Niebo opowiada
historie
nie z tej ziemi Czytaj dalej „Niebo opowiada”
Otóż w czasach, kiedy jeszcze północnych jezior nie zasypano, zdarzały się rejsy, kiedy to pływało się na przykład po Mamrach. Na jednym z takich rejsów (na Mamrach właśnie) trafiła się bolesna flauta. Koło siebie znalazły się cztery łódki, a na nich sami mężczyźni z dziećmi (w różnym wieku). Co robią mężczyźni, gdy na jeziorze dopada ich flauta? Otóż jest tajemnicą Poliszynela, że robią coś bardzo niedozwolonego… Wyciągają mianowicie z bakisty jakąś butelczynę. Bardzo Duży Wojtek wydobył wówczas bardzo słodką gorzką żołądkową. Żagle wiszą, wilki morskie popijają słodką gorzką, dzieci pod pokładem grają w karty, słońce świeci, na niebie ani jednej chmurki. Bolesny błękit nie daje wielkiej nadziei na zmianę.
W Nidzie często robi się zakupy. W tym celu staje się albo w przystani PTTK „U Andrzeja”, gdzie, w razie niepogody, można korzystać z łazienek z ciepłą wodą w celu umycia głowy (przeważnie damskiej), albo na tzw. dzikiej plaży, teraz już ucywilizowanej za pomocą barku, oczywiście z piwem, ale (na szczęście) również z pięknym widokiem.
Pewnego razu stanęliśmy w parę łódek na wzmiankowanej dzikiej plaży. Część towarzystwa udała się na miasto z misją zaopatrzenia łodzi w różne potrzebne artykuły. Piotrek (syn Eli i Tomka), wówczas chyba najwyżej dziesięciolatek, dostał pozwolenie samodzielnego udania się na lody.
W tym momencie zaczyna się właściwa opowieść. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak mały Piotrek przepłynął kanał PTTK w Nidzie do dzikiej plaży, na skróty?”
Właściwie co roku odbywa się coś na kształt dyskretnych zawodów – czy tym razem uda się dojechać na sam koniec Mazur? Oczywiście mamy tu na myśli ich południowy koniec (bo północne jeziora, jak kiedyś Zbycho powiedział zdumionej Laurce, zasypali), czyli na najbardziej na południe wysuniętą zatoczkę Jeziora Nidzkiego, z której – przy wielkim samozaparciu – można się jeszcze prześliznąć na rzeczkę Wiartelnicę i przepchnąć się nią jakoś do Wiartla, gdzie dają pysznego lina w śmietanie. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, JAK Rychu i Hania odchodzili orionem od Jaśkowa?”
Mój kolega z tego samego bloku nazywa się Marcin. Mieszka w najniższej części naszego bloku a ja, moja Młodsza Siostra i Mały Brat (no i, rzecz jasna, tata i mama) mieszkamy w najwyższej części bloku. Marcin chodzi do innej szkoły i nie ma rodzeństwa, tylko kota (jak my) i bardzo starą babcię. Marcin jest fajny. Wymyślamy razem różne konstrukcje i wynalazki. Możemy je potem wypróbowywać na mojej Młodszej Siostrze, która trochę przy tym narzeka, ale jakoś daje radę, bo jej zależy, żeby dobrze wypaść. Nie chce być gorsza, dlatego, że jest dziewczyną.
Kiedyś zmontowaliśmy z Marcinem żaglowóz. Czytaj dalej „Żaglowóz (opowieść Naszej Najstarszej Pociechy)”
Tego roku trafiły się w przyrodzie niespotykane upały. Męczące w dużych miastach, na Mazurach nie są zjawiskiem całkowicie niepożądanym. Mają wiele zalet – przede wszystkim woda jest ciepła, można się kąpać do woli i o dowolnej porze doby. Nawet Zbycho, który bardzo nie lubi kąpieli w zimnej, ani nawet w wodzie chłodnej, taplał się wtedy z radością bez użycia swojej pianki – stroju płetwonurków i niektórych żeglarzy-zmarzluchów. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak była flauta na Śniardwach i Grzegorz podał szampana?”
Rytuały mazurskie bywają rozmaite. Smażenie Niedzielnej Jajecznicy to rytuał, który się przyjął. Co prawda czasem ktoś próbuje lekko (bardzo lekko) protestować, że może wolałby jajeczko na miękko albo twarożek, ale jeśli w pobliżu jest Rysiek lub Bału, szanse na zmianę obyczaju są raczej marne. Tradition! Tradition! – wykrzykują dziarsko i rozglądają się za patelnią lub garem (w zależności od liczby osób uczestniczących aktualnie w rejsie). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak odbywało się smażenie Niedzielnej Jajecznicy i jakie przygody się niekiedy zdarzały?…”
Jednym z ulubionych mazurskich miejsc jest tzw. Półwysep Koński. Tej nazwy nie ma na mapach, ale od lat nazywamy tak zakątek na Jeziorze Nidzkim, gdzie pasa się koń. Od zawsze. W pobliżu nie widać żadnego gospodarstwa. Koń musi tu przychodzić ze sporej odległości. To zapewne wielbiciel pięknych widoków. Zupełnie jak my. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak koń wielbił Rycha wylizując mu pięty a potem położył się i zasnął ?”
Rzecz działa się na Jeziorze Nidzkim, a ściślej mówiąc, na jednym z jego malowniczych biwaczków, nazwanym później Okiem Urba (ale to już całkiem inna historia). Przy brzegu jest tam płytko, dzieci mogą się taplać bezpiecznie, nawet Ludka, która potrafi żeglować, ale jakoś nie nauczyła się pływać wpław (wszystko przez męża, tego złośliwego Walca!), kąpie się tam z przyjemnością, bo można iść i iść w głąb jeziora i ciągle woda sięga po kolana. W pobliżu brzegu majestatycznie snują się łabędzie, zwane żebrakami (okrutny Walec chwyta je za dziób, by nie wyjadały żeglarzom smakołyków, no i, żeby w przyszłości radziły sobie same bez pomocy człowieka). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak Urb dobił po północy do biwaku na Nidzkim z okrzykiem „bania!” ?”
Nie działo się to, prawdę mówiąc, na Mazurach, ale historia jest tak urocza, że i tak powtarza się ją każdego roku przy ognisku.
Otóż Tomek i Ela pływali wówczas po Jezioraku łódką typu El Bimbo, w towarzystwie Basi i jej wojskowego męża – majora Witka (porządek musi być, a poranna kawa jest jak najbardziej zgodna z regulaminem!). Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak Ela szukała płetwy sterowej?”