Rzecz o miłości

Zofia Stanecka, Lotta, czyli jak wychować ludzkie stado. Ilustracje Marianna Sztyma. Wyd. Kropka. (Warszawa 2021)

 

            To nie jest książka o psie, choć nie brak tu psich anegdot, tak lubianych przez czytelników (tych młodszych i tych starszych). To rzecz o głębokim rozumieniu i ciekawości wobec drugiej Istoty, o codziennym budowaniu wyrozumiałości, o cieple uczuć.  To rzecz o wzrastaniu ku miłości, uznanej tu za wartość najwyższą.

            Autorka, Zofia Stanecka (jej dorobek jest dziś imponujący; zasłynęła przede wszystkim jako twórczyni niezwykle lubianej – sfilmowanej – serii o przygodach Basi, z ilustracjami Marianny Oklejak) stworzyła obraz codzienności z psem, wdzięczną, sprytną i niezależną Lottą, zwaną (trafnie i zabawnie) Principiessą.

            We wstępie Autorka tłumaczy literacki rodowód imienia ukochanej piesy (to nawiązanie do bohaterki Lotty z ulicy Awanturników Astrid Lindgren, istoty równie niezależnej, obdarzonej mocnym charakterem, urokiem, jasnymi włosami i apetytem) oraz swoje wielkie, trwające od dziecka, upodobanie do psów. Autorka przyznaje wręcz: po prostu chciałam być psem albo wilkiem.

            Urzekająco zaczyna się cała opowieść… To poetycka wizja spełniającego się marzenia psa o własnym stadzie. Jednym z psów, otrzymujących swoich ludzi, jest przyszła mama Lotty, czarna jak bezgwiezdna noc, Tekla.

             Potem narracja toczy się z punktu widzenia ludzkiej córeczki, która opowiada o kolejnych wydarzeniach z życia Lotty i jej stada. Zwraca uwagę na przemiany zachodzące w mamie, która – z osoby  niechętnej pomysłowi posiadania psa, dodatkowego dla niej obowiązku  – nagle po prostu zakochuje się w zobaczonym na zdjęciu zwierzaku i staje się jego największą admiratorką, pełną poświęcenia opiekunką i obrończynią, gotową wybaczyć absolutnie każde psie przestępstwo.

          Lotta nie oszczędza swojego stada. Długo nie jest w stanie opanować sztuki siusiania na dworze, gdy zostaje sama w domu, niszczy, co popadnie, na spacerach tarza się w nieczystościach i wpada do wody (z której trzeba ją ratować, poświęcając na to jedwabny szal), wyżera , co znajdzie (a potem choruje), biega jak szalona, wpadając na ławki i inne przeszkody, znika w poszukiwaniu przygód…

            Jednak… Cóż… Ma tyle uroku, że po prostu nie można się na nią gniewać. Nigdy. Wybacza się jej wszystko i kocha miłością bezwzględną, a na starość (bo Lotta się w końcu starzeje i nieco uspokaja) obdarowuje jeszcze większą czułością i zrozumieniem.

           Gdyby to Principiessa opisywała swoje stado (zmianę punktu widzenia z ludzkiego na psi zastosowała, z dużym powodzeniem, fińska pisarka Sara Peltoniemi w książce Groszka. Piesek, który chciał mieć dziewczynkę; wydarzenia przedstawione z punktu widzenia psa pojawiają się też w serii Marcina Pałłasza o przygodach Elfa) musiałaby przyznać, że trafiła do tego najlepszego pod słońcem. Takiego ludzkiego stada, które potrafi odpowiedzieć na bezwzględne psie przywiązanie, docenić psią empatię, wyczuwanie smutków, chęć pocieszania i tę nieopisaną, jedyną w swoim rodzaju radość z posiadania własnego stada i, co za tym idzie, własnego miejsca w kosmosie.

           Książka została przepięknie zilustrowana i bardzo starannie wydana – w poręcznym formacie i w twardej okładce. Autorka ilustracji, Marianna Sztyma bezbłędnie uchwyciła, za pomocą delikatnej kreski, niekiedy uzupełnionej rozmytą, pastelową barwą, klimat czułości, przepełniającej całość. Dodała też sporo dowcipu, pokazując urocze portreciki pełnej wdzięku spryciary i psotnicy, niby to skonfundowanej, ale zadowolonej i  pewnej wybaczenia.

       Na koniec (w części nazwanej Dodatkami) czytelnik dostaje porcję zabawnie przedstawionych informacji o tym, jak i do czego pies wykorzystuje uszy, brwi i nos, jakie jedzenie mu służy, a jakie szkodzi, jakie ma sposoby wyłudzania jedzenia, jak wymusza wdrapywanie się na, łóżko i jak widzi. Tutaj znów wielkie brawa dla ilustratorki.

              Rzadko czyta się książkę tak niepedagogiczną (opisane tu rodzinne perypetie, związane z Lottą, ukazują zignorowanie wszystkich chyba praktycznych porad na temat wychowania psów) i tak wzruszającą. Pokazującą, że sztywne zasady postępowania ustępują wobec radości z uczestnictwa w życiu drugiej Istoty, traktowanej (nie tylko teoretycznie) jak pełnoprawny podmiot. Zasady odkłada się na bok wobec współczucia, chęci niesienia pomocy, rozumienia potrzeb, tęsknot, a czasem po prostu słabostek. Naczelną zasadą organizującą życie staje się miłość, którą się otrzymuje i którą się daje.

Hanna Diduszko

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.