Dzieci brzydkiego kaczątka

Motto: „Widzisz, Juliusz, świat zawsze poruszał się dzięki tym, którzy różnią się od innych, i tak będzie zawsze”

(Bo Carpelan, „Juliusz z Księżycowej Doliny”)

 

            Odmienność, inność… Co to znaczy być odmiennym, innym niż pozostali? To znaczy chyba tyle, co być zauważalnym w grupie, jakoś się wyróżniać – cechami, które ktoś uzna za wady lub zalety. Wówczas jednakże łatwo o etykietkę nieprzystosowanego (trudne), oryginała (nieco wygodniejsze, czasem nawet ma wydźwięk pozytywny) lub niepełnosprawnego (niektóre dzieci, a i co bardziej grubiańscy dorośli – powiedzą pewnie – głupka, kaleki). Ta ostatnia etykieta w żadnym wypadku nie ułatwia życia w społeczeństwie. I obojętne, czy tym społeczeństwem jest po prostu klasa, szkoła czy też jakaś inna – mniejsza czy większa – grupa…

            Łatwo powiedzieć, że każdy ma prawo do odmienności i apelować (co jest teraz na swój sposób modne) o tolerancję,  trudniej pogodzić się z faktem, że bywa ona autentyczną przeszkodą w życiu zarówno jednostki odmiennej jak i grupy, która ją jako odmienną postrzega. Odmienność, chcemy tego czy nie, rodzi rozmaite napięcia.

            Czy zatem istnieje jakiś sposób, by je złagodzić lub, o ile to możliwe, zniweczyć? Czy da się funkcjonować szczęśliwie i z pożytkiem dla siebie i dla innych? Czy można żyć  w sposób pełny i szczęśliwy, różniąc się od innych? Odkrycie sposobu radzenia sobie z owymi napięciami jest trudne m.in. dlatego, że odmienność może być – paradoksalnie – źródłem zarówno satysfakcji i dumy z własnego, jedynego w swoim rodzaju ja  (co można zapewne wywieść z  romantycznego umiłowania indywidualizmu, wyższości ponad tłum) jak i cierpienia (na ogół rozpaczliwie, zwłaszcza w młodości, ale nie tylko wtedy, szukamy akceptacji grupy, w której żyjemy). Nasze wyróżnianie się z tłumu może być rozmaite: bywamy uważani za brzydkich, niemądrych, dziwaków, miewamy wady wymowy i postawy, ulegliśmy wypadkowi, który odmienił nasz dotychczasowy wygląd i możliwości…

     Wydaje się, że pomocą w odnajdowaniu jakiegoś sensownego sposobu, ułatwiającego  zmierzenie się z dylematem odmienności jest pobudzanie refleksji na jej temat.  Im bardziej zaś wartościowy materiał, który ją wywołuje, tym większa szansa na to, że stanie się ona kierunkowskazem wytyczającym możliwie najlepszą drogę rozumienia tej trudnej kwestii, a – co za tym idzie – najbardziej wartościową (w sensie etycznym) drogę życiowego postępowania.

            Jak to często bywa w sukurs może tu przyjść literatura. To ona właśnie może się stać owym zaczynem, na którym wzrośnie refleksja i wrażliwość młodego odbiorcy.

            Temat odmienności i wiążących się z nią problemów pojawia się obficie w literaturze adresowanej do dzieci. To dobrze, bo jest to zagadnienie, z którym warto w mądry sposób  spotkać się jak najwcześniej. Po prostu żeby kwestię odmienności rozpatrzeć w możliwie wielu aspektach, trzeba mieć sporo czasu. Wspomnijmy tutaj przykłady z naszego rodzimego podwórka – znakomitą baśń Katarzyny Kotowskiej „Jeż”, książkę „O zebrze, która chciała być w kwiatki” Anny Onichimowskiej,  „Moje – nie moje” Liliany Bardijewskiej, czy „Żółte kółka. Nazywam się Inna” Elizy Piotrowskiej. To dobrze, że stykają się z tą kwestią już małe dzieci. Dobrze również, że sprawa ta staje się tematem książek adresowanych do grupy czytelników szczególnie wrażliwych – nastolatków. Wspomnijmy, zaliczaną już dziś do klasyki, powieść Ireny Jurgielewiczowej „Ten obcy”, czy, nieco już, niestety, zapomnianą, książkę Zofii Chądzyńskiej „Wstęga pawilonu” (obie znalazły się na Liście Honorowej im. H.Ch. Andersena) a także dwie znakomite książki Katarzyny Ryrych „Wyspa mojej siostry” i „Lato na Rodos”.

            Wszyscy pamiętamy brzydkie kaczątko z baśni H. Ch. Andersena. Ta baśń często jest wymieniana przez czytelników w różnym wieku jako jedna z ulubionych. Może dlatego, że każdy z nas po trosze czuje się takim brzydkim kaczątkiem. Pragniemy mieć nadzieję, że postrzeganie przez grupę naszej odmienności jako wady to tylko przykry stan przejściowy, który  ulegnie zmianie – a my, pozostając sobą, zachowując własną odmienność, staniemy się wyżsi ponad grupę – piękniejsi, szlachetniejsi, godni powszechnego podziwu…

            W pewnym sensie wszyscy bohaterowie literatury dziecięcej, w której pojawia się motyw odmienności to trochę „dzieci brzydkiego kaczątka”.

            Tak jest na pewno w przypadku małego Rista, bohatera znakomitej a, niestety, mało znanej powieści fińskiego autora Eino Koivistoinena „Wszystko pokonam” (Warszawa, Nasza Księgarnia, 1982), który traci w wypadku (podczas lekkomyślnej zabawy w Indian) obie nogi.

             Rodzice nowy stan rzeczy przyjmują z prostotą i pokorą: tak się stało – ich syn odtąd nie ma nóg, ale przecież trzeba żyć i to – żyć godnie…  Potrafią się zdobyć na pełne empatii zachowania (na przykład zrozumienie jego potrzeby ekspresji – nie próbują go „wychowywać” gdy klnie…). Potrafią też w sposób piękny i naturalny pomagać mu w kształtowaniu siły charakteru (na przykład poprzez stworzenie możliwości uczestnictwa w zawodach podciągania się na drążku). Dbają o wrażliwość i budowanie poczucia odpowiedzialności chłopca. Kupują mu koguciki – gwizdawki oraz psa, co wymaga rozmaitych wyrzeczeń. Mimo swej niezamożności robią wszystko, zdobywając się na olbrzymi wysiłek, by jakoś ułatwić trudne życie syna (zmontowany przez ojca wózek, specjalne protezy, wyremontowany samochód). No i razem z nim śpiewają wymyślane przez Rista rytmiczne wierszyki – rymowanki (bo Risto, idąc za radą jednego z pacjentów szpitala,  uwierzył w siłę słowa). Rodzice stwarzają sytuacje pozwalające przeżywać radość.  Na uwagę zasługuje tu bardzo wyważony, iście fiński  sposób potraktowania tematu (z podobnym dystansem wobec sprawy spotykamy się we współczesnym fińskim kinie). Narracja jest niezwykle oszczędna, sytuacje zostają ledwie naszkicowane. Dramatyzm wyłania się jakby spod ich powierzchni i wydaje się tym bardziej przejmujący. Niemal w ogóle nie ma dialogów.  Napięcie tkwi w temacie, którym staje się, o dziwo, nie kalectwo, ale siła chłopca budowana na pełnej zrozumienia miłości rodziców. To okaleczone kaczątko staje się prawdziwie wspaniałym łabędziem  dzięki swej sile i godności wzmacniającej się każdego dnia.

            Inny i inaczej potraktowany problem pojawia się w powieści piszącego po szwedzku fińskiego pisarza (przede wszystkim – cenionego poety) Bo Carpelana „Łuk” (Warszawa, Nasza Księgarnia, 1972).

                 Tutaj wrażliwy i nieśmiały narrator całej opowieści Janek (ma 12 lub 13 lat) przeżywa swoje „lato, które było inne”. Na wyspie zwanej Łuk styka się z niepełnosprawnym umysłowo chłopcem – Marvinem. Rodzi się między nimi więź oparta na głębokiej wrażliwości, przeradzająca się z czasem w przyjaźń. Pozwala to Marvinowi na przezwyciężenie strachu (ratuje Janka podczas burzy) i na poświęcenie (darowuje mu swoją ukochaną mewę). Janek zaś docenia naturalność chłopaka, jego związek z roślinami (hoduje najwspanialsze warzywa) i ptakami (opiekuje się chorą mewą), dostrzega w nim niczym nieskażoną prawdę. Odmienność Marvina staje się dla Janka swoistym cudem, czymś niezwykłym i cennym. Osobą, która godzi dwa różne światy chłopców, sprawiając, że w sposób niezauważalny stapiają się one w jedność jest Nora, kilkunastoletnia córka chorego na serce rybaka z wyspy, zaprzyjaźniona z Marvinem i doskonale go rozumiejąca. Nora ze spokojem i pewnością potrafi rozwiązać dylematy, rodzące się wówczas gdy pojawia się „ten trzeci” – zadufany w sobie, snobistyczny dwunastolatek Eryk. Wespół ze swoją siostrą stroi on sobie okrutne żarty z Marvina, a w końcu w czasie zabawy „w Indian” uwłacza godności chłopaka… W książce szwedzkiego pisarza nie mamy jednak „wychowawczego” potępienia żadnej postawy. Eryk ratuje życie ojca Nory, dzięki umiejętności prowadzenia motorówki swoich bogatych rodziców, w końcu nawet (prawdopodobnie pod wpływem matki) zdobywa się na gest „prośby o wybaczenie”. Cała historia wtopiona jest w przyrodę i nierozerwalnie z nią powiązana. Zachowania i postawy ludzi wyrastają z głębokiego rozumienia jej rytmu i praw. Nieprzypadkowo mądra Nora nie chce uczestniczyć w przejażdżce luksusową motorówką, ostrzegając: „uważajcie, ona jest z plastiku!” a przełamanie lęku przed burzą staje się probierzem przemiany jaka zachodzi w Marvinie.

               Dalszy ciąg losów bohaterów „Łuku” poznajemy w kolejnej książce Carpelana „Raj”(Warszawa, Nasza Księgarnia, 1977).

                 Tu ich losy toczą się na tle miasta, co pozwala zauważyć kolejne problemy związane z rozumieniem czyjejś odmienności. W książkach Carpelana mamy zresztą do czynienia z dwoma brzydkimi kaczątkami. I Marvin bowiem, i nadwrażliwy Janek różnią się wyraźnie od większości rówieśników, a ich przeistoczenie się w szlachetne łabędzie dokonuje się w momencie wzajemnego odkrycia swej niepowtarzalności: Janek odkrywa Marvina, a Marvin – Janka…

             Zupełnie inny, rzec można, typowo szkolny problem znajdujemy w adresowanej do nieco młodszego odbiorcy powieści szwedzkiej pisarki Marity Lidquist „Jak ty piszesz, Kotten?(Warszawa, Nasza Księgarnia, 1979).

               Tytułowa bohaterka, córka pracującego w telewizji autora piosenek dziecięcych, obyta ze światem mediów, sama śpiewająca i występująca przed kamerami, ma kłopoty z opanowaniem tak prozaicznych umiejętności jak czytanie i pisanie. Jest dyslektyczką. Mamy tu, przedstawiony z wnikliwą znajomością psychiki dziecka, obraz dramatów ośmiolatki, która obawia się śmieszności i osamotnienia. Ma też wyrzuty sumienia z powodu zmartwień, jakich przysparza zapracowanemu, samotnie ją wychowującemu ojcu. Gdy po wizytach w specjalistycznych przychodniach (co okazało się nie takie straszne, jak się spodziewała), trafia w końcu do „klasy czytania” w specjalnej szkole dla dzieci z podobnymi trudnościami, spotyka tam koleżankę z wakacji. Jest to wielkie ułatwienie. Niemal całkowicie zaś przywraca jej poczucie szczęścia fakt, że koleżanki z jej poprzedniej szkoły nadal o niej pamiętają – popołudniami wpadają jak dawniej do jej domu i zapraszają na urodziny.

            Odmienny, ale również najsilniej uwidaczniający się w szkole problem pojawia się w powieści współczesnej pisarki norweskiej Babbis Friis Baastad, której tytułowa bohaterka – mała Kjersti (Warszawa, Nasza Księgarnia, 1971)  przeżywa tragedię.

              Oszpecona blizną po wypadku doznaje krzywdy ze strony rówieśników, którzy albo się od niej odsuwają, albo ją upokarzają lub wręcz maltretują. Nauczyciele dość długo nie zauważają dramatu siedmiolatki. Również rodzina, zajęta przyjściem na świat trzeciego dziecka i opieką nad młodszym, bardzo absorbującym bratem małej, nie domyśla się, co się dzieje w duszy dziewczynki. A ona cierpi. Widać to na przykład w czasie zabawy w szkołę muszlami, czyli skarbem (gdy jedzie z ojcem i bratem do letniskowego domku nad morzem): Najpiękniejsza muszla, płaska i biała, była panią. Nic nie dało się poradzić na to, że dzieciaki różniły się od siebie – jedne okrągłe, inne owalne. Ale prawdziwe dzieci też nie są takie same (…) Samą zaś Kjersti była ta najładniejsza muszla, mieniąca się różowo, niebiesko i żółto. Zarówno podczas lekcji, jak i na spacerach ta muszla znajdowała się najbliżej pani. Teraz jednak ta najładniejsza muszla nie może występować jako Kjersti. Bo nie jest nigdzie skaleczona. Może tam na dole (…) znajdzie jaką wyrzuconą przez wodę muszlę, taką ze szramą lub trochę nadłupaną. A zresztą… Można już wyrzucić cały skarb.  Na szczęście mądra interwencja starego doktora, sprawia, że dokonuje się tu zmiana. Kjersti może funkcjonować w grupie. Pozostaje inna niż wszyscy, ale to już nie jest powodem  cierpień. Mała dojrzewa: świadomie decyduje się chodzić do szkoły, choć rodzice nie zamierzają jej do tego zmuszać.

             Wymienione powyżej przykłady literatury dla młodych czytelników (wybór jest całkowicie subiektywny), dotykające problemu odmienności, wywodzą się z kręgu kulturowego bliskiego Andersenowi i jego tradycji – z literatury skandynawskiej. Wydaje się ona interesująca jako punkt wyjścia do wywołania refleksji nad odmiennością (i różnorodnością), ponieważ mamy w niej poważne traktowanie odbiorcy, który nigdy nie bywa przez autorów z wyższością poklepywany po ramieniu ani pouczany. Dziecko zostaje tutaj uczciwie zaproszone do zastanawiania się i to w sposób pozbawiony nachalnego dydaktyzmu i taniej czułostkowości. Przy tym mająca się zbudzić refleksja może w sposób nierozerwalny łączyć się z obcowaniem z pięknym, prostym  językiem i poetyckim obrazem (u Carpelana), oszczędnością formy, podkreślającą dramatyzm problemu (u Koivistoinena), bezpośredniością i naturalnością w przedstawianiu uczuć małych bohaterek (u Baastad i Lindquist). To jest literatura piękna, nie – terapeutyczne teksty pisane z tezą. Teksty takie, mądrze wykorzystane, mogą także być wielce pożyteczne, ale nie należy ich nazywać literaturą…

                  Przedstawione tu książki, pobudzając wrażliwość duchową, estetyczną i emocjonalną nie tylko traktują o czymś ważnym, one są również dobrze napisane. Także i z tego powodu można je uznać za pokłosie nieśmiertelnej baśni Andersena.

Hanna Diduszko

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.