Historie rodzinne

Małgorzata J. Berwid, Wojenne lalki Marysi. Ilustrowała Ania Jamróz. Wydawnictwo Tadam (Warszawa 2024)

 

            O okupacji w Warszawie, o czasach tuż po wojnie napisano wiele. Ile z tej wiedzy dociera do dzisiejszego dziecka? Czy może sobie ono wyobrazić gwałtowność zmiany życia rówieśniczki, która cieszyła się, że 1 września pójdzie do szkoły, a zamiast tego przez cały dzień przytulała swoją szmacianą lalkę, patrząc na poważne twarze dorosłych i konie, leżące na ulicy w dziwnych pozycjach, jakby spały. One nie spały. Były martwe.

             Małgorzata J. Berwid, dziennikarka od lat bardzo aktywnie parająca się popularyzacją czytelnictwa wśród dzieci (Ciotka Książkula, i – jak mówi o sobie – mama chrzestna Moniki, Kulfona i Budzika), napisała książkę, opierając się na wiedzy zaczerpniętej z rodzinnych opowieści i  archiwów. Posłużyła się w niej narratorką-bohaterką, którą jest mała Marysia. Jej pierwowzorem stała się mama autorki, Maria Krysiak (po latach – żona Jana Berwida, pochodzącego ze Lwowa reżysera i scenografa teatralnego).

            Wojenne lalki Marysi można zaliczyć do literatury wspomnieniowej. W nurcie takiej właśnie rzeki wspomnień płynącej ostatnimi laty przez polskie piśmiennictwo umieszcza historię opowiedzianą przez Małgorzatę J. Berwid profesor Joanna Papuzińska, która napisała wstęp do książki.

 Opowieść Marysi jest prosta.

             Narratorka opisuje swoją codzienność. To codzienność dziecka, które nagle znalazło się w niezrozumiałej, strasznej sytuacji i które jakoś musi w niej funkcjonować. Jest to rzeczywistość w okupowanej Warszawie, w niemieckiej niewoli, w czasie nieszczędzącym dziecku ciężkich przeżyć związanych ze śmiercią członków najbliższej rodziny (tata dziewczynki ginie w drugim dniu powstania, broniąc szpitala), wreszcie w czasach po wojnie, kiedy, mimo szansy na lepsze życie na tak zwanych wówczas Ziemiach Odzyskanych (ściślej – we Wrocławiu), serce każe wracać do zniszczonej stolicy…

             W Wojennych lalkach Marysi ważne są drobne, zapamiętane z życia codziennego  sytuacje, realia i emocje:   pomoc w szpitalu, gdzie pracowali rodzice Marysi i drobne zakupy dla pacjentów,  brzydota szkoły urządzonej przez okupanta w baraku, załatwianie chleba dla żydowskich dzieci, podawanie im pakunków  i odpędzanie tychże pejczem przez niemieckich żołnierzy, złość i gniew, manifestująca się w krzyczeniu na Niemca w mundurze (na szczęście akurat ten Niemiec okazuje się dla dziecka niegroźny…), spotkanie ze Ślązakiem, który znalazł się wśród Niemców i stanął w obronie warszawiaków przechodzących ze zniszczonego domu na inną ulicę, opuszczanie zrujnowanej podczas powstania Warszawy, konieczność obcięcia ze względów higienicznych długich warkoczy i żal, jaki towarzyszył temu zdarzeniu i jeszcze gotowanie zupy w garnuszku  na kuchence zbudowanej z cegieł w czasie powrotnej podróży do gruzów Warszawy i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze… Jest tego wiele. Niektóre epizody są szczególnie wzruszające. Oto Marysia, szpitalna pomocnica, przynosi świniom, hodowanym na  dziedzińcu szpitala, kwiatki. Jest świadoma ich losu. Wie, że mają one z czasem stać się pożywieniem dla pacjentów. Czuje smutek i żal, choć rozumie, że tak być musi. Kwiatki mają być prezentem-pocieszeniem… Marysia szyje sobie samodzielnie szmacianą lalkę, bardzo ją kocha, choć lala ma swoje niedoskonałości. Cierpi, gdy szmacianka pozostaje w zasypanej gruzem piwnicy…

    To właśnie, na przykład,  takie zdawałoby się drobne informacje są esencją historii rodzinnych, wszelkiego piśmiennictwa wspomnieniowego. To właśnie w owych, pozornie tylko mało ważnych, mgnieniach wspomnień zostaje odnotowana ludzka codzienność i emocje… To owa codzienność, jak sądzę, może najbardziej zainteresować młodego, współczesnego czytelnika, zwłaszcza że została opowiedziana z perspektywy małej dziewczynki. Historia staje się tu żywa, dotykalna. Nie jest podręcznikowym zapisem strategicznych planów, politycznych zawiłości, bitew i działań dorosłych. Marysia-narratorka wie, a raczej – czuje,  że wokół rozgrywa się  zło… Musi godzić się z bolesną rzeczywistością i próbuje w niej przetrwać.  Pociechą dla dziewczynki stają się kolejne szmaciane lalki, samodzielnie szyte w miejsce jej przedwojennej lalki –  Rozalki… Pociechą i siłą pozwalającą przetrwać staje się własny teatrzyk wyobraźni, w którym wymyśla, że obierane przez nią kartofle (w niewoli wykonywała pracę stanowczo ponad siły małego dziecka) zamieniają się w żywe, przyjazne istotki, z którymi można rozmawiać i bawić się w przedszkole… Marysia jest dzielna. Daje radę. Sama.

             Książka Małgorzaty J. Berwid została starannie wydana. Żółtawa barwa papieru może przywodzić na myśl stare, pożółkłe dokumenty, dawne papiery. Ilustracje, autorstwa Ani Jamróz, dobrze oddają nastrój melancholii towarzyszącej wspomnieniom.

               Tekst uzupełniają fotografie z albumów rodzinnych oraz słowniczek, objaśniający współczesnemu czytelnikowi nieznane mu pojęcia. No bo przecież dzisiejsze dziecko nie wie, na szczęście, co to jest, na przykład,  okupacja, getto, czy konspiracja

            Autorka zadedykowała opowieść swoim dzieciom i wnukom z prośbą o pamięć o przodkach. Dobrze, że powstała taka książką i że mogą ją przeczytać i obejrzeć (bo aspekt wizualny ma tu duże znaczenie) nie tylko najbliżsi członkowie rodziny Małgorzaty J. Berwid, ponieważ historie wielu polskich rodzin często (nazbyt często…) przebiegały w zbliżony sposób. Niejedna mała Marysia musiała sobie radzić z grozą wojennej codzienności, z trudami codzienności powojennej… Pamięć o przodkach jest ważna. Pamiętajmy.

 

3 odpowiedzi na “Historie rodzinne”

  1. Dziękuję. Pani Profesor Joanna Papuzińska miała napisać dwa zdania…napisała wstęp do książki i zwróciła moją uwagę na ważne rzeczy , które opisałam a które dla dziecka mają wartość największą na całe życie. Warto uważnie przeczytać wstęp.

  2. Małgosiu Kochana, Twoja książka dała mi wiele wzruszeń. Podobnie jak Twoja mama bylam dzieckiem wojny. Za kilka dni będę obchodziła swoje 88-me urodziny. Też miałam swoją ukochaną lalkę Jureczka. Rozpaczałam kiedy Mama poleciła mi przekazać ją dziecku uratowanemu z Wołyńskiej rzezi. Cudem uniknelysmy Powstania Warszawskiego, byłyśmy w Żyrardowie u wujostwa. Dzieci żadną miarą nie powinny przeżywać wojen. I Twoja książka jest znakomitym dokumentem, protestem przeciwko okrucieństwom wojennym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.