Czytelnik we wnętrzu gry…

Joanna Rudniańska, Mój tata z obcej planety. Ilustrował Mateusz Kaniewski. Lasek 2008. Wydawnictwo Pierwsze

 

Wszystko jest dziwne w tej książce…

        Pierwsze zdziwienie. Oto powieść Joanny Rudniańskiej ukazała się najpierw w Japonii (!) – w roku 2000, a dopiero osiem lat później –  w Polsce. Na jej wydanie zdecydowało się Wydawnictwo Pierwsze i z pewnością nie była to prosta decyzja, ponieważ książki tej niezwykłej pisarki nie poddają się łatwej (ani niełatwej…) klasyfikacji. Na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, jak określić adresata. A to jest problem, którego wydawnictwa bardzo, ale to bardzo nie lubią…

              Na przykład Kotka Brygidy tej samej autorki, wydana przez to samo wydawnictwo, została przez nie zakwalifikowana jako książka dla dorosłych. Tymczasem uzyskała przecież (w roku 2007) główne wyróżnienie literackie w prestiżowym konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY (Stowarzyszenie Przyjaciół Książki dla Młodych). Podobne problemy można mieć i z innymi utworami Joanny Rudniańskiej (łącznie z najnowszym, znakomitym zbiorem opowiadań Ruru, którego – osobiście –  nie odważyłabym się dać do czytania dzieciom, ale młodym dorosłym, czyli licealistom, już tak).

               Kolejne zdziwienie to imię głównej bohaterki, które brzmi… Piotra, zaś zdrobnienie – Piotrusia… Można je interpretować jako symbol uniwersalnego losu dziewczynek i chłopców, ale można też uznać, że takie imię miało lepiej scharakteryzować tyleż ekscentryczną, co nieszczęśliwą w swym poszukiwaniu miłości matkę (to ona zdecydowała o imieniu dla córki) dwunastoletniej bohaterki, dziewczynki, która nie lubiła różowych sukienek i pantofelków na obcasikach, preferując dżinsy, koszule i martensy (żółte)…

             Bardzo dziwny (jak ze snu albo z komputerowego monitora) jest sposób pojawienia się taty, czyli ojczyma Piotrusi,  przybywającego w olbrzymim jaju, które ląduje na balkonie. Tata nosi rzadkie (i trochę dziwne…) imię Lew (co nie jest bynajmniej przypadkowe, bo tata z obcej planety potrafi być prawdziwym lwem).

           Dziwne są też gry – transmisje z obcej planety, w których uczestniczą Piotrusia i jej przyjaciółka – Angelika a czasem tata – Lew…

            Dziwne są opowieści Lwa (dotyczące, egzotycznych dla Piotrusi, jugosłowiańskich babć, przyjaciół, zabaw, zwyczajów, a przede wszystkim –  dramatów), a także wakacje i wiejska szkoła, do której musiała pójść po ich zakończeniu mieszkanka warszawskiego Ursynowa.

        No i jeszcze to, że dziewczynka o swoim ojczymie mówi tata, a o swoim prawdziwym tacie – ojciec a także to, że mama nie interesuje się zbytnio córką, woli uciekać w książkowe  (i rzeczywiste) romanse i otaczać papierosowym dymem, zaś macocha (zupełnie inaczej niż jest w baśniach) otacza pasierbicę czułością i uwagą.

            Dziwne jest zakończenie… Niemal szczęśliwe, choć do pełnego szczęścia czegoś brakuje… Może… (kto wie?) brakuje zła, które przecież (co wiemy z życia i z gier) bywa atrakcyjne…

Dziwności można by wyliczać w nieskończoność…

              Książka Joanny Rudniańskiej to ciąg obrazów i zdarzeń, rozgrywających się na kilku planach, które ze sobą współistnieją. To plan rzeczywistości realnej, w której żyje Piotrusia i inni bohaterowie, plan gry, do której można wejść, nakładając na głowę specjalne hełmy (w grze uczestniczy Piotrusia, Angelika, najlepsza przyjaciółka, a czasem Lew) oraz plan opowieści Lwa – taty z obcej planety, gdzie prawie wszystko jest niezrozumiałe, często – przerażające, choć jednocześnie w jakiś sposób pociągające (niczym złote pająki-kolczyki w uszach babci Josipy…)

              Można pewnie uznać, że równoległość, a niekiedy zachodzenie na siebie planów ma być wyrazem lęków, emocji i zagubienia współczesnej dwunastolatki, wkraczającej nieodwołalnie w dorosły świat.

           Bohaterowie wchodzą do gry a tam wszystko jest możliwe. Nie ma granic między dobrem a złem i nikt nie wie, o co chodzi, bo ważna jest sama gra, a ona, jak każda gra, po prostu ma się toczyć (wiadomo, że we współczesnych, intuicyjnych grach nie zawsze od razu wiadomo, o co chodzi i, żeby sobie radzić i pozostać w grze, trzeba po prostu grać i wszystko sprawdzać w praktyce…). A przecież grać lubi każdy! To tylko gra! – mówi Angelika, która w grze zabiła dziadka.

           Granica między przedstawianą grą a  przedstawianą rzeczywistością staje się coraz bardziej zatarta. Gra nie kończy się po zdjęciu hełmów. No i jest jeszcze przestrzeń opowieści Lwa, które każą patrzeć na inne rejony świata, jak na obcą planetę (to krainy wykrwawiającej się w bratobójczych walkach Jugosławii). Można się przemieszczać pomiędzy planami i z przestrzeni gry, opowieści, czy też wyobraźni przynosić groźne, śmiercionośne rekwizyty… Świat wokół dziewczynek – Piotrusi i Angeliki, zarówno ten, istniejący w grach i opowieściach, jak i ten, z którym mają do czynienia w ich realu –  nosi w sobie zło.

           Ma ono wiele twarzy. To twarz handlującego bronią pana Savy, któremu jest całkowicie obojętne komu tę broń sprzedaje…Ważny jest wyłącznie zysk. To wykrzywione nienawiścią twarze dziadka  i matki  Angeliki. Są święcie przekonani o swoich racjach, gdy, we własnym poczuciu, bronią Angelikę przed zgubnymi wpływami. Krzyczą do śniadego Lwa, ojczyma Piotrusi: ty Rumunie, Ty Cyganie! – i traktują to jako oczywiste obelgi. Warto dodać, że to tak zwani kulturalni ludzie, legitymujący się wyższym wykształceniem: dziadek to wzięty chirurg, co leczy samych generałów,  matka – miłośniczka Chopina…

            Twarzą zła jest też Maria, pogardzająca mężem, zwanym Kopernikiem (odkrywcą planety w gwiazdozbiorze Wagi, który – pozbawiony przez małżonkę teleskopu – zapił się na śmierć, dopiero po śmierci stając się chlubą miasteczka) i wszelkimi odmieńcami, którzy wyglądają jak Cyganie, Żydzi, hippisi… Twarze zła to tępe, agresywne oblicza chuliganów, gotowych dopuścić się gwałtu, bo nie podoba im się czyjeś dziwne imię… Okazuje się, że zło może mieć również twarz najlepszej przyjaciółki…

            Autorka umiejętnie zaciera różne granice. Miesza plany zdarzeń, sprawiając, że czytelnik może się poczuć tak, jakby sam znalazł się środku gry. Jednak nie daje mu żadnej prostej instrukcji w postaci łatwego do uchwycenia łańcucha przyczyn i skutków… Ofiarowuje  za to całą gamę wrażeń dojmujących, bolesnych i… fascynujących, w dodatku czyniąc to jakby mimochodem, bez cienia moralizowania, posługując się jedynie chłodną narracją.

             Czytelnik czuje też, że ten łańcuch przyczyn i skutków jakoś istnieje, ale trzeba go odkryć i kolejne ogniwa powiązać w całość we własnym zakresie i na własną odpowiedzialność i że nie dotyczy to tylko przedstawionych zdarzeń fabularnych… Dotyczy czegoś znacznie ważniejszego. Czytelnik jest w środku gry. Gra staje się rzeczywistością… Czytelnik musi sam odkryć, co tutaj jest naprawdę ważne.

             Myślę, że właśnie z tego powodu Mój tata z obcej planety może trafić do młodych czytelników, miłośników i znawców wszelakich gier…

            Może trafić, może pozwolić współodczuwać bardzo silne, często bolesne emocje bohaterki. Emocje gdzieś schowane, bo autorka każe Piotrusi traktować to, co się z nią, w niej i wokół niej dzieje normalnie, bo przecież wszystko się toczy i po prostu jakoś daje się radę… W końcu zło bywa, co prawda, atrakcyjne, ale często  jest banalne

      Ten rozdźwięk pomiędzy emocjami a wyczuwalnym (czasem atrakcyjnym, a czasem banalnym) złem  może zrodzić pytania. Liczne pytania. A bez pytań nie ma refleksji.

                W uporządkowanym świecie i w uporządkowanej fabule bywa wygodnie, ale – często  – również nudno. Wszystko albo prawie wszystko jest wiadome i niemal w stu procentach przewidywalne. Nie ma się ochoty o nic zaczepiać własnej myśli…

                 Tu myśl jest o co zaczepić, a rodzące się pytania (podobnie jak wszelakie dziwności) można by mnożyć.

                   Może się zdarzyć, że czytelnik (młody lub dorosły – co to w końcu za różnica?…) zapyta na przykład: skąd się bierze zło – chęć zysku, agresja, przemoc, wykluczenie, pogarda, obojętność, wojny? Dlaczego zło bywa tak atrakcyjne, że wciąga jak gra? Czy należy się przeciwstawiać złu? Czy chciałbym się przeciwstawić złu?  Czy mogę to zrobić?  Jak mogę to zrobić?…

Hanna Diduszko

Jedna odpowiedź do “Czytelnik we wnętrzu gry…”

  1. Bardzo ciekawa recenzja. Nie znam książek Joanny Rudniańskiej. Chętnie przeczytam. Zachęciłaś mnie do lektury.
    Już biegnę do biblioteki, tylko sprawdzę czy otwarta (koronawirus!)
    Ale przecież każda epidemia też się kiedyś skończy.

Skomentuj malg Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.