Pomoc w czasie wojny

 

 

Katarzyna Ryrych, Wojna w Kuropatkach. Okładka i ilustracje: Sylwia Szyrszeń-Jaskierska. Łódź 2022. Wydawnictwo Literatura.

 

 

Jak rozmawiać z dziećmi o sprawach, których od lat nie mogą rozwikłać dorośli?

            Zagadnienie migrantów i uchodźców to jeden z trudniejszych problemów, z jakimi musi się mierzyć świat. Wciąż pozostaje nierozwiązany, choć przecież zjawisko przemieszczania się ludzi znane jest od setek lat (żeby już nie sięgać głębiej…). Do niedawna było ono  dla Polaków czymś egzotycznym, bo rozgrywającym się daleko, a zatem niedotyczącym nas bezpośrednio. To się zmieniło ostatnio w sposób radykalny, namacalny i – momentami – nad wyraz tragiczny.

            Katarzyna Ryrych, pisarka wyczulona na trudne problemy, w tym również te o charakterze społecznym, próbuje wyjaśnić młodemu czytelnikowi sytuację, jaka zaistniała na polsko-białoruskiej granicy. W rozbudowanym opowiadaniu opisuje wakacje dwunastoletniej Meli i jej małej siostry Ady spędzane w zamieszkałej przez babcię (emerytowaną nauczycielkę)  i prababcię leśniczówce, gdzie dziewczynki, nie bez wahania i obaw ze strony rodziców, trafiają na pandemiczne wakacje.

            Ich pobytowi od samego początku towarzyszy aura tajemnicy i bliżej nieokreślonego niebezpieczeństwa. Egzotyczny kot, który przybłąkał się z lasu, o równie egzotycznym imieniu Lajla, przeciąga grzbiet w leśniczówce… Znikają zabawki… Dorośli robią dziwaczne zakupy. Słychać tajemnicze szepty, a babcia (wdowa po leśniczym, kochająca zwierzęta) rzuca ostrzeżenia, by nie wchodzić do lasu, bo pojawiły się… wilki.

          Mela bierze wreszcie na spytki swego kolegę, z którym, jako wakacyjny gość w domku dziadków, zna się i przyjaźni od lat. Franek, zapracowany chłopak, z mnóstwem młodszego rodzeństwa i obowiązków, znacznie dojrzalszy, co imponuje dziewczynce, od swoich miejskich rówieśników (i w dodatku – przystojny…) wprowadza przyjaciółkę w sytuację, informując, że w Kuropatkach trwa…wojna. Nie wie, z kim („różnie gadają”) i nie wie, dlaczego ludzie, którzy chcieli przejść granicę i „na początku lata po wsi chodzili… tak normalnie”, teraz są niepożądani i muszą ukrywać się w lesie. Franek nie wie, kto nie pozwala przekraczać granicy („Różnie mówią. Jedni że straż, inni, że wojsko”), ale wie na pewno, że ludziom z lasu po prostu trzeba pomóc. To jest sprawa zupełnie naturalna i prosta, choć niezupełnie zwyczajna.

       Pomoc zainicjowała i wciąż ją koordynuje babcia, ciesząca się wielkim autorytetem wśród mieszkańców, często, dawnych uczniów. Wciąż pożycza im książki ze swego zbioru „książek na emeryturze” i ma ogromny wpływ na ich zachowania. Pomocy ludziom z lasu (ale nie – partyzantom…) udziela też tata Franka. Na skraju Kuropatek często rozbłyska w ciemnościach zielone światełko – sygnał, że można przyjść po jedzenie, śpiwory… Babcia potrafi też uzasadnić, że nie tylko ludzie uciekający spod bomb zasługują na pomoc. Posługuje się przykładem własnego syna, który – w dawnych czasach – pracował bez pozwolenia za granicą (długo inny rodzaj pracy nie był możliwy), bo po prostu chciał wybudować dom dla swojej rodziny. Z opowieści starszej pani wynika jasno, że marzenia o lepszym życiu nie są występkiem. Chęć ich realizacji nie musi być piętnowana. Taki właśnie wniosek pisarka pozostawia czytelnikowi.

          Mela szybko orientuje się, że niesienie pomocy ludziom w potrzebie może być jednak zajęciem niebezpiecznym. Pewnego razu dochodzi do spotkania dzieci  z nieprzyjemnymi osobnikami w mundurach i kominiarkach. Jeden z nich wulgarnie odnosi się do chłopca, a drugi wyraża groźbę wobec jego taty.

          Pisarka nie rozwija tego wątku, nie skupia uwagi czytelnika na problemie niechętnego (by nie rzec – przemocowego) traktowania osób niosących pomoc, nie wnika w polityczne przyczyny sytuacji. Koncentruje się na zagadnieniu naturalności postawy niesienia pomocy ludziom, znajdującym się w potrzebie.

         Bardzo ładnym zabiegiem, odwołującym się do emocji czytelnika a zarazem wprowadzającym wartość poznawczą  jest wprowadzenie postaci prababci, która, jak to bywa w zwyczaju starych ludzi, snuje wspomnienia… Jako mała dziewczynka znalazła się wśród dzieci, które w latach II wojny światowej, znalazły opiekę w Indiach jako uchodźcy wojenni. Była wtedy zauroczona maharadżą Nawanagaru, do którego wszyscy jej towarzysze zwracali się „Bapu”, czyli tato (Jam Saheb Digvijay Sinhiji to postać historyczna). Prababcia wspomina, że Bapu odwiedzał polski sierociniec i „robił wszystko, żebyśmy czuli się jak w domu”. Interesował się sprawami dzieci. Jako sześciolatka marzyła, by w przyszłości zostać jego żoną…

       Równie ciekawym pomysłem literackim, wskazującym na zrozumienie mentalności małych dzieci jest fabularne rozegranie roli sześcioletniej Ady. Dorośli i nastolatki zapalają zielone światełka, konspirują, a tymczasem maluchy… Ada postępuje podobnie jak jej wiejscy rówieśnicy, co ma swoje uzasadnienie („u nas z dziećmi się nie gada” – tak Franek mówi do Meli zdumionej zachowaniem jego rodzeństwa) i z powodzeniem szuka sobie towarzystwa do zabawy na własną rękę… Potrafi też być pożyteczna.

       Książka Katarzyny Ryrych wychodzi poza ramy tekstu czysto publicystycznego, napisanego tylko na potrzeby chwili (swoją drogą to wspaniale, że literatura dziecięca reaguje na tak bolesne sprawy – słabo, niejasno i jakże często nieuczciwie zarysowujące się w debacie publicznej).  Pojawia się w niej ładunek istotnych idei, nad którymi warto się zastanowić i które warto zważyć na wadze własnego sumienia. Należy do nich, na przykład, idea powrotu dobra, moralnego nakazu spłacania długu wdzięczności, obowiązku niesienia bezinteresownej pomocy, niezależnie od trudności i okoliczności. Pojawia się idea ładu serca, które odpowiada za dobro i nie musi zależeć od nakazów, zakazów i ocen.

            Wojna w Kłopotkowie powstała i ukazała się zanim rozpoczęła się tragedia w Ukrainie. Fala ludzka zalała nasz kraj. Uchodźców z Ukrainy przyjęliśmy z otwartymi sercami i dłońmi. Nikomu nie przeszłoby przez myśl, by niesienie pomocy mogło być w jakimkolwiek wymiarze naganne, czy podejrzane.

           Pozostają bolesne pytania, dlaczego jedni uchodźcy traktowani są dobrze, inni źle. Dlaczego ludzie spieszący z pomocą ludziom raz traktowani są jak bohaterowie, innym razem jako element podejrzany lub wręcz przestępczy?

         Można mieć tylko nadzieję, że z tym problemem zmierzy się literatura dla dzieci… To nie kpina. To ważne. W dzieciach jest przyszłość i nadzieja. Bądźmy dobrej myśli, choć obecnie  nie jest to łatwe…

       A wzdłuż polsko-białoruskiej granicy wciąż po lasach wędrują ludzie, którzy potrzebują pomocy…

 

Jedna odpowiedź do “Pomoc w czasie wojny”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.