– Hej, no… Dawaj rękę.
Krzyś ciągnie mnie do góry z całych prawie dorosłych sił zwinnego dziesięciolatka, ale i tak muszę podnosić nogi bardzo wysoko. Dla dodania sobie pewności trzymam pod pachą kochanego pluszowego misia – Marka…. To nie ułatwia wspinaczki, ale… Wąskie stopnie metalowej drabinki wżynają mi się w stopy obute w aksamitne, granatowe ciżemki na cieniutkiej, baletowej podeszwie (moje butki mają dość ponurą nazwę, są to tzw. trumniaczki, mimo to bardzo je lubię, bo nigdzie nie cisną i idealnie przylegają do stóp; można w nich skakać i – co ważniejsze – tańczyć, tańczyć, tańczyć bez końca!). Nad sobą widzę jasny kwadrat nieba. Słońce.
– Jeszcze trochę. Podciągaj się drugą ręką, bo nie wyleziesz.
Wyłażę. Jakoś się udało. Stoimy na dachu. Czytaj dalej „Dach”