Korczak z bliska…

      Hanna Rudniańska, Korczak, Tokarzewski i my. Wspomnienia i rozmowa z Krystyną Shmeruk.

Korczak, Tokarzewski and us. Hanna Rudniańska’s memoirs   and conversations with Krystyna Shmeruk. Kraków 2005.

 

      Sesja Korczakowska… Zdarzyło mi się kiedyś przygotować takie wydarzenie. Było to w zamierzchłych czasach, gdy pracowałam jeszcze w szkole. Pragnęłam przybliżyć moim licznym koleżankom i nielicznym kolegom fascynującą myśl Korczaka.

        Całe zdarzenie miało związek z tak zwanym Projektem 100 (międzynarodowym przedsięwzięciem edukacyjnym, którego efektem była Międzynarodowa Filozoficzna Gazeta Dzieci po nazwą 100) i polskim dzieckiem tego projektu – Mazowiecką Filozoficzną Gazetą Dzieci, noszącą wymyślony przez dzieci tytuł Filozofik.

             Przygotowując materiały, przeczytałam pracowicie niemal wszystko, co napisał Korczak i całkiem sporo z tego, co napisano o nim.

            Później, gdy już przestałam pracować w szkole, zrecenzowałam wydaną w Roku Korczakowskim (2012) mądrą i ważną, adresowaną do dzieci książkę Anny Czerwińskiej-Rydel (Po drugiej stronie okna. Opowieść o Januszu Korczaku. Wydawnictwo Muchomor) a myśl o Starym Doktorze ciągle była jakoś obecna wśród innych myśli, krążących po głowie…. Z czasem zaczynałam też rozumieć coraz więcej.

      I oto, całkiem niedawno, za sprawą Joanny Rudniańskiej (pisarki, z którą miałam przyjemność przeprowadzać wywiad), trafiła do moich rąk niewielkich rozmiarów książeczka, która sprawiła, że dopadły mnie świeże i nowe myśli o Januszu Korczaku a także silne  wzruszenie, dojmujące i (wiem, że może to zabrzmieć patetycznie) ściskające za gardło.

       Korczak wyłonił się bowiem z kart tej książki jako osoba żywa, zwykła i niezwyczajna zarazem. Autorką publikacji jest Hanna Rudniańska, nieżyjąca już mama pisarki – Joanny Rudniańskiej, osoby, którą poznałam osobiście, z którą przed chwilą rozmawiałam!

      Korczak stanął nagle koło mnie jak ktoś bliski, jak sąsiad spędzający (jak ja) lato nad Bugiem. Spojrzałam mu z bliska w oczy i w tych oczach Janusza Korczaka –  lekko wzniesionych ku górze  – rozpoznałam  skupienie i namysł, wahanie i rozmarzenie i jeszcze jakiś rodzaj tęsknoty… Wszystko to zobaczyłam na fotograficznym portrecie, który jedenastoletnia (a może dwunastoletnia) wówczas Hania Rotwand (później – Hanna Rudniańska) zrobiła Korczakowi swoim pierwszym fotograficznym aparatem…

      Wspomnienie jest krótkie, ujmujące prostotą. Poprzedzone zostało wstępem Jarosława Rudniańskiego (męża Hanny), który też znał Korczaka. Po nim wydrukowano jeszcze wywiad, jakiego Hanna Rudniańska udzieliła Krystynie Shmeruk. Są również przypisy, pozwalające zaznajomić się nieco bliżej z osobami i organizacjami wymienionymi w tekście, który przetłumaczono również na język angielski.

      Z całości, to jest ze wspomnienia i wywiadu, wyłania się postać Janusza Korczaka widzianego oczyma dziewczynki (a potem dorastającej panienki), która kontaktowała się z nim wielokrotnie w różnych życiowych sytuacjach. Był po prostu częścią jej dzieciństwa i jej dorastania. Ojca straciła jako sześcioletnie dziecko i Korczak w jakiś sposób go jej chyba zastępował.

        Autorka wspomnienia była przez cztery lata (1930  – 1934) wychowanką Naszego Domu, gdzie trafiła, ponieważ jej mama, Janina Rotwandowa, która kierowała działem handlowym Towarzystwa „Nasz Dom”, znalazła się w ciężkiej sytuacji życiowej i mieszkaniowej. Korczak pospieszył owdowiałej współpracowniczce i koleżance z pomocą.   Potem mała Hania spotykała go w obszernym mieszkaniu przy ulicy Mokotowskiej 12, gdzie odbywały się zebrania członków Polskiego Towarzystwa Teozoficznego i wolnomularzy. Zarówno Korczak, jak i mama Hani Rotwand byli wolnomularzami.

        Ze wspomnienia oraz z wywiadu wyłaniają się obrazki z Korczakiem w roli głównej. Oto człowiek, który  trzyma w szorstkiej dłoni rączkę nie mogącej usnąć, osieroconej dziewczynki, jest przy niej dopóki nie nadejdzie sen… Oto człowiek, który przysiada wśród dzieci, lepiących coś z gliny a potem trudno mu wstać z niskiego stołeczka dla przedszkolaków… Oto człowiek, który pomaga dyżurnym zbierać brudne talerze… I tak dalej… Codzienność. Zwykłe czynności. Proste gesty.

     Na Mokotowskiej 12 (gdzie zbierali się wolnomularze i teozofowie, wśród których był również generał Michał Tokarzewski-Karaszkiewicz, drugi ważny bohater wspomnienia Hanny Rudniańskiej) Korczak wymyśla wraz z innymi dorosłymi zabawy dla dzieci. Najbardziej malownicza i zapadająca w pamięć była zabawa w wyprawę polarną: Doktor pokazywał nam gwiazdozbiory widoczne z bieguna północnego i południowego. Wiedzieliśmy, że na oknach wisiała jakaś granatowa materia z przyczepionymi do niej srebrnymi gwiazdkami, ale wierzyliśmy głęboko, że to prawdziwe gwiazdy, zimne i dalekie, o których czytywaliśmy w książkach podróżniczych. Doktor opowiedział nam o Amundsenie, o jego harcie, wytrwałości i zaciętości. O tym jak zginął, lecąc na pomoc Nobilemu.

          Ważną częścią wspomnienia Hanny Rudniańskiej są chwile spędzane z Doktorem latem  w Mężeninie, małej miejscowości nad Bugiem. Był tam dwór (obecnie – niestety –  w rozsypce, co miałam okazję osobiście zaobserwować, bo latem mieszkamy całkiem blisko tej miejscowości.), gdzie w letni czas zjeżdżały się  osoby należące do wolnomularstwa i Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. Przyjeżdżali też rozmaici znajomi wolnomularzy i teozofów. Urządzano ogniska (na których goszczono także mieszkańców wsi) i wyprawy łodziami „na pych” do niedalekiego Drohiczyna (ja do Drohiczyna pływam z mężem naszym zabytkowym kajakiem…). Doktor siadywał w czarnej marynarce na leżaku i czytał grubą księgę, a w pobliżu kręciła się czereda dzieci… Dojmującym wspomnieniem pozostała dla Hanny Rudniańskiej atmosfera wieczornych rozmów, które: niepostrzeżenie przechodziły od codzienności do czegoś, czego nie potrafiliśmy ogarnąć. Autorka wspomnień żałuje, że nie pamięta treści tych rozmów. Zapamiętała jednak szorstkość marynarki Doktora, jeżeli akurat siedziało się przy Nim. Na zawsze pozostała też jej w pamięci atmosfera nieograniczoności i tajemniczości wszechświata, od której nam, małym mrówkom, kręciło się w głowach.

       Ze wspomnień mężenińskich wyłania się obraz Doktora jako człowieka z jednej strony ponadprzeciętnie zanurzonego w duchowości,  prowadzącego poważne rozmowy z dziećmi i, wraz z innymi dorosłymi (teozofami i wolnomularzami), rozprawiającego i medytującego na wzgórzu, pośród drzew, ale też człowieka oddanego  pracy u podstaw. W Mężeninie próbowano (z różnym skutkiem) podnosić kulturę rolną, a Korczak, zgodnie ze swoim fachem, po prostu leczył wiejskie dzieci (Janina Rotwand, która pomagała też lekarzowi niosącemu pomoc dorosłym, robiła im zastrzyki i często na wizyty w wiejskich domach zabierała córkę – Hanię).

    To piękne uczucie nagle zobaczyć z bliska człowieka-legendę…

         Z pewnością latem (a może już wiosną?) zajrzę do Mężenina, by sprawdzić, jak dziś wyglądają miejsca, gdzie bywał Korczak, gdzie przechadzał się wśród drzew, wśród swoich myśli, wśród dorosłych przyjaciół, znajomych i dzieci – tych miejskich i tych wiejskich…

            Bug to piękna rzeka. Nie zmieniła się od czasów Korczaka. Wciąż pozwala na swój jedyny, rzeczny sposób dotykać nieskończoności. Pozwala widzieć więcej i rozumieć lepiej. Jestem pewna, że dni spędzane nad Bugiem miały dla Korczaka wielkie znaczenie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.