Niebo opowiada
historie
nie z tej ziemi Czytaj dalej „Niebo opowiada”
Otóż w czasach, kiedy jeszcze północnych jezior nie zasypano, zdarzały się rejsy, kiedy to pływało się na przykład po Mamrach. Na jednym z takich rejsów (na Mamrach właśnie) trafiła się bolesna flauta. Koło siebie znalazły się cztery łódki, a na nich sami mężczyźni z dziećmi (w różnym wieku). Co robią mężczyźni, gdy na jeziorze dopada ich flauta? Otóż jest tajemnicą Poliszynela, że robią coś bardzo niedozwolonego… Wyciągają mianowicie z bakisty jakąś butelczynę. Bardzo Duży Wojtek wydobył wówczas bardzo słodką gorzką żołądkową. Żagle wiszą, wilki morskie popijają słodką gorzką, dzieci pod pokładem grają w karty, słońce świeci, na niebie ani jednej chmurki. Bolesny błękit nie daje wielkiej nadziei na zmianę.
Październik 2018
– Kto tak płocho igrajet na mojej gitarie? – usłyszałam i odczułam (co tu kryć) ukłucie w sercu. Maleńkie, bo maleńkie (mam świadomość swoich niedoskonałości), ale jednak, cóż… bolesne. Zza drzwi prowadzących do saloniku, gdzie jadaliśmy śniadania i kolacje (nie zawsze korzystaliśmy ze stołu-łoża na patio) wyłonił się straszliwie chudy osobnik. Widzieliśmy go już w tym miejscu. Miał piękne, bardzo ciemne oczy o szatańskim wyrazie. Średniego wzrostu, przygarbiony, pogięty… Wpatrywał się w nas ni to z przyganą, ni to ze zdziwieniem, ni to z ciekawością… Czytaj dalej „Ja – MASTIER! – czyli wyprawy do Uzbekistanu część czwarta”
W Nidzie często robi się zakupy. W tym celu staje się albo w przystani PTTK „U Andrzeja”, gdzie, w razie niepogody, można korzystać z łazienek z ciepłą wodą w celu umycia głowy (przeważnie damskiej), albo na tzw. dzikiej plaży, teraz już ucywilizowanej za pomocą barku, oczywiście z piwem, ale (na szczęście) również z pięknym widokiem.
Pewnego razu stanęliśmy w parę łódek na wzmiankowanej dzikiej plaży. Część towarzystwa udała się na miasto z misją zaopatrzenia łodzi w różne potrzebne artykuły. Piotrek (syn Eli i Tomka), wówczas chyba najwyżej dziesięciolatek, dostał pozwolenie samodzielnego udania się na lody.
W tym momencie zaczyna się właściwa opowieść. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak mały Piotrek przepłynął kanał PTTK w Nidzie do dzikiej plaży, na skróty?”
Właściwie co roku odbywa się coś na kształt dyskretnych zawodów – czy tym razem uda się dojechać na sam koniec Mazur? Oczywiście mamy tu na myśli ich południowy koniec (bo północne jeziora, jak kiedyś Zbycho powiedział zdumionej Laurce, zasypali), czyli na najbardziej na południe wysuniętą zatoczkę Jeziora Nidzkiego, z której – przy wielkim samozaparciu – można się jeszcze prześliznąć na rzeczkę Wiartelnicę i przepchnąć się nią jakoś do Wiartla, gdzie dają pysznego lina w śmietanie. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, JAK Rychu i Hania odchodzili orionem od Jaśkowa?”
Nade mną rozciągał się biały sufit. Bardzo dziwny. Trochę taki jak w kościele. Z łukami. Leżałam na tapczanie i bardzo bolała mnie głowa. Kasia pilnowała swojego Brata, który próbował wspinać się pod ten dziwny sufit. Wspinał się po półkach z książkami jak po drabinie a Kaśka próbowała go ściągnąć na ziemię. Ciocia gotowała kawę za parawanem. Czułam jak mocno pachnie. Ciocia bardzo lubi kawę. Czytaj dalej „Ból głowy (opowieść Jedynej Córeczki)”
Tego roku trafiły się w przyrodzie niespotykane upały. Męczące w dużych miastach, na Mazurach nie są zjawiskiem całkowicie niepożądanym. Mają wiele zalet – przede wszystkim woda jest ciepła, można się kąpać do woli i o dowolnej porze doby. Nawet Zbycho, który bardzo nie lubi kąpieli w zimnej, ani nawet w wodzie chłodnej, taplał się wtedy z radością bez użycia swojej pianki – stroju płetwonurków i niektórych żeglarzy-zmarzluchów. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak była flauta na Śniardwach i Grzegorz podał szampana?”
Rytuały mazurskie bywają rozmaite. Smażenie Niedzielnej Jajecznicy to rytuał, który się przyjął. Co prawda czasem ktoś próbuje lekko (bardzo lekko) protestować, że może wolałby jajeczko na miękko albo twarożek, ale jeśli w pobliżu jest Rysiek lub Bału, szanse na zmianę obyczaju są raczej marne. Tradition! Tradition! – wykrzykują dziarsko i rozglądają się za patelnią lub garem (w zależności od liczby osób uczestniczących aktualnie w rejsie). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak odbywało się smażenie Niedzielnej Jajecznicy i jakie przygody się niekiedy zdarzały?…”
Jednym z ulubionych mazurskich miejsc jest tzw. Półwysep Koński. Tej nazwy nie ma na mapach, ale od lat nazywamy tak zakątek na Jeziorze Nidzkim, gdzie pasa się koń. Od zawsze. W pobliżu nie widać żadnego gospodarstwa. Koń musi tu przychodzić ze sporej odległości. To zapewne wielbiciel pięknych widoków. Zupełnie jak my. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak koń wielbił Rycha wylizując mu pięty a potem położył się i zasnął ?”
Rzecz działa się na Jeziorze Nidzkim, a ściślej mówiąc, na jednym z jego malowniczych biwaczków, nazwanym później Okiem Urba (ale to już całkiem inna historia). Przy brzegu jest tam płytko, dzieci mogą się taplać bezpiecznie, nawet Ludka, która potrafi żeglować, ale jakoś nie nauczyła się pływać wpław (wszystko przez męża, tego złośliwego Walca!), kąpie się tam z przyjemnością, bo można iść i iść w głąb jeziora i ciągle woda sięga po kolana. W pobliżu brzegu majestatycznie snują się łabędzie, zwane żebrakami (okrutny Walec chwyta je za dziób, by nie wyjadały żeglarzom smakołyków, no i, żeby w przyszłości radziły sobie same bez pomocy człowieka). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak Urb dobił po północy do biwaku na Nidzkim z okrzykiem „bania!” ?”