Pierwsze spotkanie z Taszkentem i pierwsze zdziwienia, czyli wyprawy do Uzbekistanu część druga

Październik 2018

    Pierwsza doba w stolicy Uzbekistanu upłynęła pod znakiem mniejszych i większych zdziwień. Pierwszym moim osobistym zdziwieniem był fakt, że wylądowaliśmy we wspólnym pokoju z Joasią i Zbychem (który, jak wiadomo, ma świetne pomysły). To właśnie on rezerwował noclegi…

      Gdy weszłam do przestronnego pokoju z piętrowymi łóżkami, którego ściany ozdobione zostały  dziwnymi obrazami, o lekko psychodelicznych klimatach (potem dowiedzieliśmy się, że ich autorem był mastier, perski małżonek właścicielki hostelu), przyszło mi do głowy, że to może nie koniec niespodzianek… Czytaj dalej „Pierwsze spotkanie z Taszkentem i pierwsze zdziwienia, czyli wyprawy do Uzbekistanu część druga”

Komórka

 

 

            Komórka (zwana też zamiennie spiżarką) to niewielkie pomieszczenie, pachnące ziołami, suszoną kiełbasą, kiszonymi ogórkami, grzybami.

            Prawdziwa komórka jak to komórka. Jest niewielka. Wchodzi się do niej przez lakierowane na biało drzwi. Lakier na framudze lekko, prowokacyjnie odpryskuje. Zaprasza, by go zręcznie zeskrobywać. Po troszeczku. Do gołego drewna.

            Czynność zeskrobywania nie jest bynajmniej żadną paskudną destrukcją. Przeciwnie –  ma w sobie coś z aktu tworzenia i wyzwalania. Drobne i większe łuski lakieru spadają na podłogę, tworząc białawy, delikatny, ulotny kobierczyk. Gdy lekko dmuchnę, unosi się w górę i wzlatuje, wzlatuje! Łuski lakieru wirują i opadają. Framuga odzyskuje tymczasem powietrze. Znowu może oddychać i pachnieć drewnem. Została uwolniona! Czytaj dalej „Komórka”

Zachwycające drzwi, czyli wyprawy do Uzbekistanu część pierwsza

Październik 2018

 

Każda rzecz to drzwi prowadzące

do drzwi prowadzących

do drzwi prowadzących

do drzwi. Na końcu

jest Allach palący fajkę wodną,

ze skrzyżowanymi nogami na dywanie.

(Alfonso Cruz, Dokąd odchodzą parasolki. Przełożył z języka portugalskiego Wojciech Charchalis. (Poznań 2018). Wydawnictwo Rebis.)

       Drukowane na kartonikach widokówki (jakby nieco wyblakłe) z taszkenckim Teatrem Opery i Baletu, czy też z Muzeum Historycznym – oto co stanęło mi przed oczyma, gdy Zbycho zaproponował wyprawę do Uzbekistanu. Uzbekistan. Tak. To właśnie w Taszkencie (czy – jak mówią Rosjanie – Taszkiencie) mieszkała pewna dziewczynka, z którą w latach sześćdziesiątych korespondowała po rosyjsku moja siostra. Adres został wzięty z czasopisma Radar, prowadzącego rewelacyjnie pomyślaną akcję zapoznawania ze sobą poprzez korespondencję młodych ludzi z różnych zakątków świata. Akcja była udana, o czym świadczy chociażby fakt, że gdy nasz kolega Zbycho zapytał: a może Uzbekistan? – byłam po wielu, wielu latach (gdy zapewne mało kto pamięta akcję Radaru) natychmiast psychicznie gotowa.

Czytaj dalej „Zachwycające drzwi, czyli wyprawy do Uzbekistanu część pierwsza”

A PAMIĘTACIE, jak mały Piotrek przepłynął kanał PTTK w Nidzie do dzikiej plaży, na skróty?

          W Nidzie często robi się zakupy. W tym celu staje się albo w przystani PTTK „U Andrzeja”, gdzie, w razie niepogody, można korzystać z łazienek z ciepłą wodą w celu umycia głowy (przeważnie damskiej), albo na tzw. dzikiej plaży, teraz już ucywilizowanej za pomocą barku, oczywiście z piwem, ale  (na szczęście) również z pięknym widokiem.

         Pewnego razu stanęliśmy w parę łódek na wzmiankowanej dzikiej plaży. Część towarzystwa udała się na miasto z misją zaopatrzenia łodzi w różne potrzebne artykuły. Piotrek (syn Eli i Tomka), wówczas chyba najwyżej dziesięciolatek, dostał pozwolenie samodzielnego udania się na lody.

         W tym momencie zaczyna się właściwa opowieść. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak mały Piotrek przepłynął kanał PTTK w Nidzie do dzikiej plaży, na skróty?”

Pokój przejściowy

 

 

            Pokój przejściowy jest podłużny. Nikt w nim nie mieszka, no bo pokój przejściowy służy do przechodzenia. Albo do jeżdżenia na czerwonym rowerze. Głównym meblem jest tu wielki, dębowy kredens. Prawdziwy brzuchacz. Połknął porcelanowe talerze, miski i sosjerki. Rodzice dostali je w prezencie ślubnym od swoich przyjaciół. Brzeg każdego naczynia ze  śnieżnobiałej porcelany ozdobiono subtelnym i eleganckim, geometrycznym, greckim wzorem w kolorze srebra. Lubię otwierać szuflady i szufladki, a także wszelkie drzwiczki kredensu (co, oprócz porcelanowego serwisu, w nich było?? Pamięć nie chce jakoś podpowiedzieć. Zaraz, zaraz… Ach tak! Figurka alabastrowej tancerki, którą w tajemnicy przed rodzicami zaniosłyśmy z siostrą do Desy, żeby mieć na kupno adaptera Bambino… Co było jeszcze? Nie wiem, nie wiem…). Czytaj dalej „Pokój przejściowy”

Dach

 

 

– Hej, no… Dawaj rękę.

Krzyś ciągnie mnie do góry z całych prawie dorosłych sił zwinnego dziesięciolatka, ale i tak muszę podnosić nogi bardzo wysoko. Dla dodania sobie pewności trzymam pod pachą kochanego pluszowego misia – Marka….  To nie ułatwia wspinaczki, ale… Wąskie stopnie metalowej drabinki wżynają  mi się w stopy obute w aksamitne, granatowe ciżemki na cieniutkiej, baletowej podeszwie (moje butki mają dość ponurą nazwę, są to tzw. trumniaczki, mimo to bardzo je lubię, bo nigdzie nie cisną i idealnie przylegają do stóp; można w nich skakać i – co ważniejsze – tańczyć, tańczyć, tańczyć bez końca!). Nad sobą widzę jasny kwadrat nieba. Słońce.

– Jeszcze trochę. Podciągaj się drugą ręką, bo nie wyleziesz.

Wyłażę. Jakoś się udało. Stoimy na dachu. Czytaj dalej „Dach”

Szczeliny pamięci

 

 

Pamięć to wędrowiec. Przemierza przestrzeń, tyle, że nie – dalszą lub bliższą…  Gościńcem wędrującej trochę bez celu pamięci jest czas.

                Pamięć-wędrowiec żywi się tym lub owym. Niekiedy miewa ochotę na frykasy. Zatrzymuje się wtedy na dłużej. Patrzy uważnie. Dostrzega najmniejszy szczegół. Cieszy się każdym, niezauważonym przez innych, drgnieniem liścia, kolorem – tym wyblakłym i tym, co wciąż nie stracił swej intensywności. Każda fałda spódnicy, dźwięk – dzing, dzang –  łyżeczki uderzającej o brzeg filiżanki, by strącić parę zbędnych kropel, smak porannej bawarki, kożuszek cukru na kaszy mannie, błysk światła odbitego w lustrze jest powodem do radosnego przystanku. Staje się schronieniem dla wędrowca, odpoczynkiem i satysfakcją. Czytaj dalej „Szczeliny pamięci”

Sosna w kształcie liry

 

 

– Za chwilę zostaniesz zupełnie sama… Cieszysz się?

– Mój mały synek z pewnym niepokojem bierze mnie za rękę. Czuję, że za moment nadejdą wyrzuty sumienia. Na szczęście Mój Mąż jednym rzutem oka ocenia sytuację.

– Mama musi odpocząć od hałasu. Każdy czasem potrzebuje pobyć trochę sam. Chodź, zaniesiemy mamie bagaże do domku.

         Moi panowie taszczą ofiarnie to, co wzięłam z Warszawy: niewielką  walizkę, podręczny plecaczek, gitarę (Mój Mąż, patrząc na moją ponurą minę, chwycił ją w ostatniej chwili, jeszcze od windy wracałam po nuty), torbę z książkami i plastikową torebkę z sałatą i chrupkim pieczywem.

             Po chwili Mój Mąż wyciąga ze swojej przepastnej kieszeni słoiczek z masłem czekoladowym i usiłuje mi wetknąć ten smakołyk. Małemu rzednie mina. Trudno się rozstać z mamą, ale jeśli ta mama jeszcze na dodatek zostawi sobie czekoladowe  masło!…

         Muszę stoczyć z Moim Mężem prawdziwie heroiczną walkę. Mam zamiar trochę schudnąć, tymczasem on jest zdania, że jedynie dzięki  masłu czekoladowemu, które wziął z lodówki SPECJALNIE Z MYŚLĄ O MNIE, przetrwam jakoś ten tydzień samotności i nie umrę z głodu. W końcu odjeżdżają, uwożąc ze sobą słoiczek czekoladowego masła…

          Zostaję zupełnie  sama. Czytaj dalej „Sosna w kształcie liry”