Skrzydlaty fortepian… Główny mieszkaniec Gabinetu. Tak nazywamy pokój, w którym od czasu do czasu gromadzi się cała rodzina.
Fortepian z ogromnym skrzydłem, uniesionym zwykle w górę (wygląda jakby za chwilę miał ulecieć w powietrze), zrobiono z jakiegoś egzotycznego drzewa. Czuję zapach Afryki, widzę czarne figurki wokół okrągłych domków… Żółtawe klawisze fortepianu są z kości słoniowej (przynajmniej tak nam mówiono, choć nie jestem pewna, czy to prawda). Gdy ich delikatnie dotykam zbyt małymi dłońmi, poruszają się lekko niczym egzotyczne ptaki. Wydobywam różne dźwięki. Bawię się. Jestem rzeką. Jestem wiatrem. Jestem burzą! Czasem układam jakieś melodie.
Może później, kiedy trochę urosnę, też będę mogła się uczyć gry. Tata mówi, że jestem jeszcze za mała. Moje dłonie nie obejmują oktawy. Męczyłabym się. Moja siostra jest wysoka. Ma szczupłe dłonie pianistki. Chodzi do szkoły muzycznej i ćwiczy gamy. W gabinecie jest zimno. Siostra siedzi w grubym swetrze albo w płaszczu, ale i tak marzną jej ręce. Jednak ćwiczy te gamy i różne sonatiny, bo jest obowiązkowa. Trzeba być obowiązkowym. To jest ważne – twierdzą rodzice…
Tata dość często grywa na fortepianie. Ze swojego ogromnego, ciężkiego, rzeźbionego w liście winogron biurka wydobywa nuty i rozkłada je na ażurowej podpórce nad klawiaturą. Grywa walce, popularne melodie, nadawane często przez radio, ale czasem gra też dziwne utwory, w których melodia goni siebie samą i w tej wędrówce przebiega różne ścieżki z zakrętami i zmianami. To są fugi. Skomponował je Bach, największy kompozytor świata – mówi tata.
Czasem, w sobotę albo w niedzielę rodzice siadają w gabinecie. Tata gra bardzo rzewną melodię i śpiewa… To Poemat czeskiego kompozytora Zdenka Fibicha, w przeróbce na fortepian: Koooocham Cięęęę, bez ciebie żyć sensu nie ma, kooooocham cięęęę i tooo jest móój poemaaat… Gwiazdy… Mama siedzi w fotelu otulona swoim żółtym, miękkim szalem, popija herbatę i widzę jak ukradkiem ociera oczy. Potem podchodzi do taty, pochyla się nad nim i coś mu szepce do ucha. Rodzice się śmieją (cichutko), a ja proszę, żeby tata zagrał: księżyc nad Thaiti złotym blaskiem lśni… I tańczę angielskiego walca (tata nauczył mnie kroków!). Mama podbiega do mnie i teraz tańczymy razem! Ach, jak cudownie!
W kącie gabinetu pyszni się ogromny piec. Przytulam się czasem do jego zielonych kafli, ozdobionych skomplikowanymi ornamentami i wyobrażam sobie, że jestem na wielkiej łące opromienionej słońcem. Piec jest bardzo ładny, ale trudno nim ogrzać ogromny Gabinet (choć tata z dziadkiem wciąż biegają po węgiel do piwnicy), zresztą nie można tak marnować drogiego opału, bo przecież do Gabinetu nie wchodzi się co chwilę…
Pod ścianą stoi oszklona biblioteka. Lubię wyciągać z niej książki, zwłaszcza te ze zdjęciami ptaków i przyrody. Fotografie Puchalskiego. Wpatruję się w dzikie kaczki i perkozy, gdzieś na jakimś jeziorze…
Tata ma też specjalny zeszyt ze starannie narysowanymi rubrykami. Wpisuje tam swoim pochyłym, drobniutkim pismem (trudno mi coś przeczytać, bo literki są naprawdę maleńkie) kolejne książki. Każda z nich ma swój numer. Jest on też naklejony na grzbiecie.
Gdy jest święto albo gdy przychodzą do nas goście, wszyscy siadają przy ogromnym, dębowym stole. Babcia przykrywa go długim, białym obrusem a ja wskakuję pod stół i bawię się w domek. Na ułożonym w jodełkę parkiecie rozkładam dywanik z kolorowej szmatki, a na nim umieszczam szmacianą lalkę – Wojtusia ze złotym loczkiem, ukochaną, obtłuczoną lalkę Basię, pluszowego misia – Emanka i niedźwiadka z jednym szklanym okiem – Maćka. Podśpiewujemy i pokrzykujemy na cały głos aż babcia każe mi wyjść w końcu spod stołu, przestać być dzikusem i iść się grzecznie przywitać albo wreszcie spokojnie usiąść na krześle.
W kącie Gabinetu stoi zielonkawa sofa. Tam (gdy już napali w piecu) przysiada czasem dziadek. Wokół niego fruwa obłoczek papierosowego dymu. Dziadek siedzi we wnętrzu tego obłoczka ze szklaneczką wina, które (w tajemnicy przed babcią) utoczył ze szklanego gąsiora ukrytego w kącie, za długą zasłoną. Dziadek mruga do mnie porozumiewawczo i zaprasza na partyjkę Piotrusia…
Gabinet jest bardzo duży. To największy pokój w naszym mieszkaniu. Czasem, gdy nie mogę pobiec na strych, zakradam się właśnie tam i wciskam pod ogromne biurko taty. Ruszam w podróż… Gdzieś daleko. Nie wiem, gdzie… Może do Jeziorek Wysokich, gdzie jeździmy z babcią na lato?… A może na koniec świata?… Do jakiegoś Nieznanego Gdzieś…
Tylko, gdzie to, gdzie to jest?…
Foto by Darius Soodmand (https://unsplash.com)
Piękny, plastyczny opis z uczuciami w tle 🙂