Rumunia we wrześniu. Droga do Turdy przez Słowację i Węgry (pierwszy i drugi dzień wrześniowej wycieczki)

 

 

         O ponownym odwiedzeniu Rumunii myśleliśmy od lat. Chcieliśmy zobaczyć przede wszystkim Deltę Dunaju (krainę zwaną czasem europejską Amazonią), zarówno ze względu na jej naturalne piękno i dzikość, jak i wyjątkowo liczną obecność ptaków. U nas widywaliśmy ptaki na rozlewiskach Biebrzy, gdzie byliśmy parokrotnie w czasie wiosennych ptasich ciągów, obserwowaliśmy je, pływając po Biebrzy kajakiem, od lat obcujemy z ptakami na mazurskich jeziorach, a od jakiegoś czasu mamy je na co dzień na Bugu i wokół niego, tuż koło naszego podlaskiego domku… Ptaki wzywały. Rumunia wzywała.

         Kilkanaście lat temu przejechaliśmy całą, naznaczoną wielokulturowością, co wydawało nam się bardzo ciekawe, Transylwanię. Towarzyszyła nam wówczas tylko Nasza Najmłodsza Pociecha (wówczas młodszy nastolatek, dziś trzydziestojednoletni mężczyzna…), starsze dzieci chadzały już wtedy własnymi, prawie dorosłymi drogami… Czytaj dalej „Rumunia we wrześniu. Droga do Turdy przez Słowację i Węgry (pierwszy i drugi dzień wrześniowej wycieczki)”

Kot zamiast tabletki, czyli jak tu żyć…

 

Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Praktyczny pan. Ilustracje Adam Pękalski. Wydawnictwo Bajka (Warszawa 2016).

 

  Roksana Jędrzejewska-Wróbel od lat pisze książki dla dzieci młodszych. Praktyczny pan, pozycja sprzed trzech lat, to krótkie opowiadanie zaadresowane przewrotnie  właściwie zarówno do dzieci, jak i do dorosłych. I jedni, i drudzy będą mieli nad czym się zastanowić i, co równie ważne, o czym porozmawiać, bo Praktyczny pan w sposób prosty mówi o sprawach podstawowych i ważnych dla każdego, niezależnie od wieku – o tym, czy coś uważane za praktyczne jest naprawdę tak istotne, jak się wydaje i absolutnie konieczne. O tym, czy porządek zawsze poprawia jakość życia. O tym wreszcie, co jest człowiekowi potrzebne do szczęścia. Czytaj dalej „Kot zamiast tabletki, czyli jak tu żyć…”

Co zrobić z tą miłością?

 

Justyna Bednarek: Pan Kardan i przygoda z vetustasem. Ilustr. Adam Pękalski. (Warszawa: Wydawnictwo Bajka, 2017).

 

          Książki Justyny Bednarek są od ładnych paru lat prawdziwym przebojem. Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek podbijają serca młodych (i starszych) czytelników, Jej książka Pięć sprytnych kun (nominowana w 2016 roku do nagrody Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY) to kolejna pozycja, zapewniająca autorce  miejsce wśród najchętniej czytanych twórców literatury dziecięcej.

     Wydana w 2017 roku książka Pan Kardan i przygoda z vetustasem brawurowo zilustrowana przez Adama Pękalskiego (autora m.in. niezapomnianych ilustracji do książki Praktyczny pan Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel) powinna, jak sądzę, być polecana młodym czytelnikom (7, 8+). Formalnie jest to mini-powieść. Na tyle krótka, by dziecko ośmio-, dziewięcioletnie (i nieco starsze), do którego jest adresowana,  poradziło sobie z samodzielną lekturą, na tyle zaś długa, by zawrzeć w niej naprawdę sporo ekscytujących zawiłości fabularnych, zróżnicowanych charakterologicznie postaci, a także dokonać intrygującego zderzenia świata z … zaświatem. Czytaj dalej „Co zrobić z tą miłością?”

Zaproszenie do zabawy w odrobinę starym stylu

 

Małgorzata Żółtaszek, ilustracje Paweł Pawlak, Basałyk i Psotka idą do pracy.  (Warszawa 2015, Poradnia K)

 

      Basałyk i Psotka idą do pracy to activity book. Jej wartość i siła tkwią przede wszystkim w tym, że jest zaproszeniem do twórczej zabawy w odrobinę starym stylu.  Odbiorcy (dzieci w wieku mniej więcej 5 – 8 lat) mają szansę zapomnieć o istnieniu telewizorów, smartfonów, tabletów –  fascynujących, choć pozbawionych ciepła ekranów. Mogą, dzięki książce, odkryć istnienie i atrakcyjność tekturowych pudełek, nadłamanych guzików, plastikowych nakrętek, plasteliny, sznurka, czy taśmy klejącej, z ich różnorodnością  i pełnymi tajemnic możliwościami. Czytaj dalej „Zaproszenie do zabawy w odrobinę starym stylu”

Ostatni dzień w Samarkandzie, czyli wyprawy do Uzbekistanu część czternasta

 

 

         Samarkandę trzeba oglądać cierpliwie. No i warto mieć wygodne buty, bo ciekawe historycznie miejsca są rozrzucone na sporej przestrzeni. Przydałoby się więcej czasu. My mieliśmy go za mało. Tak to już bywa, gdy człowiek jest ograniczony tzw. urlopem… Były więc różne wyjścia – albo zrezygnować z rekomendowanych miejsc, albo się nachodzić ponad miarę. My wypracowaliśmy sobie wariant pośredni. Trochę zrezygnowaliśmy, sporo się nachodziliśmy, raz podjechaliśmy stopem (z… policjantem), raz  taksówką, a raz taxi bez licencji… Nie wiem, czy to był uber. Czytaj dalej „Ostatni dzień w Samarkandzie, czyli wyprawy do Uzbekistanu część czternasta”

Samarkanda – miasto z tajemnicą, czyli wyprawy do Uzbekistanu część trzynasta

 

Październik 2018

        Poranek powitał nas słońcem. Śniadanie (trochę wędliny, ciekawy w smaku ser i owoce) zjedliśmy w niewielkiej jadalni hostelowej w towarzystwie dwóch eleganckich biznesmenów z Chin, z którymi wymieniliśmy poranne uprzejmości.  Ich obecność specjalnie nas nie zdziwiła. Chiny są przecież blisko. O rzut beretem. Towary made in China, które tutaj też są obecne, wyglądają jednak zupełnie inaczej niż u nas. Jakieś porządniejsze, lepszego gatunku. Może to bliskość Chin sprawia, że tutaj docierają produkty lepszej jakości?…

        Było dość ciepło (27, może 28 stopni…), więc – przyodziani wreszcie w lekkie szatki – ruszyliśmy do pobliskiego historycznego kompleksu Registan. Po dziesięciu – mniej więcej – minutach zabłysła przed nami (nie wiadomo skąd, bo deszcz nie padał) dziwna kałuża. Właściwie – plama wody na chodniku. Była kusząco lśniąca, rozległa, ale płytka.

Czytaj dalej „Samarkanda – miasto z tajemnicą, czyli wyprawy do Uzbekistanu część trzynasta”

Kot o imieniu Kot (czyli latająca niańka) – z cyklu „Opowiadania Jedynej Córeczki”

 

           Oprócz Starszego Brata mam też od niedawna Małego Braciszka, ale on się na razie tak bardzo nie liczy, bo, jeśli go mama akurat nie karmi, to leży w łóżeczku i śpi, czasem mu tylko zmieniam pieluszkę, kiedy do mamy przychodzi Uczeń.

                 Mam też kota o imieniu Kot. Próbowaliśmy ze Starszym Bratem nadać mu jakieś inne imię, ale żadne nie chciało się przyjąć. Jak wołaliśmy Tycia!,  to mama wołała Kocica, Kot! Kot szedł do mamy… Jak wołaliśmy Puma!, to tata wołał: Hej, Kot, ty zbóju, pójdź sam! Kot zaraz leciał do taty… Czytaj dalej „Kot o imieniu Kot (czyli latająca niańka) – z cyklu „Opowiadania Jedynej Córeczki””