Wiersze i obrazy z Leśniczówki Pranie

Konstanty Ildefons Gałczyński, Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze. Ilustracje Ela Wasiuczyńska. Lidzbark Warmiński 2025. (Książka powstała z inicjatywy Stowarzyszenia Kobiet „Miej Marzenia” oraz Oranżerii Kultury – Miejskiej Biblioteki Pedagogicznej w Lidzbarku Warmińskim)

         Zdarzają się na świecie takie miejsca (nie ma ich wcale zbyt wiele), gdzie wraca się z lekko bijącym sercem. Pamięta się stamtąd jakieś dźwięki, wzruszenia bliskich, współobecnych osób, jakieś opowieści, promienie słońca, które ułożyły się w specjalny sposób… Do takich „moich” miejsc należy Leśniczówka Pranie, położona nad cichym (nie tylko dlatego, że formalnie objętym strefą ciszy…) Jeziorem Nidzkim, na Mazurach.

          O Praniu opowiadała mi dawno temu moja ukochana ciocia, aktorka, która wraz ze swoim kolegą (ponoć przystojnym, bo ciocia miała tylko przystojnych kolegów…) przemierzała kajakiem Jezioro Nidzkie. To było zanim się urodziłam… Leśniczówka Pranie była wtedy prawdziwą leśniczówką z leśniczym, lampami naftowymi i Gałczyńskim…

        Do Prania zawijaliśmy potem żaglówkami, cumując przy pomoście, tuż przy schodach wspinających się na skarpę. Wstępowaliśmy do Muzeum, w czasach, kiedy kierowała nim córka poety, pani Kira Gałczyńska i później, kiedy z wyczuciem zmodernizował to miejsce pan Wojciech Kass. Bywaliśmy wielokrotnie, w towarzystwie naszych przyjaciół-żeglarzy, na koncertach i poetyckich spotkaniach. Prawie nigdy nie zdarzyło się, by odbyć mazurski rejs i nie wstąpić do Prania. Nasze żeglujące z nami pociechy wywoziły stamtąd figurki Zielonych Gęsi, a my – książki.

             W tym roku zajrzała do Prania nasza przyjaciółka. Nie może już żeglować z nami. Do Prania dojechała samochodem. Po wizycie opowiedziała nam (my dobiliśmy tymczasem jachtami do pobliskiego portu w Krzyżach), że w Alei Nieznanego Poety wiszą niezwykłe obrazy. To ilustracje do wierszy Gałczyńskiego. Była wyraźnie poruszona.

       Przypomniałam sobie wówczas, że miały tam być eksponowane prace Elżbiety Wasiuczyńskiej, twórczyni z Krakowa. Urzekła mnie ona wiele lat wcześniej. Stało się to za sprawą kolorystycznego aspektu jej prac, zawsze napełnionych świetlistością, lekkością i, mimo realistycznego charakteru, ujmujących nutką nieuchwytnej, malarskiej poezji. Podziw wzbudzała też (a może – przede wszystkim?…) umiejętność głębokiego wniknięcia w głąb treści, z którymi wiąże się sztuka Elżbiety Wasiuczyńskiej a także potencjał wywoływania refleksji. Artystka ilustruje książki dla dzieci, dając im to, co najlepsze – czułość, ciepło, lekkość, poczucie humoru, odrobinę zadumy, możliwość zachwycania się pięknem i pomyślenia o różnych sprawach… Trudno zapomnieć stworzone przez artystkę wizerunki Kaczki Katastrofy, Myszy Wiszy, czy maleńkiej (co nie znaczy, że nieważnej!) Muchy Bzyk-Bzyk (Wojciech Widłak, autor świetnej serii o Panu Kuleczce znalazł inspiracje w obrazach stworzonych przez Elżbietę Wasiuczyńską właśnie). Trudno nie polubić i nie zastanowić się nad losem ślimaka Kacperka, bohatera bajki Małgorzaty Strzałkowskiej…

           Mając przed oczyma ilustracje Elżbiety Wasiuczyńskiej, udałam się następnego dnia do Prania (jak zawsze – żaglówką), by zobaczyć, jak wyglądają najnowsze malarskie interpretacje wierszy Gałczyńskiego. Nie zawiodłam się. Prace zawieszone na lince, przypięte „przyszczypkami”, jakimi zwykle przyczepia się pranie (w taki zabawny sposób pokazuje się tu od lat prace plastyczne) i połączone z wierszami Gałczyńskiego robiły w tym miejscu szczególne wrażenie. Połączone z przyrodą stawały się z jednej strony jej integralną częścią, z drugiej – kolejnym dowodem na to, że sztuka ma moc nie tylko interpretowania rozmaitych elementów świata, wywoływania czystego zachwytu, ale staje się swojego rodzaju bramą do wnikania w istotę rzeczy.

            Obejrzałam wystawę, zachwyciłam się (Kolega małżonek – też), wzruszyłam się, zrobiłam parę zdjęć, napisałam relację na FB i udałam się do Muzeum, by zobaczyć, co tam nowego i – przede wszystkim – kupić książkę. Okazało się, niestety, że jeszcze jej nie ma. Czekano dopiero na premierę, która miała się odbyć za parę dni (!) w Oranżerii Kultury – Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lidzbarku Warmińskim. Rozczarowanie…

         Na szczęście niedługo potem stałam się jednak posiadaczką książki, co ucieszyło mnie po prostu niesłychanie. Otrzymałam prezent! Źródłem radości było nie tylko otrzymanie podarunku, ale również to, że ktoś o mnie ciepło pomyślał i zadał sobie trud, by mnie obdarować. Tą osobą była pani Anna Puszcz, prezes Stowarzyszenia Kobiet „Miej Marzenia” i dyrektor Oranżerii Kultury.

        Anna Puszcz jest również autorką wstępu, gdzie mówi o „literacko-ilustratorskich wyprawach” podejmowanych przez kierowaną przez siebie instytucję. „Kronika olsztyńska i inne zielone wiersze” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej) to drugie po „Bajkach o zwierzętach” Ignacego Krasickiego (z ilustracjami Józefa Wilkonia) edytorskie przedsięwzięcie Oranżerii Kultury, prezentujące twórców związanych z warmińsko-mazurskim regionem.

     Końcowy esej, pióra zaproszonego do współpracy przy tworzeniu tomu Wojciecha Kassa, pozwala zatrzymać myśl nad fenomenem Gałczyńskiego, który w mazurskiej głuszy napisał „Kronikę olsztyńską” i inne ważne wiersze. Pokazuje także stopniowe przeobrażanie się Prania. Tekst ten napełnił mnie (miłośniczkę poezji, przyrody i ciszy) nadzieją, że w świecie, który dostarcza stanowczo zbyt wielu bodźców możliwe jest istnienie miejsc, gdzie kultywuje się i chroni pamięć o twórcach (tu: o Zielonym Konstantym) i czyni to w sposób pogłębiony, piękny i bezpretensjonalny.

              Autor eseju, Wojciech Kass, od trzydziestu lat sprawuje pieczę nad Praniem. To nie tylko muzealnik, autor przewodników, ale również poeta. Któż może zrozumieć lepiej poetę niż inny poeta?… Któż inny może pełniej pojąć wagę i urok tego zanurzonego w ciszy miejsca?…

           Na podstawową zawartość tomu składa się wybór wierszy (dokonały go Anna Puszcz i Elżbieta Wasiuczyńska) powstałych w Praniu podczas kilkakrotnych pobytów Gałczyńskiego. Bywał tu od lipca 1950 roku do listopada 1953 roku – roku swej śmierci. Przeczytamy tu „Kronikę olsztyńską”, „Spotkanie z matką” (cały ten długi wiersz umiałam kiedyś na pamięć…), „W leśniczówce”, „Zaświeciła się na trawach rosa…”, „Ale są jeszcze sprawy drobne”. Dołączono także – już „spoza prańskiej spuścizny” (jak pisze Anna Puszcz) – wiersz „Grób Krasickiego”, zapewne nawiązując w ten sposób do zamysłu edytorskiego Oranżerii Kultury.

         Bardzo trafnie dobrano motto książki. To cytat ze „Snu nocy letniej” Szekspira: I wieczne lato świeci w moim państwie. To prawda. Za sprawą wierszy Gałczyńskiego czytelnik staje się świadkiem zatrzymania lata: ptaków tyle, zieleni tyle./Lato, zaczekaj chwilę. Poeta próbuje ignorować upływ czasu, nie chce zakończenia lata jako pory dojrzałości – przyrody i swojej. W zamieszczonych w tomiku wierszach ową dojrzałość cechuje przede wszystkim poczucie urody świata, silne odczucie piękna, doznanie spokoju, zmysłowość i obfitość.

         Dokładnie to samo widzimy w ilustracjach Elżbiety Wasiuczyńskiej. Lato Wasiuczyńskiej świeci wiecznym światłem. Nie odchodzi, nie blednie. Wciąż jest nasycone kolorami i radością. Nawet gdy pada deszcz, jest dobrze i pięknie – poprzez krople deszczu, układające się na szybie w nieregularne smugi prześwieca purpurowy kwiat, wciąż tętniący życiem (Dobrze jest nad jeziorem/nawet porą deszczową). Wieczór to czas zasypiania i błogiego spokoju (Zasypiamy/przytuleni do siebie jak dzieci), zaś poranek to czas kąpieli i radości: Z sosny słychać dzięcioła stuk./ A tutaj ryby bryzg! Spod nóg – czytamy. Widzimy zaś parę szczęśliwych ludzi, w bliskości i czułości zwróconych ku sobie twarzami, zanurzonych (dosłownie) w zieleni, bo jezioro jest tu zielone i drzewa pochylone nad wodą też są zielone. Zieleń jest gęsta, dotykalna zmysłowa. Przenika ją światło. To światłość i świętość miłości… Czuje się ją w słowach, a materializuje się ona w obrazie Poeta pragnie zatrzymać lato, nasycić się jego obfitością, bogactwem: uchwycić to wszystko rękami,/ ucałować wszystko ustami. Ma jednak świadomość niemożności i jednocześnie zespolenia z przyrodą, pragnie: tak zajść, jak słońce zachodzi. Na ilustracji widzimy samotną postać w niewielkiej, rybackiej łodzi, sunącej po pustym, opromienionym pastelowymi barwami jeziorze. To nieoczywiste barwy zachodu – brudny róż i szarawy błękit, bo przecież nie jest wiadome, jaki będzie ten zachód. Wiadome tylko, że jest nieunikniony, choć… piękny. W wodzie widać błyski, oddane za pomocą miniaturowych gwiazd…
Każdy wiersz i każda towarzysząca mu ilustracja otwierają pole do własnej interpretacji i własnego zachwytu.
Powtarzającym się motywem malarskim obecnym w kilku ilustracjach jest łódka. Nic dziwnego. Mamy wszak do czynienia z ilustracjami do wierszy, które powstawały nad jeziorem.

         Jest więc wspomniana łódka rybacka, sunąca ku zachodowi słońca a także łódka wiosłowa… Barczysty mężczyzna wiezie kruchą, lekko skuloną kobietę. Trzeba ją otulić… Wioślarzowi marzy się, by ją obdarować niezwykłą tkaniną: gdybym tkaczem był (…) taką tobie utkałbym tkaninę:/ w samym środku rozległe jezioro,/ nad jeziorem gwiazd modrych kilkoro (…).

       Gdy Gałczyński pisze, że: ze wszystkich kobiet świata najpiękniejsza jest noc, artystka daje jej – Nocy – czystą twarz kobiety o regularnych rysach, którą opromienia sierp księżyca. Noc miłosna ma oczy piękne jak jastrzębie (ciągle nie mogę się nadziwić odkrywczości i trafności tego porównania!), nogi proste jak sosny, jest bezkresna… Na ilustracji widzimy błyszczące, czyste, błękitno-srebrne wody jeziora (wprost czuje się jego nocny, orzeźwiający chłód), zamknięte mroczną ścianą lasu, a przed nim, pokazane symultanicznie, kolejne etapy zachodzącego księżyca. Staje się on coraz bardziej złoty (oświetla go wciąż światło słońca a może spadającej komety? Wszak to noc miłosna…).

       Na kolejnej ilustracji sierp księżyca pogrąża się w ciemnej, spokojnej, ale wciąż wzbogaconej świetlistymi błyskami, wodzie, by przemienić się w kolejną łódkę, pozostającą ciągle nocą (miłosną), która: płynie szeroko,/wielka i wielodźwięczna; jest psotna, pełna radości i obfitości: dzieciom jabłka w sny wkłada (…) pląsom i śpiewom rada,/ smykiem do okien stuka.

           Na innej ilustracji widzimy małą łódeczkę z papieru, opatrzoną dzielnie sterczącym ku górze proporczykiem. Zdobi je czerwone serduszko. Łączy się ona z wierszem, który przemienił się w piosenkę, bo na Mazurach dzieją się czasem różne cuda… Wiele osób śpiewało przy ognisku, patrząc na wodę: Jutro popłyniemy daleko, jeszcze dalej niż te obłoki, pokłonimy się nowym brzegom,/odkryjemy nowe zatoki… Ja także (kiedyś, kiedyś…) tak śpiewałam. Teraz już nie śpiewam tej piosenki-wiersza. Łódeczka wioząca marzenia i nadzieję jest przecież krucha, delikatna i nietrwała. Zrobiono ją z papieru. Ale dobrze było mieć marzenia i nadzieję, że kiedyś (kiedy?) będzie możliwe wsłuchanie się w zielone serce przyrody a może i dotknięcie Tajemnicy…

             Pierwsza ilustracja do długiego wiersza (który znałam na pamięć) „Spotkanie z matką” to również papierowa łódeczka, zrobiona z papieru w różnobarwne kwiaty. Czy istnieje matka, która nie lubiłaby otrzymywać kwiatów w prezencie od swojego dziecka?… Kwiecista, papierowa łódka sunie po wodzie. Widać wyraźnie jej cień. Płynie w nieznane. Nad nią nieskończoność białych, skłębionych chmur, które jakby zwalają się do wody, jednocząc z ciemną wodą jeziora… Przypominają mi się tu słowa wiersza innego poety, Juliusza Słowackiego: Trzeba niebo zwalić i położyć pod nogami i nazwać jeziora błękitem. „Rozłączenie” wyraża dojmującą, wręcz bolesną tęsknotę i jednocześnie marzenie o zjednoczeniu z oddaloną matką. Podobne uczucia odnajduję zarówno w wierszu Gałczyńskiego, jak i w ilustracji Wasiuczyńskiej. Mniej tu zapewne bólu a więcej czułości i poszukiwania śladów (A możeś jest południowa godzina,/ mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?). Matka nie jest, jak u Słowackiego, oddalona, ale już nieobecna, jednak wciąż paradoksalnie czuje się jej bliskość. Wciąż pragnie się ją obdarowywać kwiatami. Kruchość, nietrwałość życia – kruchość, nietrwałość papieru… Ale i ciągły ruch… Pamięć płynie w tył. My płyniemy ku nieznanemu zachodowi…

           Przedostatnim wierszem tomu jest króciutki utwór „Ale są jeszcze sprawy drobne”, powstały w 1953 roku, który był rokiem śmierci Gałczyńskiego. Nie wiadomo, co jest sprawą drobną a co istotną: loty ptasie, chwianie się trzcin w jeziorach, może – niewytworny stół, przy którym pracuje poeta. Wiersz urywa się zagadkowo: a kiedy noc… Przeczucie śmierci? Możliwe. Przecież była tuż, tuż… Tekstowi towarzyszy jednak ilustracja przepełniona optymizmem. W wodzie odbijają się błyski. Może to błyski Nieznanego. Są pociągające i piękne. A na drewnianym pomoście widać małe wiaderko, do którego jakieś dziecko pozbierało różne skarby – świecące kamyki, wśród których błyszczy maleńka gwiazdka. Inna gwiazdka (pewnie wypadła z wiaderka…) leży na pomoście i świeci.

      Tego blasku gwiazdki znalezionej przez dziecko się trzymajmy…
Piękne wiersze, piękne ilustracje, piękna książka.

 

Jedna odpowiedź do “Wiersze i obrazy z Leśniczówki Pranie”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.