Toskania na bis… Elba, zupełnie niehistorycznie…

 

 

          Podczas wyjątkowo gwarnej kolacji w rodzinnej pizzerii Garum  w naszym Roccatederighi wpadliśmy na pomysł, by następnego dnia wybrać się na Elbę. Oczywiście – promem. Niedziela na Elbie. Czy to nie piękne?… Pomysł zrodził się przy karafce vino locale, w czasie nielicznych chwil względnego spokoju… Obok nas, przy zestawionych stołach biesiadowała wielopokoleniowa włoska rodzinka, tyleż sympatyczna, co hałaśliwa… Czytaj dalej „Toskania na bis… Elba, zupełnie niehistorycznie…”

Toskania na bis. Tatti, Massa Marittima i …

 

 

             Wiatr… W powietrzu wirują podeschnięte liście winogron, fruwają jakieś zioła…W sobotni poranek przenosimy się ze śniadaniem do domku. Tam jest zdecydowanie zaciszniej. Jeszcze zwyczajowa kawka (cappuccino) w miasteczku – tym razem w Da Nadzie –  i zapada decyzja, że dzisiaj pojeździmy po pobliskich miasteczkach, o których raczej milczą przewodniki albo też mówią o nich niewiele. Powłóczymy się po prostu po toskańskiej prowincji. Czytaj dalej „Toskania na bis. Tatti, Massa Marittima i …”

Toskania na bis. Nad morzem. Wizyta w Grosseto. Wielkie żarcie.

 

 

            Kolejny dzień naszej Toskanii na bis postanowiliśmy spędzić nad morzem. Ruszyliśmy do Marina di Grosseto (miasteczka, w którym byliśmy w roku ubiegłym),  z zamiarem trafienia na dziką plażę, miejsce malownicze, głównie za sprawą dziwnych szałasów-nieszałasów, które tam wtedy zastaliśmy. To były takie dziwne budowle wykonane przez pomysłowych plażowiczów, a mające (chyba) chronić od wiatru i stanowić osłonę dla osób zmieniających kostium… Patyki kunsztownie posplatane i powspierane o siebie przyozdobiono muszlami zwisającymi na sznurkach i różnymi morsko-plażowymi znaleziskami: piórami mew, wygładzonymi przez wodę drewienkami… Wyglądało to bardzo ciekawie i bardzo nam się wtedy spodobało. Być może była to pozostałość jakiegoś większego działania plastycznego, bo tych budowli było tam więcej. Wtedy wiał koszmarny wiatr. Ja w ogóle nie weszłam do wody, siedziałam ukryta w tym szałasie-nieszałasie, walcząc z potężnymi zawrotami głowy i ogólnym odjazdem… Właściwie to nie zasmuciło mnie teraz zbytnio, że nie udało nam się jednak trafić na tamto miejsce… Czytaj dalej „Toskania na bis. Nad morzem. Wizyta w Grosseto. Wielkie żarcie.”

Toskania na bis. Padwa – wymarzony przystanek w podróży…

 

 

         To z pewnością dziecinne i może nawet trochę śmieszne, ale Padwę miałam zawsze gdzieś w tyle głowy… Zawsze to znaczy od dziecka, ściślej od momentu, kiedy jako młodsza nastolatka  (bodaj jedenastoletnia) przeczytałam powieść Janiny Porazińskiej Kto mi dał skrzydła?… Czytaj dalej „Toskania na bis. Padwa – wymarzony przystanek w podróży…”

Toskania na bis… Brno – jak zwykle – przejazdem… 

 

Decyzja o podróży podjęta…

            W tym roku, inaczej niż w roku ubiegłym, nie była to trudna decyzja. Jest wrzesień. Odkąd nie pracuję w szkole, mogę sobie pozwolić na wakacje we wrześniu…. Wiele  przejść ostatniego roku sprawiło, że czułam potrzebę wrześniowego pozamykania w sobie różnych spraw. A do owego zamknięcia potrzebna była podróż w określone miejsca. Chciałam znowu pojawić się tam, gdzie byłam przed rokiem. Zobaczyć to, czego podczas ubiegłorocznej wrześniowej podróży (będącej instynktownym ratowaniem siebie) zobaczyć, a zwłaszcza przeżyć nie zdołałam. Teraz miało być inaczej. Teraz zamierzałam patrzeć, chłonąć i cieszyć się każdą chwilą. Korzystać z urody świata tak bardzo, jak to tylko jest możliwe. Tak, jak się tego nauczyłam. Chciałam poczuć, że wreszcie znowu mogę oddychać… Czytaj dalej „Toskania na bis… Brno – jak zwykle – przejazdem… ”

Na widnokręgu tam, po drugiej stronie… Bieszczady po latach.

 

 

Kiedy przybyłem do tej doliny,

Dzień miał się już ku zachodowi.

 

Słońce na mojej stało wysokości

Na widnokręgu tam po drugiej stronie

I można było jego blask łagodny

Nareszcie znosić bez mrużenia powiek.

 

Dolina zaś leżała w długich cieniach

Między górami sinoniebieskimi;

Cicho i spokojnie – (…)

(Edward Stachura, Dolina w długich cieniach. (w:) Edward Stachura, Piosenki. Wyd. Pojezierze. Olsztyn 1980. s. 29)

 

       Bieszczady ze swoimi połoninami, ciągnącymi się gdzieś w nieskończoność wśród morza lasów, dolinami, gdzie jeszcze – wydawało się – pobrzmiewają echa mowy Bojków (w ich sadach wciąż rosły dziczejące z wolna jabłonie) to była dla mojego pokolenia Kraina Wolności. Tam można było (a przynajmniej tak się wydawało) mówić i robić, co się chce. Na pewno zaś można było uciekać przed szarością dnia codziennego (niezrozumiałą dla dzisiejszego pokolenia), śpiewać piosenki Stachury, Kaczmarskiego (albo swoje własne), wsłuchiwać się w odgłosy legendy Marka Hłaski (i dzikich zwierząt), brodzić w morzu jagód i wpatrywać w zagadkową nieskończoność przestrzeni.

Czytaj dalej „Na widnokręgu tam, po drugiej stronie… Bieszczady po latach.”

Tęsknoty, powroty i sny…

 

      Sytuacja przymusowego zamknięcia wywołuje rozmaite, dziwniejsze niż zazwyczaj, sny… Bywają zarówno straszne, jak i kojące. Mnie czasem śnią się miejsca, które (nie zawsze wiadomo, dlaczego) stały mi się jakoś bliskie. Jednym z takich miejsc jest Wilno, które ma to do siebie, że wielu ludziom śni się po nocach.

        Najczęściej słyszy się o tym, że sny o Wilnie pojawiają się na tle sentymentów rodzinnych, czy też historycznych. Mnie również (zwłaszcza ostatnio) śni się Wilno, ale na pewno nie za sprawą sentymentów rodzinnych. Ani moja rodzina, ani też rodzina mojego męża (mimo wschodniopolskiego nazwiska) nie miała nic wspólnego z Wilnem. Czytaj dalej „Tęsknoty, powroty i sny…”

Malta na urodziny. Pożegnalny spacer po Quawrze i Bugibbie.

 

 

         Grudzień 2017

          Co robić… Ostatni dzień naszych grudniowych wakacji na Malcie musiał kiedyś nadejść…

            Pakujemy manatki (niewiele tego, bo przyjechaliśmy tylko z bagażem podręcznym), a nasz uroczy recepcjonista (kiiii no keiii) wskazuje nam miejsce, gdzie możemy zostawić bagaże po opuszczeniu pokoju. Czytaj dalej „Malta na urodziny. Pożegnalny spacer po Quawrze i Bugibbie.”

Malta na urodziny. Mellieha Bay i grudniowa kąpiel.

 

 

Grudzień 2017

Jak to miło, że nie trzeba się nigdzie spieszyć…

        Wstajemy wyspani i wypoczęci. Piekarnik podgrzewa pokój a Kolega Małżonek, jak prawdziwy Mistrz Patelni, zabiera się za przyrządzanie posiłku…

          Śniadanie wygląda tym razem jak… kolacja. Rysiek zarządził risotto z warzywami. Popijamy je lokalnym, białym winem, siedząc na naszym ciasnawym balkonie z widokiem na skrawek morza, pusty (ale za to lazurowy) basen i dachy okolicznych pensjonatów. Ranek jest rześki, ale słońce świeci obiecująco!

            W dobrych humorach i z pełnymi brzuchami podążamy na przystanek autobusowy, skąd ruszamy na północ. Czytaj dalej „Malta na urodziny. Mellieha Bay i grudniowa kąpiel.”

Malta na urodziny. Marsaxlokk – miasteczko pełne kolorów i wieczorny spacer po Valletcie

Grudzień 2017

          Świętowanie urodzin odrobinę nas wyczerpało… Wspaniałą kolację (thank you, thank you...) trzeba było wyleżeć, co też uczyniliśmy, z pełnym rozmysłem oddając się błogiemu leniuchowaniu w pieleszach (nieco chłodnych, ale zawsze…).

             Wygrzebaliśmy się dopiero  przed południem… No ale to w końcu niedziela… Może i trochę wstyd, gdy się jest tzw. turystą i powinno się zwiedzać i sycić oczy, umysł i co tam jeszcze się syci w podróży… No ale trudno! Taki los… Czytaj dalej „Malta na urodziny. Marsaxlokk – miasteczko pełne kolorów i wieczorny spacer po Valletcie”