Gdy zapada zmrok lubię wyglądać przez okno sypialni rodziców. Siadam na wysokim stołku, tuż obok wielkiej paproci i patrzę… Patrzę sobie jak ulicą idzie pan z długim kijem. Czytaj dalej „Promyki ulicy Szczęśliwej”
Gdy zapada zmrok lubię wyglądać przez okno sypialni rodziców. Siadam na wysokim stołku, tuż obok wielkiej paproci i patrzę… Patrzę sobie jak ulicą idzie pan z długim kijem. Czytaj dalej „Promyki ulicy Szczęśliwej”
Skrzydlaty fortepian… Główny mieszkaniec Gabinetu. Tak nazywamy pokój, w którym od czasu do czasu gromadzi się cała rodzina.
Jak dobrze słuchać gadania pieca…
Kaflowy piec w Naszym Pokoju (czyli w tak zwanym pokoju dziecięcym) jest duży i brązowy. Siedzę w kącie Naszego Pokoju na niskim, drewnianym taborecie. Dziadek zrobił go specjalnie dla mnie. Wyciął nawet niewielki otwór, miło układający się do kształtu dłoni.
Pokój Dziadków leży na samym końcu mieszkania. To znaczy najdalej od wejścia.
Ma oddzielny, nieduży balkon z ażurową, żeliwną balustradką. Przed świętami babcia wiesza tam nieżywego zająca, głową w dół (żeby krew spłynęła), a potem robi z niego pasztet. Pasztet jest smaczny. Czytaj dalej „Pokój Dziadków”
– Co tam jest? – pyta Krzyś. Stoimy w przejściowym. Przed nami bieleją nieco przybrudzoną bielą w odcieniu gołębim drewniane drzwi. Są leciutko uchylone. Krzyś wskazuje właśnie na nie. Jego ręka jakby drży (a może mi się tylko tak wydaje?).
– Korytarzyk – odpowiadam.
– Dalej jest Nasz Pokój. Potem jest Ostatni Pokój – babci i dziadka. Chcesz zobaczyć?
Krzyś spogląda na mnie jakoś niepewnie. Czytaj dalej „Korytarzyk”
Komórka (zwana też zamiennie spiżarką) to niewielkie pomieszczenie, pachnące ziołami, suszoną kiełbasą, kiszonymi ogórkami, grzybami.
Prawdziwa komórka jak to komórka. Jest niewielka. Wchodzi się do niej przez lakierowane na biało drzwi. Lakier na framudze lekko, prowokacyjnie odpryskuje. Zaprasza, by go zręcznie zeskrobywać. Po troszeczku. Do gołego drewna.
Czynność zeskrobywania nie jest bynajmniej żadną paskudną destrukcją. Przeciwnie – ma w sobie coś z aktu tworzenia i wyzwalania. Drobne i większe łuski lakieru spadają na podłogę, tworząc białawy, delikatny, ulotny kobierczyk. Gdy lekko dmuchnę, unosi się w górę i wzlatuje, wzlatuje! Łuski lakieru wirują i opadają. Framuga odzyskuje tymczasem powietrze. Znowu może oddychać i pachnieć drewnem. Została uwolniona! Czytaj dalej „Komórka”
Pokój przejściowy jest podłużny. Nikt w nim nie mieszka, no bo pokój przejściowy służy do przechodzenia. Albo do jeżdżenia na czerwonym rowerze. Głównym meblem jest tu wielki, dębowy kredens. Prawdziwy brzuchacz. Połknął porcelanowe talerze, miski i sosjerki. Rodzice dostali je w prezencie ślubnym od swoich przyjaciół. Brzeg każdego naczynia ze śnieżnobiałej porcelany ozdobiono subtelnym i eleganckim, geometrycznym, greckim wzorem w kolorze srebra. Lubię otwierać szuflady i szufladki, a także wszelkie drzwiczki kredensu (co, oprócz porcelanowego serwisu, w nich było?? Pamięć nie chce jakoś podpowiedzieć. Zaraz, zaraz… Ach tak! Figurka alabastrowej tancerki, którą w tajemnicy przed rodzicami zaniosłyśmy z siostrą do Desy, żeby mieć na kupno adaptera Bambino… Co było jeszcze? Nie wiem, nie wiem…). Czytaj dalej „Pokój przejściowy”
– Hej, no… Dawaj rękę.
Krzyś ciągnie mnie do góry z całych prawie dorosłych sił zwinnego dziesięciolatka, ale i tak muszę podnosić nogi bardzo wysoko. Dla dodania sobie pewności trzymam pod pachą kochanego pluszowego misia – Marka…. To nie ułatwia wspinaczki, ale… Wąskie stopnie metalowej drabinki wżynają mi się w stopy obute w aksamitne, granatowe ciżemki na cieniutkiej, baletowej podeszwie (moje butki mają dość ponurą nazwę, są to tzw. trumniaczki, mimo to bardzo je lubię, bo nigdzie nie cisną i idealnie przylegają do stóp; można w nich skakać i – co ważniejsze – tańczyć, tańczyć, tańczyć bez końca!). Nad sobą widzę jasny kwadrat nieba. Słońce.
– Jeszcze trochę. Podciągaj się drugą ręką, bo nie wyleziesz.
Wyłażę. Jakoś się udało. Stoimy na dachu. Czytaj dalej „Dach”
Pamięć to wędrowiec. Przemierza przestrzeń, tyle, że nie – dalszą lub bliższą… Gościńcem wędrującej trochę bez celu pamięci jest czas.
Pamięć-wędrowiec żywi się tym lub owym. Niekiedy miewa ochotę na frykasy. Zatrzymuje się wtedy na dłużej. Patrzy uważnie. Dostrzega najmniejszy szczegół. Cieszy się każdym, niezauważonym przez innych, drgnieniem liścia, kolorem – tym wyblakłym i tym, co wciąż nie stracił swej intensywności. Każda fałda spódnicy, dźwięk – dzing, dzang – łyżeczki uderzającej o brzeg filiżanki, by strącić parę zbędnych kropel, smak porannej bawarki, kożuszek cukru na kaszy mannie, błysk światła odbitego w lustrze jest powodem do radosnego przystanku. Staje się schronieniem dla wędrowca, odpoczynkiem i satysfakcją. Czytaj dalej „Szczeliny pamięci”
W naszej kamienicy, na drugim piętrze są dwie pary drzwi. Te po lewej prowadzą do mieszkania pań Schneider. Są całe z drewna. Pomalowane na kolor gołębi. Te po prawej – są tylko częściowo z drewna. Dolna połowa to drewno, górna to grube, mleczne szkło wytłoczone w różany wzór.
Od zewnątrz (czyli od strony schodów) szkło jest chropowate. Można po nim wodzić dłonią, wyczuwając nierówności szklanych płatków. Można przesuwać palce wzdłuż rowków króciutkich łodyg. Można gładzić opuszkami listki, które są gładsze od pozostałych elementów powierzchni. Jest tutaj nieco inna. Uspokajająca. Delikatna. Czytaj dalej „Drzwi wejściowe”