Spóźnienie

 

– O… Jest spóźnialska! Co ty wyrabiałaś??? Gdzie łaziłaś?! Pewnie znów prowadzałaś się z tym całym Murzynkiem! Tak? Nie wiadomo, gdzie! Pewnie tam i z powrotem. W końcu powiem mamusi! Babcia się martwi o ciebie. Całe dwadzieścia minut! I krzyczy! Już mnie wysyłała po ciebie. Zapomniała nawet, że chora jestem. Dziadek wyglądał na ulicę, bo coś strasznie huknęło. Nie wiadomo, co… Potem gdzieś poszedł. Pewnie do ogródka albo gdzie… A babcia krzyczy. Nie zatykaj uszu, co? Idź do kuchni i coś powiedz. Babcia wstała dziś z łóżka. Czuła się lepiej, a teraz martwi się o ciebie. Martwi się… Nie przyszło ci do głowy, że ktoś się martwi, jak łazisz gdzieś, nie wiadomo gdzie? O tym nie pomyślałaś? Nie zatykaj uszu. No mówię coś. Może jakieś – przepraszam? Albo co?…

        Czuję, że zaczyna brakować mi powietrza. Przestaję słyszeć, co mówi siostra, choć odjęłam ręce od uszu (zasłaniam uszy zawsze wtedy, kiedy chcę ją zdenerwować). Idę w stronę kuchni krokiem skazańca.

        Babcia stoi obrócona do mnie tyłem, ale wiem na pewno, że doskonale zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Jestem. Wróciłam. Całe dwadzieścia minut za późno… Wcale nie krzyczy, ale jej milczenie przytłacza mnie jak góra. Babcia też jest ogromna jak góra. Stoi przy kuchennym kredensie w swoim wykrochmalonym fartuchu i bardzo powoli, starannie wyciera sztućce.

            Rzeczywiście wracałam dziś ze szkoły z Murzynkiem. Siostra dobrze się domyśliła. Ale wcale nie łaziliśmy tam i z powrotem… Murzynek czekał na mnie przy szatni mojej klasy tylko  chwilę, bo oboje byliśmy na szkolnym apelu. Wszystkie dzieci były. Cała szkoła.

            W szatni powiedziałam pani Zosi do widzenia i szybciutko założyłam płaszcz. Zawinęłam szyję szalikiem. Tak mi każe babcia (i mamusia też). Boją się, żebym się nie pochorowała, to jest nie złapała kolejnej anginy i żeby znowu nie trzeba było wzywać do mnie po nocach doktora Grynszpana. Murzynek wziął mój tornister. Ja wzięłam jego worek na kapcie. A potem od razu wzięliśmy się za ręce. Mocno. Jakoś mocniej niż zwykle. Szybko. Jakoś szybciej niż zwykle. Nie czekaliśmy nawet specjalnie aż miną nas inne dzieci. Ruszyliśmy przed siebie. Wcale nie rozmawialiśmy. Nawet nie machałam workiem. Wcale mi się nie chciało.  Nie stawaliśmy po drodze. Przyszliśmy pod moją bramę raz dwa. Wzięłam swoją teczkę. Oddałam worek.

– No to cześć! Muszę lecieć, bo babcia się denerwuje, jak się spóźniam – powiedziałam.

– Nnno wiem… Cześć! – odparł Murzynek. Obrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Tylko chwilkę, naprawdę małą chwileczkę stałam na chodniku i patrzyłam, jak idzie i tylko raz (i to na bardzo krótko) obróciłam głowę. Zaraz weszłam na klatkę.

     Co tu robić… Stoję w drzwiach naszej kuchni i nie mogę się ruszyć nawet o krok. Wciąż brakuje mi powietrza. Plecy babci są nieruchome. Ani drgną.

–  Babuniu… Przepraszam… – mówię i czuję, że do oczu nabiegają mi łzy. Zaczynają coraz mocniej kłuć pod powiekami. Piec. Szczypać. Palić. Już nie mogę ich powstrzymać. W końcu spływają po policzkach. Kapie mi z nosa… Nie mam w kieszeni chustki. Gdzieś ją przełożyłam i teraz nie wiem, gdzie.

–  Przepraszam – chlipię.

– Przepraszam – to za mało. Chyba masz mi coś więcej do powiedzenia, moja panienko.

– Nnie… Nie wiem… – chlipię coraz donośniej. Przeszukuję kieszenie fartuszka i spódniczki, ale nie mam nigdzie chustki do nosa. Niestety. Taka jest prawda.

– Jak to nie wiem?

       Babcia obraca się do mnie twarzą. W jednej ręce trzyma lnianą ściereczkę z mereżką (uczyła mnie niedawno, jak się robi mereżki, ale to jest trudne; z mereżką na razie nie daję sobie rady; wszystko wychodzi strasznie krzywo i wcale nie wygląda ładnie). W  drugiej ręce  babcia trzyma taki specjalny, płaski nóż do krojenia ryb. Właśnie skończyła go przecierać. Teraz błyszczy jakby był prosto ze sklepu, a przecież jest stary. Jeszcze poniemiecki. Babcia od czasu do czasu czyści sztućce specjalnym proszkiem, żeby nie było plam. Teraz pewnie też to robiła. Wstała dziś z łóżka. Poczuła się lepiej… Tak mówiła siostra…

 – A kto ma wiedzieć? Może ja? To ja powinnam wiedzieć, dlaczego wracasz prawie pół godziny później? Tyle czasu zajmuje ci droga ze szkoły? Taki kawałek?  No pytam się!

            Babcia mówi to wszystko dość cicho. Wypowiada kolejne zdania dobitnie i wolno. Oddziela od siebie wyrazy. Wcale nie krzyczy. Możliwe, że krzyczała wcześniej (przecież moja siostra nie kłamie), ale teraz nie krzyczy.  Po prostu stoi i patrzy na mnie. Jest smutna. Oddycha powoli.

       Czuję, że łzy zupełnie nagle zasychają mi w gardle. Wszystko nagle zasycha. Już nie potrzebuję chustki. W jednej chwili przestaję chlipać i płakać. Sama nie wiem, dlaczego. Mam w sobie jedno wielkie, olbrzymie Nic. Kompletną pustkę. Pustynię. A na pustyni jest sucho. Jak to na pustyni… Wzrok wbijam w świeżo umytą podłogę.

– Woźny zadzwonił na przerwie, że będzie dla wszystkich klas apel po lekcjach. Że mamy zostać i dopiero potem –  wszyscy do domu. A pod koniec, pod koniec tego apelu wpadła mama tych chłopców. Płakała i krzyczała. Nawet brzydkie słowa krzyczała. Tak! I jeszcze się modliła. Dziewczynki z ich klasy, ale nie wszystkie, też zaczęły płakać. Pan woźny wziął gdzieś tę mamę. Pani dyrektor powiedziała, że mamy powiedzieć rodzicom, że będzie zebranie. Nie pamiętam, kiedy, ale nam jutro wpiszą w dzienniczkach. Wszyscy mieli się uspokoić. Pani pielęgniarka wzięła ze sobą dwie dziewczynki… Pani Zosia zabrała całą naszą klasę do klasy. Kazała nam stanąć w kółku, wziąć się za ręce i głośno powiedzieć: przysięgamy, że nigdy nie będziemy się bawić w gruzach. Powiedzieliśmy. Potem niektórzy płakali. Pani Zosia też płakała, ale cicho… I przytulała nas po kolei. Potem zaprowadziła nas do szatni i powiedziała, żebyśmy wracali prosto do domu. Wróciłam prosto do domu. Murzynek mnie odprowadził pod samą bramę. Wróciłam prosto do domu!  Nigdzie nie chodziłam. Nie chodziłam po gruzach! Nie chodziłam po gruzach! Naprawdę nigdzie nie chodziłam! Wróciłam prosto do domu. Prościutko. Nie chodziłam po gruzach! Murzynek mnie odprowadził pod samą bramę. Wcale z nim długo nie gadałam.

Skończyłam. Podniosłam głowę.

            Babcia patrzyła na mnie pustym wzrokiem. Miała zastygłą twarz i suche, ogromne oczy, które patrzyły na mnie bez jednego mrugnięcia. Tylko usta zaczęły się jej ruszać. Pomyślałam, że wygląda trochę jak rybka w akwarium mojej koleżanki Asi. Siedzimy w jednej ławce. Asia i ja. Asia ma w domu prawdziwe, całkiem spore  akwarium, bo jej tata lubi hodować rybki. To jego hobby. Byłam raz u niej na urodzinach i bardzo mi się te rybki podobały. Niektóre tak śmiesznie i trochę dziwnie ruszały pyszczkami.

            Nagle poczułam, że z tyłu stoi mamusia. Skąd się wzięła o tej porze? Przecież kończy pracę dopiero o wpół do czwartej… Mama dotknęła moich włosów, a potem ramienia, jakby coś chciała sprawdzić. A potem wzięła mnie na ręce bez słowa (choć jestem już przecież dużą dziewczynką). Poczułam zapach Soir de Paris i miękkość maminej bluzeczki. Żółta apaszka mamy wesoło połaskotała mnie w szyję. Poczułam, że odpływam. Znalazłam się na granicy snu. A to było wczesne przedpołudnie.

 – Miałam telefon ze szkoły… – usłyszałam. Głos mamy docierał do mnie ze sporej odległości, gdzieś z drugiego brzegu niewidzialnej rzeki.

 –  Dwóch chłopców z czwartej klasy dziś, koło południa zginęło od niewybuchów. Bawili się w gruzach, za glinianką… Niech się mamusia położy, proszę… No… Proszę… Niech się mamusia idzie położyć…

      Usłyszałam głośne, nieprzyjemne szurnięcie krzesła odsuwanego od stołu. A przecież babcia tak prosiła, żeby dziadek przykleił na nogach krzeseł filcowe podkładki. Bo to tak okropnie trzeszczy, szura i rysuje podłogę, że po prosto wytrzymać nie można!

 

 

3 odpowiedzi na “Spóźnienie”

Skomentuj Barbara Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.