Przeżycia w chińskim banku nie zdołały popsuć nam humorów. Jedynie Naszgie miał trochę (ale tylko trochę…) stropioną minę, bo, z powodu opóźnienia, nie zdążył umyć auta po poprzedniej ekipie swoich podopiecznych. Ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami! W śpiewających nastrojach zaczęliśmy się wspinać coraz wyżej i wyżej. Toyota Highlander (która stawała się po trosze naszym domem) żwawo mknęła po serpentynach, z wdziękiem i ledwie słyszalnym poszumem silnika pokonując kolejne metry nad poziomem morza. Czytaj dalej „W drodze na płaskowyż…”