Życie przekuwane w fabułę

Rozmowę z Małgorzatą Szyszko-Kondej przeprowadziła dla „Poradnika Bibliotekarza” Hanna Diduszko 

 

– Małgosiu, twoje dotychczasowe życie toczyło się pomiędzy dwoma ośrodkami – Warszawą i Białymstokiem? Skąd jesteś bardziej: z Podlasia, czy ze stolicy?

– Myślę, że pół na pół… Korzenie są ważne, a ja urodziłam się w Białymstoku, tam zdawałam maturę, stamtąd pochodzi cała moja rodzina. Ale z kolei w Warszawie skończyłam studia (polonistykę, a później Podyplomowe Dziennikarstwo na UW) i mieszkałam przez czternaście lat. To były najistotniejsze lata młodości. Ukształtowały mnie. Właśnie w tym czasie przeczytałam najważniejsze książki, obejrzałam najważniejsze filmy, spektakle, wystawy, zawarłam najcenniejsze przyjaźnie… Z powodów osobistych powróciłam do rodzinnego miasta, ale moje związki z Warszawą wciąż pozostały żywe. W Białymstoku pracowałam w dziennikach „Kurierze Podlaskim” i „Kurierze Porannym”, ale wciąż współpracowałam z pismami w stolicy, m.in – „Readers Digest”, „Zwierciadłem”, „Kobietą i Życiem”. Przede wszystkim pisałam reportaże o tematyce społecznej, obyczajowej, podróżniczej. Robiłam wywiady.

I rozpoczęłam dziennikarską przygodę z pismami dla dzieci, którą po latach wspominam jako bardzo inspirującą.

Pisma „Ja, Ty, My” (MAW) czy później „Kwak” (Prószyński i s-ka), choć wydawane na gorszym papierze i w wyblakłych kolorach (zgodnie z ówczesnymi możliwościami technicznymi), były świetne merytorycznie, poruszały problemy bliskie dzieciom, rozwijały ciekawość świata, edukowały poprzez zabawę. Drukowałam swoje utwory również w „Misiu” i „Świerszczyku”.

– Piszesz książki dla dorosłych i dla dzieci. Twoja powieść „Sześć córek” (wydana przez „Świat Książki” w 2014 roku) odniosła czytelniczy sukces. Dzięki głosom internautów, którzy wzięli udział w konkursie portalu książkowego „Granice.pl”, została uznana za „Najlepszą książkę roku w kategorii obyczajowej”. Opowiadasz w niej historie kobiet, związane z czasem, który jest mi bliski. W zbliżonej do reportażu formie, dajesz tam świadectwo naszemu przeżyciu pokoleniowemu – życiu w PRL-u, ruchowi Solidarności i późniejszym, często niełatwym, przemianom. Jesteś też poetką… Jednak teraz chciałabym porozmawiać głównie o twoich książkach dla dzieci. Kiedy zaczęłaś je pisać?

– Moja pierwsza książka (wydana przez KAW w roku 1983) to zbiór, składający się z wierszy i prozy poetyckiej „O czym skrzypi szuflada? O czym mruczy piec? Inspiracją do obserwacji przedmiotów była na pewno twórczość Białoszewskiego, który potrafił genialnie przedstawić „szare eminencje zachwytu”, na przykład łyżkę durszlakową. („Obroty rzeczy”). Pisałam o szufladzie, stole, lustrze, budziku… Niektóre z przedmiotów, które były tematem moich wierszy, takie jak maszyna do pisania czy kaflowy piec, dziś spotyka się już rzadko.

Ten tomik ma dla mnie szczególne znaczenie. Został bardzo dobrze przyjęty. Wiersz o odkurzaczu trafił do Elementarza.

Przekonałam się, że warto próbować dalej.

Nawet dziś, gdy pojawiam się na spotkaniach w bibliotece, panie bibliotekarki z uśmiechem pokazują mi tę cieniutką książeczkę, często już podniszczoną, z trochę wyblakłymi ilustracjami. Nie bez znaczenia było pewnie to, że wydano ją w nakładzie 250 tys. egzemplarzy! Teraz nie do pomyślenia, ale  takie wtedy bywały nakłady…

–  Wydaje mi się, że twoim żywiołem było  dziennikarstwo. Napisałaś wiele reportaży, te drukowane w „Riders Digest” były tłumaczone na inne języki, za reportaż dostałaś nagrodę „Twojego Stylu”. W Białymstoku pracowałaś w gazecie codziennej, a później byłaś naczelną redaktorką kwartalnika „Nasz Uniwersytet”, pisma Uniwersytetu w Białymstoku. Ciekawi mnie, dlaczego pociąga Cię pisanie dla dzieci? Skąd te twoje opowiadania, wiersze, piosenki?

–  Początkowo nie zastanawiałam się, czy to, co piszę przeznaczone jest wyłącznie dla dzieci. Mogło być po prostu dla mnie, mogło być dla dorosłych…. Tak na pewno było w przypadku pierwszego tomiku, o którym już mówiłam. Pisałam o czymś, co wydawało mi się ciekawe. Dla mnie, moich córek.  Teraz często piszę z myślą o mojej wnuczce, Rozalce.

– Bardzo cenię Twój „Sejf z milionem w środku, czyli bestseller III b” (książkę wydaną w 2008 roku przez Wydawnictwo Piotra Marciszuka „Stentor”). „Sejf…” uzyskał wyróżnienie w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, został  wpisany na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. To zbiór opowiadań, połączonych w całość za pomocą pewnej sytuacji fabularnej. Nauczycielka pisze dla chorego na raka Felka książkę, na którą składają się opowiadania wszystkich dzieci z klasy o tym, co je śmieszy, denerwuje, o czym marzą… Chodzi o to, by chłopiec, leżący w szpitalu, poznał (choć zaocznie) koleżanki i kolegów i mógł myśleć o nich jak o przyjaciołach, którzy się o niego troszczą… Skąd się wziął taki pomysł?

– Z życia. Wszystkie moje książki wyrastają z życia.  Moja córka dużo chorowała i w pierwszej klasie opuściła wiele lekcji. Dostała kiedyś od dzieci ze swojej klasy dużą, szarą kopertę, w której, co prawda, nie było opowiadań, bo to była pierwsza klasa i dzieci nie umiały jeszcze dobrze pisać, ale rysunki, które ją miały pocieszyć, rozśmieszyć, pokazać, że koleżanki i koledzy z klasy o niej myślą. Bardzo się z tego prezentu cieszyła. No i właśnie stąd zrodził się potem pomysł na „Sejf…”, zbiór opowiadań dzieci z klasy, ofiarowany w prezencie choremu koledze.

– W każdym z tych opowiadań pojawia się istotny problem. Jest zarysowany na tyle klarownie i wyraziście, że może stać się dobrym punktem wyjścia do rozmowy/dyskusji/dialogu z dziesięciolatkami. Masz, jak mi się wydaje, do dzieci wielkie zaufanie. Wierzysz, że udźwigną  ciężar rozmowy o wykluczeniu, śmierci i innych nielekkich sprawach. Te trudne problemy zarysowujesz również w innej książce, adresowanej do jeszcze młodszych dzieci „Gdzie ucieka czas taty” (wydanej przez „Świat Książki” w 2011 roku) i dla trochę starszych „Wtorek, godz.15” (Ezop 2014). Skąd się bierze to zaufanie do dziecka?

– Myślę, że dzieci mają w sobie wiele wspaniałych cech, które przypisuje się przede wszystkim ludziom dorosłym – odpowiedzialność, poczucie sprawiedliwości, ocena wartości – co jest dobre, co złe. Wrażliwość i empatię.

Zwłaszcza młodsze dzieci, które jeszcze nie zakładają „masek”, nie grają, są w relacjach z innymi autentyczne, szczere, spontaniczne,  co zresztą w zderzeniu ze światem dorosłych, nie zawsze wychodzi im na dobre.

Tak, mam do nich zaufanie. Myślę, że dziecko wie więcej niż się domyślamy, a jeśli nie wie, na pewno czuje. Nie chcę mu narzucać własnych opinii i jedynie słusznych rozwiązań, nie cierpię „smrodku dydaktycznego”. Opowiadam historię, w której pojawia się problem. Pragnę, żeby to młody czytelnik postawił znaki zapytania i poszukał odpowiedzi.

Właśnie! W swoich książkach zostawiasz młodym czytelnikom wiele przestrzeni do ich własnego myślenia, do stawiania sobie i  światu pytań. Zarówno „Sejf..”, jak i „Gdzie ucieka czas taty”, a także, adresowany do młodzieży „Wtorek. Godzina 15” (książka wydana przez Agencję Wydawniczą „Ezop” w roku 2013 i wpisana na Złotą Listę Fundacji Cała Polska Czyta Dzieciom) były wykorzystywane na zajęciach filozoficznych dociekań. Nauczyciele, którym te książki polecałam (członkowie Stowarzyszenia Edukacji Filozoficznej „Phronesis”), traktowali je jako materiał inspirujący do dyskusji. Konkretny problem zostawał przeniesiony na płaszczyznę ogólną, filozoficzną. I dyskusje się udawały! Pozwalały zbliżyć się do jaśniejszego widzenia, lepszego rozumienia zagadnienia. Ciekawa jestem, czy pisząc je, stawiałaś sobie cel, by inspirować do dyskusji.

–  Nie. Takiego celu sobie nie stawiałam. Pisząc, nie zastanawiam się, co się z tekstem będzie działo, jak będzie wykorzystany. To potem wychodzi w praktyce, kiedy publikacja żyje własnym życiem. Ale rzeczywiście słyszałam, że nauczyciele są zadowoleni z moich utworów jako przydatnych do rozmowy w szkole. Takie dyskusje mogą być ciekawe, bo moi bohaterowie, również dziecięcy, chodzą po ziemi, są mocno osadzeni w rzeczywistości. Żyją w konkretnym środowisku, w określonych realiach, bliskich czytelnikom, tu i teraz.

Myślę, że tematy, które wydają mi się ważne w dużym stopniu wyrastają z mojego doświadczenia dziennikarskiego. Chyba wciąż czuję się dziennikarką, która przekuwa w fabułę to, co dzieje się wokół. Rozwody rodziców, eurosieroctwo, wykluczenie, przemoc stosowana przez rówieśników, niepełnosprawność, samotność… Jak wobec tych trudnych problemów życia społecznego zachowują się dzieci? Jak je przeżywają? Czy dzięki moim opowiadaniom choć trochę jest im lżej?

Mówisz o osadzeniu w rzeczywistości… Rzeczywiście w twoich książkach w ogóle nie pojawia się, tak częsta w książkach dla dzieci i młodzieży, magia. Jaki masz do niej stosunek?

– Magia w wydaniu fantasy niespecjalnie  interesuje mnie jako czytelniczkę czy widza w kinie. Nie umiem jej prawdziwie, dogłębnie przeżyć, wzruszyć się czy zachwycić. Choć na przykład baśnie lubiłam i czytałam długo, nawet jeszcze w liceum, co mnie samej wydaje się teraz trochę dziwne. Jednak zamiłowanie do baśni nie przełożyło się  na moją twórczość. Magii nie używam, ponieważ moje opowiadania są realistyczne, oparte na przeżytych przeze mnie lub opowiedzianych mi rzeczywistych wydarzeniach.

– Plany na przyszłość?

–Być może wyjdzie we wrześniu (tak obiecuje wydawnictwo „Świat Książki”) moja powieść dla dorosłych, utrzymana trochę w klimacie kryminału i komedii romantycznej „Muzeum zmarnowanych miłości”.

Piszę też książkę dla dzieci, której akcja toczy się w małym miasteczku w latach sześćdziesiątych. Bohaterką jest dziewczynka, która przenosi się w czasie, staje się swoją babcią  i  wraz z grupą rówieśników przeżywa  rozmaite przygody. Chcę pokazać, że choć rzeczywistość kompletnie się zmieniła, w gruncie rzeczy dzieci tak jak pół wieku temu są do siebie podobne, mocno przeżywają odrzucenie, pragną przyjaźni, wspólnej zabawy, poczucia bezpieczeństwa.

Marzy mi się, żeby książka była dialogiem międzypokoleniowym, pretekstem do rozmowy wnuków z dziadkami. Aby młodzi czytelnicy mogli pytać towarzyszących im w lekturze starszych o różne sprawy. I to nie tylko o przedmioty, które zniknęły (kałamarze, budki telefoniczne, samochód Syrenka), o zabawy podwórkowe do utraty tchu ze zdartymi kolanami, o dawne smakołyki, ale i o wydarzenia związane z życiem społecznym, czy z historią. Aby była inspiracją do wspomnień, osobistych rozmów o przeszłości, o rodzinie, o dzieciństwie i dorastaniu w latach 60-tych.

– Mam nadzieję, że się to powiedzie. Dziękuję za rozmowę.

Rozmowę przeprowadziła Hanna Diduszko

 

Jedna odpowiedź do “Życie przekuwane w fabułę”

  1. Gratulacje serdeczne- jak zawsze rozmowa ciekawa. Prowadząca rozmowę doskonale orientuje się w twórczości bohaterki wywiadu. Małgosia skromna, konkretna i twórcza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.