tak czy inaczej właśnie w tym momencie na niebie pojawia się, zupełnie nie wiadomo skąd, jedna, jedyna chmurka. Właśnie spod niej zaczyna dąć z nagła, bez ostrzeżenia bardzo silny wiatr. Tak silny, że w jednym momencie zaczyna się piekło.
Słodko-gorzkie wilki morskie już nie są w stanie zrzucić żagli. Cztery jachty ruszają w jednym momencie na pełnych żaglach i z ogromną szybkością w stronę jeziora Kirsajty, które przelatują jak na skrzydłach w mgnieniu oka. Niebezpiecznie szybko zbliżają się do mostu przed Sztynortem.
Wszyscy rozumieją, że coś zrobić trzeba, ale jak zrzucić żagle, gdy wieje wiatr o sile huraganu? Jak wykonać jakiś sensowny manewr, gdy jest tak wąsko, że właściwie każdy ruch grozi zderzeniem z sąsiednią łódką? W pobliżu mostu na małej kei ustawiają się żeglarze i z zapartym tchem obserwują, jak rozegra się dalej ten dramat. Bo że to będzie dramat nikt już właściwie nie ma wątpliwości: cztery jachty na pełnych żaglach, w bardzo bliskiej odległości od siebie walą wprost na most, który jest tuż, tuż…
Płynący niemal burta w burtę sternicy porozumiewają się ze sobą. Na trzy – cztery mają wykonać zwrot, by stanąć pod wiatr i zrzucić żagle. Pada komenda: trzy jachty wykonują zwrot idealnie równo. Zrzucają żagle.. Wiatr jest tak silny, że fok na jachcie Ryśka znajduje się w jednej chwili pod mieczem. Czwarta łódka, z Dzikiem przy sterze i Andrzejkiem przy szotach, nie chwyta rytmu. Manewr się nie udał. Teraz już nie tylko publiczność z kei patrzy ze zgrozą na to, co musi się wydarzyć za chwilę. Teraz na rozpędzoną łupinkę (oriona) patrzą także przyjaciele. Jakoś nie pociesza ich to, że mogą być już spokojni o swój własny (i swoich dzieci) los. Na pokładzie gnanego huraganowym wiatrem jachtu mały Kuba i mała Kasia… Już nie grają w karty.
W końcu, niemal w ostatniej chwili (tuż przed mostem), zwrot zostaje wykonany. Pada komenda zrzuć foka! Zdenerwowany Andrzejek myli sznurki i zrzuca… grota. Sternik Dziku, znajdujący się po bomem, otrzymuje potężne uderzenie. Bom spada mu na głowę. Dziku, z twarzą zalaną krwią (czego w ogóle nie zauważa) wbija łódkę w przybrzeżne trzciny. Udało się. Klarowanie żagli to teraz przyjemność. Łódka na pagajach dochodzi do kei. Andrzejek, dzieci i zalany krwią Dziku schodzą wreszcie szczęśliwie na ląd. Broczący krwią dzielny Dziku ciągle nie rozumie, dlaczego wszyscy patrzą na niego jakoś dziwnie…
Tekst poleciłam mojej córce, która wybiera się na Mazury.
Zapomniałam dodać – cha…cha…cha…