Zrozumienie i siła sprawczości

Rozmowa z Marią Ewą Letki

(dla „Poradnika Bibliotekarza”)

 

W 2009 roku otrzymała pani prestiżową Nagrodę za Całokształt Twórczości przyznawaną przez Polską Sekcję IBBY najwybitniejszym pisarzom, tworzącym dla młodych czytelników. Pisze pani od 45 lat. Debiut książkowy Dzieci, tropiciele i ten wielki bałagan to rok 1974. Porusza się pani w obrębie różnych gatunków – baśni, opowiadań, powieści a nawet – słuchowisk radiowych (było ich ponad 35…).   Jest pani ceniona przez krytyków. Kiedy pada nazwisko Maria Ewa Letki,  niemal natychmiast pojawia się uwaga, że tworzone przez panią książki są świetne pod względem literackim. Ja też tak uważam. Warsztat pisarski (widoczny dla krytyka, przezroczysty – i tak jest dobrze! – dla młodego odbiorcy) ma pani opanowany perfekcyjnie. Jaka jest pani opinia na temat literackości w książce dziecięcej? Czy w ogóle możemy mówić, że autora, piszącego dla dzieci obowiązuje literackość?

Książka jest książką bez względu na to, do kogo jest kierowana i pisarza książek dla dzieci obowiązuje dbałość o jakość tekstu. Dziecko, podobnie jak dorosły, czytając książkę idzie za akcją i towarzyszy bohaterom w ich przygodach czy przeżyciach, ale również powinno wzbogacać język, kształtować wyobraźnię. Książka ma nie tylko śmieszyć, tumanić i przestraszać,  ale również rozwijać. Dorośli często sięgają po książkę właśnie ze względu na jej literackość, a dla dzieci ona jest pozornie nieistotna. Nie oznacza to jednak, że książka dla dzieci może być pozbawiona walorów literackich, one powinny do dzieci docierać mimochodem. Od jakości literackiej tekstów, z którymi mają do czynienia dzieci zależy przecież to, co będą chciały czytać jako dorośli i czy w ogóle będą czytać.

­–  Mam wrażenie, że w ostatnich latach w książkach dla dzieci obraz zdominował słowo. Mamy wysyp książek obrazkowych (słusznie nagradzanych przez szanowane gremia, bo często są to książki wspaniałe!). Czy, pani zdaniem,  język i literackość może w książkach dla dzieci rywalizować z obrazem?

– To, że dziecko sięga po książkę ukazuje, że ma potrzebę kontaktu z tekstem, bo potrzebę kontaktu z obrazem może zaspokoić w inny sposób. W tym sensie – już w momencie wzięcia książki do ręki – tekst  wygrywa rywalizację, bo to on jest przyczyną, dla której po książkę  sięgamy. Nawet w przypadku książki, w której są same ilustracje, dziecko prosi poczytaj mi. W końcu słowo książka kojarzy się z tekstem. Z drugiej strony, ilustracja w książkach dla dzieci jest kluczowa – ona może zachęcić, ale może też zniechęcić. Książki, w których ilustracje mają wiodącą rolę są niezastąpione – dziecko może samo sobie opowiadać historię. Sama słyszałam, jak jedno z moich dzieci opowiadało sobie książkę – ta opowieść była nawet bogatsza niż ilustracje, zawierała więcej szczegółów. Są też książki, w których ilustracje wydają się być za trudne dla małych dzieci – jeżeli jednak są one artystycznie wartościowe, to nie tylko przygotowują dziecko na kontakt ze sztuką, ale też kształtują jego wrażliwość i czynią je bardziej wymagającym.

Zgadzam się. Książki z trudnymi ilustracjami stymulują rozwój estetyczny, sprawiają, że mały odbiorca musi się wspiąć na palce. Tak jest, na przykład, w autorskiej książce Marii Ekier: Kocur mruży ślepia złote. Ale ta sama artystka tworzy też ilustracje wcale nie za trudne, jak, na przykład, te do pani książki Królewna w koronie… Jak odbiera Pani rolę ilustracji w swoich książkach?

– Książka to wspólne dzieło pisarza i ilustratora. Wydaje mi się, że ilustracja powinna towarzyszyć tekstowi, nie wysuwać się na pierwszy plan, ale go wzbogacać. Moje opowiadanie Za dobra wróżka ilustruje figlarna babcia na huśtawce –  z oczami-kwiatkami, ubrana w różowy sweterek. Tak ją sobie wyobraziła  Elżbieta Wasiuczyńska i bardzo mi się to podoba, choć wcześniej w mojej głowie to była tradycyjna wróżka. Wizerunek wróżki autorstwa Elżbiety Wasiuczyńskiej w pewnym sensie nadał nowe, bogatsze znaczenie mojemu tekstowi.

        Oglądanie ilustracji po raz pierwszy jest niezwykle ekscytujące. Dowiaduję się, jak mój tekst podziałał na wyobraźnię ilustratora. Zachwycają mnie, na przykład, ilustracje autorstwa pani Agnieszki Żelewskiej do mojej bajki Diabełek. Są bogate i dowcipne. Kiedy je pierwszy raz zobaczyłam, zniknął z mojej głowy chudziutki diabełek o ulizanej sierści i wąskiej mordce, a pojawił się osobnik wyrazisty, pyzaty i bezczelny nie tylko z charakteru, ale i wyglądu. To ja stworzyłam uwięzioną w koronie królewnę (Królewna w koronie), która zaprzyjaźniła się z odwiedzającymi ją owadami, ale to pani Maria Ekier dała nam scenę, w której przykryta cieniutkim liściem królewna śpi trzymając za łapkę żuczka.

            Tworzenie książki przez pisarza i ilustratora pokazuje siłę tekstu literackiego, inspirującego ilustratora, i siłę ilustracji, które mogą zmienić wyobrażenia pisarza. I takie właśnie współgrające z tekstem, a jednocześnie inspirujące ilustracje są idealne.

Podejrzewam, że przywiązanie wydawców do obrazu i rosnąca ostatnio moda na książki obrazkowe (podkreślam, że nie jestem ich przeciwniczką) może wynikać z ogólnej sytuacji. Instrukcje, rozmaite informacje zaopatrywane są w ikonki… Ale też, zamiast opisywać uczucia, coraz częściej na co dzień posługujemy się emotikonami… Jest to zapewne dążenie do skrótowości, swoisty wyraz nowoczesności… Czy nie istnieje czasem niebezpieczeństwo, że wypowiedź literacka będzie postrzegana jako coś staroświeckiego, niemodnego? Co to znaczy ciekawa opowieść?

Moim zdaniem nie można w ogóle dopuszczać do siebie myśli o świecie bez książek – im bardziej powierzchowna i oparta na wizualnych symbolach jest codzienna komunikacja, tym większe znaczenie literatury, także literatury dla dzieci. Być może przeczytanie książki jest dla dziecka coraz większym wyzwaniem, ponieważ dzisiaj wszystko dzieje się szybko, wszystko musi być teraz, zaraz, natychmiast. Człowiek stał się niecierpliwy. W poszukiwaniu informacji nie szpera już w encyklopediach, sięga do Internetu.  Gry komputerowe, smartfony są konkurencją dla książek, bo czytanie wymaga większego wysiłku – skupienia, refleksji, wrażliwości.

            Ale tu jest właśnie rola pisarza – z jednej strony dziecko zaciekawić na tyle, by chciało odłożyć tzw. elektronikę i skupić się na czymś, co stanowi większe wyzwanie, a z drugiej – by to kuszenie nie odbywało się tylko poprzez rozrywkę. Dla różnych dzieci – tak jak dla różnych dorosłych – definicja tego, co jest ciekawe będzie różna. Nie można napisać książki uniwersalnej, która trafi w takim samym stopniu do wszystkich. Jakiś czas temu moje wnuki przeczytały zbiór opowiadań Zofii Żurakowskiej Jutro niedziela i orzekły, że to piękna książka. Rzeczywiście jest doskonała, a przecież została napisana chyba sto lat temu. I nie jest to jakaś niesamowita opowieść mrożąca krew w żyłach. Opowiada o zwykłych dzieciach, o ich sprawach, a przemówiła do współczesnych dzieci, które nie stronią od smartfona i gier komputerowych. Ten przykład dobrze pokazuje, jak sądzę, że dobra literatura nie musi się obawiać oskarżenia o staroświeckość

       Ale oczywiście nie każdemu podobałaby się tak bardzo. Może tu zadecydowała nie tylko wartość literacka książki, ale również i to, że była w domu zachwalana, bo o tym, czy dziecko czyta i co czyta decyduje przede wszystkim dom.

         Jakiś czas temu widziałam doskonały żart rysunkowy: na przystanku siedzą dwie matki z synami. Jeden chłopiec czyta książkę, a drugi gra na telefonie. Mama tego drugiego, trzymając w dłoni telefon, mówi do mamy małego czytelnika, która ma w ręku książkę: Jak pani to robi, że pani syn chce czytać?

No tak. Rola przykładu jest ogromna! Ważne jest też, w jaki sposób pracuje się z książką w szkole, czy w bibliotece. Ale to osobny temat. Na inną, długą rozmowę… Wracając do ciekawej opowieści… Przypuszczam, że jakąś formą zachęty do czytania może być wprowadzanie zwierzęcych bohaterów. W pani książkach zwierzęta pojawiają się bardzo często. Nie tylko psy i koty, ale również  chomiki, krowy (a nawet krowiny…), jelenie (a właściwie bylejelenie), wiewiórki… Cała menażeria! Jaką rolę mogą spełnić w książkach dla dzieci zwierzęta? Przyroda?

– Są obecne w moim życiu i są w moich książkach. Ja nawet nie muszę tego planować. Zaczynam pisać i nagle pojawia się pies, kot czy jakiś inny zwierzak. Nie napisałam chyba ani jednej książki, w której by ich nie było, bo nie wyobrażam sobie bez nich życia. W tekście z pomocą zwierząt można wyrazić wiele uczuć, emocji, można im powierzać tajemnice, często są dla bohaterów oparciem. Tylko w książce dla dzieci zwierzę może być pełnoprawnym bohaterem. Jako dziecko przepadałam za takimi książkami. To jest ważny, ale jednak tradycyjny sposób przedstawiania roli zwierząt i przyrody w naszym życiu. W pewnym sensie utrwala wizerunek człowieka górującego nad światem, przyrodą. Wiemy, że to przekonanie o własnej wyższości ma dramatyczne skutki dla świata, a przez to również dla nas samych. Żeby to zmienić, dzieci powinny być wprowadzane do postrzegania siebie jako pozostających w bardziej partnerskich relacjach z przyrodą, jako jej części. To wielkie wyzwanie dla młodych autorów książek dla dzieci – wymagać będzie odejścia od tradycyjnych form, zmiany punktu ciężkości w narracji i budowania przekazu wokół nowego zestawu wartości. Jest to tym trudniejsze, że odruchowo przenosimy na dzieci nasze zainteresowania i wartości. Ciekawa jestem, ile dzieci wie, że umarł niedawno ostatni nosorożec sumatrzański w Malezji? Ilu dorosłych – rodziców, nauczycieli – powiedziało dziś się stało coś bardzo smutnego?

Tworzy pani fabuły realistyczne (często z udziałem zwierząt), obdarowując swoich bohaterów dużą wyobraźnią. Na przykład Krzyś, narrator-bohater opowiadania (prawdziwego studium wychodzenia z samotności) Jutro znów pójdę w świat wymyśla zabawę w podróże na niby, Hania, narratorka-bohaterka Listów stwarza fikcyjną sytuację własnego sieroctwa. W pani baśniach mamy, typowe dla tego gatunku, mieszanie elementów realistycznych i fantastycznych. Diabełek przybywa ze świata wyobraźni i zamieszkuje z zupełnie realnymi rodzicami, w zupełnie realnym świecie, pełnym nie tylko prawdziwych rekwizytów, ale i prawdziwych, dobrze umotywowanych uczuć (to było ulubione opowiadanie-baśń mojej wnuczki…). Nie ma natomiast magii…

– Forma przekazu ma znaczenie drugorzędne wobec samego przekazu. W moich książkach piszę o przyjaźni, lojalności, odwadze, ale najważniejszym przekazem jest to, że człowiek powinien starać się przezwyciężać problemy, które napotyka w życiu. Mogą one być przedstawione w sposób realistyczny, jak na przykład w  Jutro znów pójdę w świat, której bohater z powodu swojej niepełnosprawności nie potrafi nawiązać kontaktu z rówieśnikami, czy bohaterka Od dziś za tydzień, która musi podjąć trudną decyzję naprawiającą błędy dorosłych. Mogą – w sposób bajkowy czy fantastyczny, jak w Królewnie w koronie, gdzie sposobem na pokonanie narzuconych ograniczeń jest optymizm i poczucie humoru czy w Królu i mgle, gdzie bajkowa mgła wymusza na królu autorefleksję i przemianę z despoty w dobrego władcę. Nawet czarownica Czarosława z Czarusi na poważne problemy musi szukać realistycznych rozwiązań. Wszystkie te postacie – realistyczne czy fantastyczne – rozwiązują swój problem same, bez uciekania się do magicznych sztuczek. Książka, w której wszystko rozwiązuje różdżka nie ma, w mojej ocenie, potencjału, żeby pchnąć dziecko w kierunku radzenia sobie z głębokimi, emocjonalnymi problemami życiowymi. Czym innym jest przebywanie w świecie fantazji, a czym innym – posługiwanie się magią.

         W klasycznych powieściach świat rzeczywisty i świat magii są od siebie oddzielone, nie przenikają się. W Opowieściach z Narnii dzieci przechodzą przez szafę, w niezwykłej krainie przeżywają przygody, dowiadują się czegoś o sobie, a  potem wracają do swojego życia i żadna magia się za nimi nie wlecze.  Bohaterowie książek Edith Nesbit spotykają Piaskoludka, który dostarcza im przygód, emocji, a kiedy dzień się kończy, wszystko wraca na swoje miejsce. W tych powieściach źródłem magii jest świat, a nie dziecko/bohater. Uważam, że za mało jest obecnie książek realistycznych dla dzieci. Ich rola jest nie do przecenienia. Czytając je, dziecko może zaprzyjaźniać się z bohaterami, razem z nimi przeżywać przygody i problemy.

W pani książkach mamy do czynienia ze światem, który nie jest prosty: rozstają się rodzice i trzeba sobie jakoś wszystko poukładać w głowie (Od dziś za tydzień), trzeba sobie dawać radę z niepełnosprawnością (Jutro znów pójdę w świat), uporać się z niełatwą rodzinną tajemnicą (Tajemnica Małgosi) a czasem tylko z dojmującym smutkiem i niezrozumieniem małej Osoby przez dorosłych (Krasnoludek). Nawet najtrudniejsze sytuacje są jakby prześwietlone humorem… W zakończeniu zawsze pojawia się wyraźny element Dobra. Według mnie można sformułować ogólne przesłanie Pani książek… Nie pouczenie, nie morał, ale jednak wyraźne Przesłanie;   brzmiałoby ono: bądź dobry dla siebie, bądź dobry dla świata, ponieważ w skomplikowanym świecie dominuje Dobro. Czy dobrze zrozumiałam Pani myśl?

– Hm… Nie uważam, że w świecie dominuje dobro. I to nie z tego powodu należy – ewentualnie – być dobrym dla siebie i dla świata. Świat nie jest dobry, nie jest pewnie nawet w przeważającej części dobry, i byłoby nieuczciwe podawanie dzieciom takiego przekazu. Bardziej chodzi mi o przekazanie, jak ważne są w życiu zrozumienie siebie i poczucie sprawczości. To one są podstawą naszych dobrych relacji z innymi, ze światem, naszej zdolności do podejmowania właściwych decyzji. Chodzi o podkreślenie, że rozumiejąc siebie i będąc empatycznym wobec innych, mamy zdolność do poszukiwania i odkrywania tego dobra tam, gdzie ono jest. A poczucie humoru?  Zawsze i we wszystkim pomaga.

No tak… Racja… Zachowajmy uczciwość we współtworzeniu dziecięcego obrazu świata. Idea, by młodzi czytelnicy, poznając siebie i  budując postawę empatii wobec innych (również wobec naszych młodszych braci…), poszukiwali i odkrywali dobro tam, gdzie ono jest wydaje mi się bardzo cenna. W pani książkach jest ona niewątpliwie obecna…  A jaki tytuł nosiłaby pani Wymarzona Jeszcze Nienapisana Książka?…

– Tytuł ma, ale nie powiem, bo w trakcie pracy tytuły zmieniają się. Będzie w niej tajemniczy dom. Dzieciństwo spędziłam na Śląsku, mieszkałam w domach, w których wcześniej mieszkali inni ludzie. Bawiłam się zabawkami, które kiedyś należały do innych dzieci. Próbowałam te dzieci sobie wyobrazić, pisałam do nich, ale nigdy niczego nie wysłałam, bo nie wiedziałam, gdzie. Pamiętam zdanie z takiego listu. Brzmiało: Zabawki mają się dobrze, ale lalce ze złotymi włosami odpadła noga. Tata ją już naprawił. Właściciele tych zabawek wyjeżdżali w pośpiechu i nie mogli ich ze sobą zabrać, ale ja byłam wtedy dzieckiem i tego do końca nie rozumiałam. Te wspomnienia mają w dalszym ciągu posmak tajemnicy. Akcja tej książki będzie się rozgrywała współcześnie, w okolicy, w której mieszkam. Jest tu wciąż jeszcze dużo starych domów, które kryją w sobie tajemnice. W niczym nie przypominają tych z mojego dzieciństwa, ale tak właśnie jest ze wspomnieniami. Człowiek nosi je, nosi, przymierza do różnych miejsc, aż w końcu do któregoś pasują.

Wspomnienia mogą pasować nie tylko do przeszłości, ale również do tego, co współczesne… To intrygujący paradoks! Będzie o czym myśleć. Jak to po lekturze pani książek.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmowę przeprowadziła Hanna Diduszko

2 odpowiedzi na “Zrozumienie i siła sprawczości”

  1. Jak zwykle, rozmowa merytoryczna, ciekawa. Haniu, mam nadzieję, że wszystkie Twoje rozmowy zostaną wydane w formie książki, podobnie jak recenzje. Twoje teksty powinny być lekturą obowiązkową bibliotekarzy dziecięcych.

Skomentuj Hanna Di Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.