Cezary Harasimowicz, Mirabelka. Ilustracje Marta Kurczewska. Warszawa 2018. Wydawnictwo „Zielona Sowa”
Mirabelkę Cezarego Harasimowicz z pięknymi ilustracjami Marty Kurczewskiej można odczytywać na wiele sposobów. To cecha charakterystyczna dobrej książki.
Dla mnie (dorosłej czytelniczki) jest to przede wszystkim opowieść o ciągłości życia, o jego zaczarowanym bogactwie, zmienności i kruchości, ale także o jego sile i trwałości, które przekraczają granice geograficzne i granice czasu. Jest to również opowieść o nadziei.
Cezary Harasimowicz wyznaje na końcu (Kilka słów od autora), że inspiracją do napisania opowieści o mirabelce były dla niego dwa reportaże Hanny Krall – Obecność i Podwórko, gdzie pisarka opowiada o drzewie mirabelki, która przeżyła powstanie w warszawskim getcie, o historii fabryczki strojów karnawałowych braci Alfusów i o duchach, pojawiających się przy ulicy Wałowej. Autor, jako mieszkaniec ulicy Nowotki (wcześniej – Nalewek, a obecnie Andersa) pamięta z dzieciństwa drzewko mirabelki i smak jej owoców. Pamięta też koraliki i cekiny wygrzebywane przez dzieci z ziemi… Nic dziwnego, że reportaże Hanny Krall, w których jest o tym mowa, zrobiły na nim tak silne wrażenie… Postanowił rozwinąć opowieść, dodając wiele z własnej wyobraźni i uzupełniając historię o liczne wątki i postaci.
Powstała zaczarowana opowieść… Jej czar płynie przede wszystkim z ujęcia tematu, bowiem historia została opowiedziana z punktu widzenia drzewa. Najpierw opowiada mirabelka-córka, która niecierpliwie czeka na swoją dojrzałość i wydanie pierwszych owoców. Rośnie obok niej mirabelka-mama, która jest dojrzałym drzewem i każdego roku rodzi nowe dzieci-owoce. Córka i matka toczą ze sobą niekiedy rozmowy… Potem opowieść przejmuje córka córki… Obok nich wciąż tkwi pod ziemią korzeń mirabelki-babci, z którego wciąż czerpią siły jej córka i wnuczka…W końcu opowieść przejmuje kolejna córka, wyhodowana z pestki przewiezionej przez ocean. Z kolei z jej gałązek powstają szczepki, które mają wrócić do Warszawy, w okolice dawnych Nalewek i ulicy Wałowej… Różne wiadomości przekazują mirabelkom inne drzewa, lipy-plotkarze, kasztanowce, które lubią wychwytywać z powietrza ciekawe rozmowy, obserwacje i informacje, czy też smutne topole… Drzewa, mimo różnic gatunkowych, potrafią ze sobą współpracować. Mądrość i wielopokoleniowa trwałość drzew zdają się nie mieć końca.
Takie spojrzenie na życie drzew jest nie tylko wytworem pisarskiej wyobraźni. Dużo w tym prawdy, którą czytelnik interesujący się trochę dendrologią może odnaleźć, na przykład, w arcyciekawej książce popularnonaukowej Petera Wohllebena Sekretne życie drzew, gdzie autor – z zawodu leśnik, zapalony miłośnik drzew i działacz na rzecz ochrony przyrody – opowiada o zwyczajach drzew, ich rozmowach, ostrzeganiu przed niebezpieczeństwami i trwałości ich życia. Podobną koncepcję życia drzew odnajdujemy także, na przykład, w powieści tureckiej pisarki (lubię jej książki) Elif Shafak Wyspa zaginionych drzew (Poznań 2022, Wyd. Poznańskie), gdzie autorka czyni narratorką wielu rozdziałów drzewko figi, a potem jej córki-figi… Naukowych i literackich tropów jest zapewne bez liku. Nie to jest jednak ważne. Ważny jest czar tej opowieści i płynąca z niej siła i mądrość.
Trudno oprzeć się urokowi obrazów, które roztacza przed oczyma czytelników mirabelka-narratorka, rozmawiająca z dziećmi, a potem z dziećmi tych dzieci, które tymczasem dorosły i przestały, niestety, rozumieć mowę drzew… Dowiadujemy się, jak wygląda seder, przygotowania do szabatu, zaślubiny młodej pary pod rozstawioną pod drzewem mirabelki chupą… Widzimy obrazki z ogrodu Krasińskich, gdzie panowie rozmawiają o interesach, a panie w koronkowych rękawiczkach wymieniają się uwagami o poezji (pani Stolzmanowa czytuje poezje Juliusza Słowackiego, zaś pani Silberbergowa – Mendela Lewina)…Widzimy jak wysocy bracia Alfusowie rozsypują pod mirabelką, ku radości zgromadzonych na podwórku gości weselnych, cekiny i barwne koraliki… Słyszymy jak natchniony muzyk, pan Izaak pięknie gra na swoich cennych skrzypcach…
Kolejne drzewka mirabelki słuchają miłosnych westchnień zakochanych par. Najpierw to Dorka (dziewczyna z bogatego domu; jej tata to buchalter u Simonsa, a mama czyta poezję po francusku) i Chaim (z ubogiej rodzinny sprzedawcy śledzi na Kercelaku). Później są to Lusia (dziewczyna o wesołych oczach, w czerwonej chuście w grochy) i Staszek (przodownik pracy; wyrabia 300 procent normy…), którzy usuwają gruzy z terenu dawnych Nalewek i ratują mirabelkę przed zakusami pewnego towarzysza i jego złowrogiej łopaty. To właśnie Lusia zrywa złotą kuleczkę i zakopuje w ziemi wydobytą z niej pestkę, pilnując, by wyrosło z niej kolejne drzewko, które będzie mogło urodzić słodkie (a nie – smakujące wojenną goryczą) owoce… Potem jest to młodziutka skrzypaczka – Dorotka (ich córka), która zakochuje się bez pamięci w sporo od niej starszym studencie o płonących, ciemnych oczach… To student filozofii, Maciek-Noam (syn Dorki i Chaima wyprowadzony z getta przez pielęgniarkę Miejskich Zakładów Sanitarnych, panią Irenę…). Ich wnuczka, ciemnoskóra Dotty rozmawia teraz z mirabelką wyhodowaną przed domkiem babci Doroty i dziadka Macieja-Noama. Tam, pod Waszyngtonem zamieszkali wraz z synem, Wojtkiem, który poślubił ciemnoskórą, piękną Ellę.
Mirabelkę można jednak potraktować także jako opowieść przywracającą pamięć (całkowicie przecież wykorzenioną) o żydowskich mieszkańcach Warszawy, ich zwyczajach, troskach i radościach, wreszcie ich roli i znaczeniu w tworzeniu tożsamości miasta. Autor (zainspirowany reportażami Hanny Krall) nie tylko przypomina o zwyczajach mieszkańców Nalewek i okolic, przedstawiając je w sposób nieuchwytnie poetycki (opowiada drzewo…), ale zwraca uwagę na ich ciągłą, choć niewidoczną obecność. Duchy Chaima i Dorki, ich rodziców, duchy braci Alfusów – właścicieli fabryczki strojów karnawałowych i natchnionego skrzypka, pana Izaaka pomagają swoim ludziom podobnie jak czynią to drzewa… Duchy tych ludzi również wrośnięte są w ziemię, gdzie mają swoje korzenie… Wciąż w zaczarowany sposób zamieszkują podziemne miasto, miasto wypalonych domów getta, na którym zbudowany został powojenny, warszawski Muranów.
Mirabelka to także skrócony przegląd historii Polski od czasów międzywojennych aż do nam współczesnych, kiedy to ostatnie drzewko ginie podczas budowy apartamentowca. Ważne wydarzenia historyczne są przedstawiane migawkowo, przez pryzmat losów mieszkańców dawnych Nalewek (mirabelka-narratorka, mówiąc o ulicy Nowotki – tego komunisty, często myli się i nazywa ją Nowotkami…). Autor oświetla najbardziej charakterystyczne miejsca i obiekty stolicy, z którymi wiąże losy bohaterów i nadaje im w ten sposób wymiar uniwersalny. Widzimy więc, na przykład, budowany przez ruskich Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina i Staszka, męża Lusi (mieszkańca Nowotek, czyli ul. Nowotki), który trafia do więzienia, bo mówił, że Stalin to łobuz. Widzimy Dworzec Gdański, z którego chciał wyjechać z Polski prześladowany student, żydowskiego pochodzenia Maciek-Noam…
Klimat skrótowo ukazywanych epok dobrze oddają cytaty z popularnych w latach pięćdziesiątych piosenek, skomponowanych przez Władysława Szpilmana (Autobus czerwony po ulicach mego miasta mknie, Pójdę na Stare Miasto, nie byłam tam od wczoraj…), który zdołał przeżyć zagładę warszawskiego getta, utworu Czesława Niemena (Dziwny jest ten świat), oddającego niepokoje epoki dzieci-kwiatów, czyli końca lat sześćdziesiątych, czy też z piosenek z repertuaru, popularnych w latach osiemdziesiątych, zespołów Lombard i Maanam. Stanowią one komentarz do przedstawianych zdarzeń i prezentowanych postaw.
Cezary Harasimowicz stworzył misternie a zrazem bardzo logicznie skonstruowaną i bogatą w szczegóły opowieść (można by ją nazwać opowieścią ekologiczno-historyczną), pokazującą, jak się tworzy ciągłość historii, na którą – w sposób zwykły i całkiem naturalny, a czasem zaczarowany i cudowny – składają się losy ludzi i losy drzew. Zabieg antropomorfizacji ma tutaj głębokie, myślowe uzasadnienie. Ma pokazać, że drzewa, obdarzone pamięcią pokoleń, są jakoś podobne do ludzi…
W swojej opowieści autor ciekawie podkreśla (za pomocą powracających motywów – podobnie przebiegających rozmów drzew i dzieci, reprezentujących kolejne pokolenia) związek, jaki wciąż na nowo wytwarza się pomiędzy światem człowieka i światem przyrody. To w metaforyczny sposób uzmysławia zapomnianą prawdę o tym, że człowiek powinien o nią dbać, choćby dlatego, że przecież jest jej cząstką.
Mówiąc o tej książce nie sposób pominąć ilustracji Marty Kurczewskiej. Pięknie współgrają one z tekstem. Są realistyczne, ale nie zabijają realizmem… Sylwetki i twarze zostały wydłużone – jakby zmierzały ku czemuś nieznanemu… Może nieskończoności? Gdy jest mowa o czasach spokojnych, sylwetki są stabilne, pokazane w bezruchu, gdy – o czasie zmian stają się bardziej dynamiczne (na ilustracjach widać efekty wiejącego wiatru; może to wiatr historii?). Ważny jest kolor – czasom spokoju towarzyszą barwy pastelowe (na szczęście nie ociekają słodyczą…), czasom wojny – szarości, fiolety i czernie… Dużo tu emocji i liryzmu (czytelnik czuje zachwyt i miłość roztańczonej Młodej Pary: małżonkowie biegną ku sobie w uniesieniu po ceremonii zaślubin…). Bywają też często symboliczne, jak, na przykład, ilustracja przedstawiająca ozłoconą owocami mirabelkę, która wznosi się ponad murem getta, czy też obrazek, gdzie widać rodziców – młodą matkę w prostej sukience, beznogiego, wspartego na kuli ojca i małe dziecko ujętych w ramę (a może to aureola?…) złotych owoców mirabelki. W ilustracjach Marty Kurczewskiej widać też dbałość o szczegóły, co sprawia, że niekiedy pełnią one funkcję dopełniającą. Czytelnik właśnie z ilustracji dowiaduje się, jakie kiedyś noszono stroje, jak wyglądały damskie torebki, męskie nakrycia głowy, oprawki okularów, czy dziecięce wózki…
Myślę, że Mirabelka może trafić do serc i umysłów czytelników w różnym wieku. Jest na tyle prosta, a zarazem przepełniona czarami i cudownościami, by przemówić do dziecka i na tyle wycyzelowana i odwołująca się do wiedzy, czy sentymentalnych wspomnień, by zaciekawić dorosłego. Bo i dzieci, i dorośli, jak sądzę, mają potrzebę zarówno doświadczania bogactwa ( w tym – również grozy) i cudowności życia, jak i odczuwania nadziei na jego trwałość i ciągłość. Jesteśmy przecież – jak drzewa…