Pierwsze spotkanie z Taszkentem i pierwsze zdziwienia, czyli wyprawy do Uzbekistanu część druga

Październik 2018

    Pierwsza doba w stolicy Uzbekistanu upłynęła pod znakiem mniejszych i większych zdziwień. Pierwszym moim osobistym zdziwieniem był fakt, że wylądowaliśmy we wspólnym pokoju z Joasią i Zbychem (który, jak wiadomo, ma świetne pomysły). To właśnie on rezerwował noclegi…

      Gdy weszłam do przestronnego pokoju z piętrowymi łóżkami, którego ściany ozdobione zostały  dziwnymi obrazami, o lekko psychodelicznych klimatach (potem dowiedzieliśmy się, że ich autorem był mastier, perski małżonek właścicielki hostelu), przyszło mi do głowy, że to może nie koniec niespodzianek… Czytaj dalej „Pierwsze spotkanie z Taszkentem i pierwsze zdziwienia, czyli wyprawy do Uzbekistanu część druga”

Zachwycające drzwi, czyli wyprawy do Uzbekistanu część pierwsza

Październik 2018

 

Każda rzecz to drzwi prowadzące

do drzwi prowadzących

do drzwi prowadzących

do drzwi. Na końcu

jest Allach palący fajkę wodną,

ze skrzyżowanymi nogami na dywanie.

(Alfonso Cruz, Dokąd odchodzą parasolki. Przełożył z języka portugalskiego Wojciech Charchalis. (Poznań 2018). Wydawnictwo Rebis.)

       Drukowane na kartonikach widokówki (jakby nieco wyblakłe) z taszkenckim Teatrem Opery i Baletu, czy też z Muzeum Historycznym – oto co stanęło mi przed oczyma, gdy Zbycho zaproponował wyprawę do Uzbekistanu. Uzbekistan. Tak. To właśnie w Taszkencie (czy – jak mówią Rosjanie – Taszkiencie) mieszkała pewna dziewczynka, z którą w latach sześćdziesiątych korespondowała po rosyjsku moja siostra. Adres został wzięty z czasopisma Radar, prowadzącego rewelacyjnie pomyślaną akcję zapoznawania ze sobą poprzez korespondencję młodych ludzi z różnych zakątków świata. Akcja była udana, o czym świadczy chociażby fakt, że gdy nasz kolega Zbycho zapytał: a może Uzbekistan? – byłam po wielu, wielu latach (gdy zapewne mało kto pamięta akcję Radaru) natychmiast psychicznie gotowa.

Czytaj dalej „Zachwycające drzwi, czyli wyprawy do Uzbekistanu część pierwsza”

A PAMIĘTACIE, jak mały Piotrek przepłynął kanał PTTK w Nidzie do dzikiej plaży, na skróty?

          W Nidzie często robi się zakupy. W tym celu staje się albo w przystani PTTK „U Andrzeja”, gdzie, w razie niepogody, można korzystać z łazienek z ciepłą wodą w celu umycia głowy (przeważnie damskiej), albo na tzw. dzikiej plaży, teraz już ucywilizowanej za pomocą barku, oczywiście z piwem, ale  (na szczęście) również z pięknym widokiem.

         Pewnego razu stanęliśmy w parę łódek na wzmiankowanej dzikiej plaży. Część towarzystwa udała się na miasto z misją zaopatrzenia łodzi w różne potrzebne artykuły. Piotrek (syn Eli i Tomka), wówczas chyba najwyżej dziesięciolatek, dostał pozwolenie samodzielnego udania się na lody.

         W tym momencie zaczyna się właściwa opowieść. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak mały Piotrek przepłynął kanał PTTK w Nidzie do dzikiej plaży, na skróty?”

Sosna w kształcie liry

 

 

– Za chwilę zostaniesz zupełnie sama… Cieszysz się?

– Mój mały synek z pewnym niepokojem bierze mnie za rękę. Czuję, że za moment nadejdą wyrzuty sumienia. Na szczęście Mój Mąż jednym rzutem oka ocenia sytuację.

– Mama musi odpocząć od hałasu. Każdy czasem potrzebuje pobyć trochę sam. Chodź, zaniesiemy mamie bagaże do domku.

         Moi panowie taszczą ofiarnie to, co wzięłam z Warszawy: niewielką  walizkę, podręczny plecaczek, gitarę (Mój Mąż, patrząc na moją ponurą minę, chwycił ją w ostatniej chwili, jeszcze od windy wracałam po nuty), torbę z książkami i plastikową torebkę z sałatą i chrupkim pieczywem.

             Po chwili Mój Mąż wyciąga ze swojej przepastnej kieszeni słoiczek z masłem czekoladowym i usiłuje mi wetknąć ten smakołyk. Małemu rzednie mina. Trudno się rozstać z mamą, ale jeśli ta mama jeszcze na dodatek zostawi sobie czekoladowe  masło!…

         Muszę stoczyć z Moim Mężem prawdziwie heroiczną walkę. Mam zamiar trochę schudnąć, tymczasem on jest zdania, że jedynie dzięki  masłu czekoladowemu, które wziął z lodówki SPECJALNIE Z MYŚLĄ O MNIE, przetrwam jakoś ten tydzień samotności i nie umrę z głodu. W końcu odjeżdżają, uwożąc ze sobą słoiczek czekoladowego masła…

          Zostaję zupełnie  sama. Czytaj dalej „Sosna w kształcie liry”

A PAMIĘTACIE, JAK Rychu i Hania odchodzili orionem od Jaśkowa?

 

      Właściwie co roku odbywa się coś na kształt dyskretnych zawodów – czy tym razem uda się dojechać na sam koniec Mazur? Oczywiście mamy tu na myśli ich południowy koniec (bo północne jeziora, jak kiedyś Zbycho powiedział zdumionej Laurce, zasypali), czyli na najbardziej na południe wysuniętą zatoczkę Jeziora Nidzkiego, z której – przy wielkim samozaparciu – można się jeszcze prześliznąć na rzeczkę Wiartelnicę i przepchnąć się nią jakoś do Wiartla, gdzie dają pysznego lina w śmietanie. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, JAK Rychu i Hania odchodzili orionem od Jaśkowa?”

Tatry – podróż sentymentalna (wspomnienia część trzecia i ostatnia)

 

Wrzesień 2016

 

Decyzja: iść dalej, czy zrezygnować? Droga deszczu i kolorów. Siklawa jest na miejscu. Ostatni odcinek – śliskie płyty skalne. U progu Doliny Pięciu Stawów Polskich. W Schronisku PTTK stara życzliwość i nowe łazienki. Świstówka bez kozic. Droga po skalnych złomach. Chwila przy Morskim Oku. Powrót na własnych (choć chwiejnych) nogach.  Miłe pożegnanie gór o poranku.

 

         Rano deszcz nie ustał. Spojrzeliśmy na niebo. Nie wyglądało optymistycznie, ale za to… malarsko. Zalety takiego właśnie nieba wychwalał Tadeusz w Panu Tadeuszu. Mieliśmy nad głowami niebo niespodzianek, a może i dramatów. Żadnego monotonnego błękitu. Czytaj dalej „Tatry – podróż sentymentalna (wspomnienia część trzecia i ostatnia)”

Tatry – podróż sentymentalna (wspomnienia część druga)

Wrzesień 2016

 Start z domu gospodarzy o dobrym, góralskim nazwisku. Dobre buty – ważna sprawa. Trasa (z kosturkiem) – nietrudna, ale długa. Stara Roztoka z odnowionym schroniskiem.

         Zaokrętowaliśmy się z mężem w Kośnych Hamrach, u państwa Pawlikowskich. To dobre, góralskie nazwisko. Uznaliśmy, że start stamtąd stanowi nie najgorszą zapowiedź sentymentalnej wyprawy w góry.

Czytaj dalej „Tatry – podróż sentymentalna (wspomnienia część druga)”

Tatry – podróż sentymentalna (wspomnienia część pierwsza)

Wrzesień 2016

 

Po co są marzenia? Od marzeń do planów.  W Zakopcu można zwariować…, ale wspomnieniom trudno się oprzeć. Zakopiańskie miejsca – rozwodzić się nie ma co, ale trochę powspominać można. To nie grzech.

 

          Po co są marzenia?  Dobre pytanie! – tak się zwykle mówi, gdy nie bardzo wiadomo, co odpowiedzieć… No ale – ostatecznie – można udzielić jakiejś roboczej odpowiedzi. Roboczej, to jest takiej, która pasuje do mającego nastąpić wspomnienia. Zatem  powiedzmy, że  marzenia są po to, żeby je spełniać. Inaczej tracą swoją podniebną moc i zamieniają się w zwykłe mrzonki… Wiem, że nie zdołam znaleźć się na Księżycu (mogę najwyżej popatrzeć na księżyc namalowany na obrazku). Myślenie o tym to mrzonka. No ale w Tatrach znaleźć się mogę…

Czytaj dalej „Tatry – podróż sentymentalna (wspomnienia część pierwsza)”

Migawki sycylijskie czyli lubimy greckie domki

                                                                                                                      Wrzesień 2014

Skocz do galerii

Dlaczego Sycylia? 

A dlaczego nie… Powodów może być wiele.

            Bo to wyspa. Wokół niej, jak to bywa z wyspami, rozciąga się morze. Nie jest takie znowu niezmierzone, bo na owej wyspie czuje się powiew bliskiej Afryki. Gorący, niespokojny… Lampy spadają ze ścian, drzwi trzaskają i tłuką się szklanki. Załomotało. Zawirowało. Czarny Ląd wpadł do nas w odwiedziny.

        Bo pięknie brzmi słowo SY-CY-LIA, SI-CZI-LIA… Sam dźwięk jest już zaproszeniem: przybądź tu i wsłuchaj się w moją muzykę!

       No i przybyliśmy. Nasza nieformalna grupa, zwana niekiedy grupą Deptaków, trafiła na Sycylię już po raz drugi (miałam w tej decyzji  niemały udział…). Czytaj dalej „Migawki sycylijskie czyli lubimy greckie domki”

A PAMIĘTACIE, jak była flauta na Śniardwach i Grzegorz podał  szampana?

             Tego roku trafiły się w przyrodzie niespotykane upały. Męczące w dużych miastach, na Mazurach nie są zjawiskiem całkowicie niepożądanym. Mają wiele zalet – przede wszystkim woda jest ciepła, można się kąpać do woli i o dowolnej porze doby. Nawet Zbycho, który bardzo nie lubi kąpieli w zimnej, ani nawet w wodzie chłodnej, taplał się wtedy z radością bez użycia swojej pianki – stroju płetwonurków i niektórych żeglarzy-zmarzluchów. Czytaj dalej „A PAMIĘTACIE, jak była flauta na Śniardwach i Grzegorz podał  szampana?”