Pokój Dziadków

 

        

     Pokój Dziadków leży na samym końcu mieszkania. To znaczy najdalej od wejścia.

         Ma oddzielny, nieduży balkon z ażurową, żeliwną balustradką. Przed świętami babcia wiesza tam nieżywego zająca, głową w dół (żeby krew spłynęła), a potem robi z niego pasztet. Pasztet jest smaczny.

          Balkon przy pokoju dziadków wychodzi na podwórko. Można stąd patrzyć, jak chłopaki grają w piłkę a dziewczynki w ogonku skaczą przez skakankę. Czasem wszyscy razem grają w zbijaka albo w berka (ja bawię się z dziećmi tylko w szkole, na przerwach; babcia nie pozwala mi wychodzić na podwórko).

       Do pokoju Dziadków wchodzi się z pokoju dziecinnego, który do niego przylega.

            Po lewej stronie od drzwi stoi wielkie, drewniane łóżko przykryte narzutą. Gdy na nią patrzę, wyobrażam sobie, że jest żywa. Ma taką drapiącą, ale miękką skórę jak jakieś wielkie, przyjemne zwierzę. Lubię się przetaczać po łóżku Dziadków jak po wielkiej łące. Lubię przytulać policzek do lekko chropowatej powierzchni narzuty. Babcia uszyła ją z  szarych kawałków materiału (babcia potrafi uszyć wszystko; szyje nam koszulki i majteczki,  sukienki, płaszcze i grube palta, więc taka  narzuta to dla niej robota na raz-dwa-trzy!). Na łóżku leżą poduszki ozdobione mereżkami i angielskim haftem (babcia uczy mnie haftu; na razie wychodzą mi krzyżyki, haft angielski jest trudny).

Nad łóżkiem wisi bardzo smutna Matka Boska. Gdy na nią patrzę, myślę, że musi być zmęczona i przestraszona. Przyjechała aż z Rosji, zza gór Ural, a to jest przecież strasznie daleko.

          Babcia opowiadała, że pilnowała małej mamusi w pociągu, który ciągle stawał. Inne dzieci poumierały, ale mamusia jakoś nie, choć była bardzo malutką dziewczynką. To dlatego, że pilnowała jej Matka Boska, którą babcia wsadziła do wielkiej walizki.

         To musi być bardzo męczące tak długo pilnować małego dziecka, które przecież jeszcze nic nie rozumie, często płacze i czegoś chce. Pewnie dlatego Matka Boska jest taka zmęczona, no i smutna. Pamięta o tej strasznej i długiej podróży, kiedy działy się takie okropne rzeczy. Babcia mówi, że woli o nich zapomnieć.

        Potem Matka Boska wyszła z walizki i już zawsze wisiała na ścianie w mieszkaniu Dziadków i mamusi. Przyjechała w końcu do nas, na Szczęśliwą. Właściwie to teraz jest jej nieźle. Nie musi dalej podróżować i nie dzieje się nic okropnego. No ale, niestety, wszystkie Matki Boskie mają dobrą pamięć, więc trudno jej zapomnieć o swoim zmęczeniu i o tym, co widziała i pewnie już zawsze będzie taka smutna.

         Po prawej stronie od wejścia stoi duży drewniany stół. Można go rozsuwać a wtedy robi się długi jak szyja żyrafy! Babcia rozkłada na nim różne materiały i formy.

             Obok stoi maszyna do szycia, najcenniejsza rzecz, jaką posiada nasza babcia. To jest piękny, czarny, przedwojenny Singer ze złotymi literami. Na zgrabnych, kutych nóżkach, z ozdobionym zawijasami pedałem. Trzeba na niego naciskać, by Singer zaczął działać, bo silnik zaginął w czasie wojennych przeprowadzek. Babcia bardzo tego żałowała…

            Do blatu maszyny przytuliła się  wąska szufladka. Śpią tam lekko pachnące, szare krawieckie mydełka, poduszeczki najeżone szpilkami i igłami do szycia, zapasowe igły do maszyny w specjalnych płaskich pudełkach, nożyczki, śmieszny blaszany pojemnik z dzióbkiem, gdzie chlupie oliwa do smarowania maszyny, żeby jej było lżej i przyjemniej pracować.

           W szufladce zwinął się też w kącie miękki obłoczek fastrygi. Muszę wyciągać z niego nitki (najlepiej, gdy są długie, jak najdłuższe), nawlekać igły a potem wpinać igły w poduszkowego jeża. Gdy to porządnie zrobię, babcia ma wszystko wygodnie przygotowane do fastrygowania. Może wtedy raz-dwa-trzy podszyć rancik sukienki albo innego płaszczyka. Zmienia tylko nawleczone igły, które wyciąga z ich mieszkanka w jeżykowej poduszce…

            Ja rozsupłuję z obłoczka fastrygę, siedząc koło maszyny na niskim stołeczku. Dziadek zrobił go specjalnie dla mnie. Na tym samym stołeczku (ma specjalny, pasujący do dłoni otwór, więc wygodnie mi go przenosić, gdy chcę, na przykład, usiąść bliżej balkonu) wyskubuję z gotowych sukienek, spódniczek i płaszczyków niepotrzebne już nitki. Wędrują z powrotem do swojego obłoczka…

            W pokoju dziadków jest też okno, ale nie jest to wcale okno na świat. Okno jest zasłonięte gęstą firanką, bo i tak nie dopuszcza światła. Wychodzi na ścianę domu. Za tą ścianą jest drugie mieszkanie, a w nim jacyś dorośli ludzie i nieznane mi dzieci, które stają przed oknem i patrzą w moją stronę.

          Czasem odsuwam firankę, przytulam twarz do szyby. Chcę zawołać dzieci, ale one się bawią i wcale mnie nie słyszą. Szyba jest gładka i zimna. Za oknem jest zawsze prawie ciemno.

Jedna odpowiedź do “Pokój Dziadków”

  1. W „Pokoju Dziadków” odnalazłam szafeczkę mojej Babci – hafciarki, a w niej ulubioną szufladkę pełną kolorowych nici do wyszywania. Wnętrze szufladki wydawało mi się tak piękne, że zapierało dech.
    Babcia dawała mi pasemka złotych nici na włosy dla aniołków i pasemka niebieskich do przyozdobienia anielskich sukienek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.