Romantyczny wieczór we dwoje

 

 

 

 

   Od czasu do czasu czuję  potrzebę  spędzenia  ze  swoim  mężem romantycznego wieczoru we dwoje. Może by  tak  do  kina?… A  może odrobinę muzyki, a potem na jakąś lampkę wytrawnego  wina?  Takie plany  można  czasem  zrealizować,  na  przykład,  kiedy   Starsze Pociechy są na koloniach i do podrzucenia zostaje tylko Maleństwo. Ono przecież takie grzeczne, a  już  tak  dawno  nie  zostawało  u babci, nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio prosiliśmy Mamę o pomoc.

       Mój mąż zgadza się ze mną i obiecuje, że obgada całą  sprawę  tak, żebyśmy mogli w sobotę gdzieś sobie prysnąć.  Przez  parę  dni  ze spokojem przypominam mu o obietnicy, ale  gdy  sobota  zbliża  się niebezpiecznie, zaczynam się robić trochę nerwowa i proponuję,  że sama porozmawiam z teściową. Znamy się już w końcu te parę  lat, nawet od jakiegoś czasu szczerze się lubimy,  a  więc…          Mój  mąż zwykle   w   takich   sytuacjach   zaczyna   wykonywać    dziwnie nieskoordynowane  ruchy – tak   się   jakoś   lekko   skręca   i wyprostowuje, po czym  drapie  się  w  lewą  powiekę,  wykrzykując ochoczo: – no nie, nie, przecież powiedziałem, że JA  TO  ZAŁATWIĘ!

     Tradycyjnie ustępuję mu pola, bo wiem, że on sam woli  obgadywać tego rodzaju sprawy ze swoją mamą.  Robi  to  zwykle  w  ostatniej chwili,  uważając   widocznie,   że   najlepiej   jest   zaskoczyć przeciwnika.

     Tymczasem Babcia, kochająca  wnuki,  ale  sama  wcale jeszcze niestara, pełna wigoru i rozmaitych pomysłów,  nie zawsze jest na takiego podrzutka przygotowana psychicznie i czasowo. No ale  moje  argumenty  za  wcześniejszym  uprzedzaniem  jakoś   nie trafiają mojemu mężowi do przekonania.

      Nadchodzi  sobota.  W  porze  obiadowej   studiujemy   gazetę, decydując się w końcu na ten  film  amerykański,  ach  ten,  co  to zdobył kilka Oscarów i nawet jednego niedźwiedzia. Co takiego?  No niedźwiedzia, wiesz, w Berlinie jest festiwal  filmowy… No  skoro zdobył niedźwiedzia…

    Jeszcze obiad. Kładę Maleństwo spać o  nieco nietypowej godzinie, licząc na to, że może przynajmniej troszeczkę wcześniej zdołamy wyjść z domu i że poinformujemy Mamę o względnie przyzwoitej porze o tym,  co  będzie  robiła  w  sobotni  wieczór.

       Obieram tymczasem ziemniaki i wyobrażam sobie, że, jak za  dawnych lat, weźmiemy się z mężem za ręce  i  przytulając  się  do  siebie czule, podrepczemy zgodnym krokiem do kina, wystawiając po  drodze twarze na orzeźwiająco chłodne krople deszczu (w takie  dni,  nie wiedzieć dlaczego, zawsze pada deszcz).

     Stuknięcie spaczonych drzwi  wejściowych  informuje  o  nadejściu męża, który wesoło wychlapuje wodę z  wiaderka,  oznajmiając  całą swoją postawą,  że  właśnie  przed  chwilą  dokonał  bohaterskiego umycia starego garbatego samochodu, marki VW, za co należy mu się słusznie nagroda. Staram się nie myśleć  o  plamach  na  podłodze, uśmiecham się (może ciut krzywo) i zapraszam do stołu. Obiad. Robi się coraz później.

       Złośliwe Maleństwo śpi bardzo mocno i nie  daje się w żaden delikatny sposób obudzić. W końcu siłą stawiam  je  na tłuste nóżki, skutecznie kneblując rozwrzeszczaną buzię  kawałkiem czekolady.

     Gotowi  do  wyjścia.  Jeszcze  rzut  oka  do   lustra. Poprawiam szminkę, przyczesuję włosy… Wkładam nowe buty.  Nie  są zbyt wygodne, ale trzeba je w końcu rozchodzić, a dziś  będzie  po temu niezła okazja. W końcu pojedziemy Garbusem, a  w  kinie  buty można dyskretnie zsunąć… Biegniemy do świeżo umytego  samochodu i jazda!

     U Dziadków okazuje się, że Mama jest jeszcze w ogródku. Mąż podejmuje teraz szybkie, męskie decyzje: Maleństwo  –  na  nocnik, Dziadziuś – do tymczasowego pilnowania Maleństwa, my –  lecimy  do ogrodu po babcię, żeby jej powiedzieć, co  będzie  robiła  dzisiaj wieczorem… Biegniemy zdrowym truchcikiem, bo do seansu  pozostała niespełna  godzina,  o  czym   mi  mówi  dyskretne  spojrzenie  na zegarek. Do pokonania jeszcze jakieś dwieście metrów, a tu zaczyna padać coraz bardziej. Wystawiamy twarze  na  orzeźwiająco  chłodne krople deszczu… (W takie dni, nie wiedzieć dlaczego, zawsze  pada deszcz).

      Mój mąż wlecze mnie za  rękę,  pokrzykując  radośnie,  że przecież  jestem   półkrwi   góralką.   Tymczasem   moje   pięknie zapastowane buty grzęzną w gliniastym podłożu. Wolę nie  myśleć  o swojej twarzy: szminka pewnie zupełnie  się  rozmazała  a  i  tusz kupiłam ostatnio tańszy, gorszej jakości… Mój mąż ściska mnie  za rękę i szczerze ucieszony woła:  ale  fajnie  pada,  roślinki  nam rosną, nie  trzeba  podlewać!  Dopadamy  nareszcie  ogródka.  Mama mocuje się ze skrzynią na narzędzia – coś tam się  zacięło  i  nie można zamknąć. Mój mąż, zadowolony, że przybył w samą porę,  mocną męską dłonią sprawnie radzi  sobie  ze  skrzynią.  Wracamy.

         Mama, ciągle jeszcze nieświadoma,  co  ją  czeka,  dziwi  się,  dlaczego wybrałam się do ogródka w takich butach, o makijażu taktownie  nie wspomina. A może już całkiem spłynął? W końcu mój  mąż  zawiadamia Mamę o Maleństwie i  naszych  planach.  Wpadamy  do  Dziadziusiów, wycieram  włosy  w  ręcznik.  Teściowa  miłosiernie   pożycza   mi eleganckie  salamandry  (o  numer  za  duże)   mojej   szwagierki. Maleństwo, przeczuwając, że chcemy się ulotnić, wpija się  łapką  w moją łydkę, a drugą łapką w łydkę męża. Rozgrywa się rozdzierająca scena pożegnania. Babcia na szczęście zwabia Maleństwo  czekoladką (która to już dzisiaj?), a my z mężem czujnie znikamy za drzwiami.

      Galopada do auta. Stary, garbaty samochód, postukując na wyboistej drodze  hakiem  od  przyczepy  (mój  mąż  postanowił   jechać   na skróty), wiezie nas w ten  romantyczny  wieczór  do  kina  na  film amerykański,   który    zdobył    kilka    Oscarów    i    jednego niedźwiedzia… Przyjeżdżamy. Wysiadamy. Mąż zamyka auto, ja biegnę do kasy z przygotowanym zawczasu portfelem  zaciśniętym  w  prawej dłoni. Dopadam zdyszana okienka. Zamknięte? Co to? A, a zaraz – tu jest jakaś karteczka: „Z przyczyn technicznych dzisiejszy seans  z godziny 19 zostaje odwołany.  Bardzo  Państwa  przepraszamy.”

      Mój mąż, uporawszy się z opornym  zamkiem  od  auta,  dogalopowuje do mnie. Popatruje na  karteczkę. Popatruje na mnie. Ja też spoglądam to na niego, to znów na karteczkę. Zaczynamy  leciutko  chichotać. Bierzemy się za ręce. Wystawiamy twarze  na  orzeźwiająco  chłodne krople  deszczu  i  niespiesznym  krokiem  wracamy   do   starego, garbatego  samochodu.  Wracamy   do   Dziadziusiów.   Wracamy   do Maleństwa.

     Miły był ten romantyczny wieczór we dwoje.

2 odpowiedzi na “  Romantyczny wieczór we dwoje”

  1. Haniu, wszystko to widzę, ba, nawet czuję. Niezwykle osobiste opowiadanie (anegdota) i tak miło, że jesteście razem w chłodnych kroplach deszczu. Pozdrowienia dla ulubionego Męża.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.