W służbie książki…

    Fot.Soyoung Sung

 

Z Jiwone Lee rozmawia Hanna Diduszko

 

– Jak to się stało, że zainteresowałaś się kulturą polską?

– Zainteresowałam się kulturą polską, ponieważ było to dla mnie zjawisko nowe, bardzo egzotyczne, ale nie da się tego wyjaśnić bez wskazania  pewnych zmian politycznych, które miały miejsce w Korei. Od 1953 roku (czyli od końca wojny koreańskiej i podziału kraju na Koreę Północną i Południową) Korea Południowa nie utrzymywała stosunków dyplomatycznych z krajami socjalistycznymi. W ogóle wszystko, co się z nimi wiązało, było zakazane. Nie można było na przykład słuchać muzyki Szostakowicza…  Dopiero po Olimpiadzie w Seulu w roku 1988 nastąpiła wyraźna zmiana polityki państwowej wobec krajów tak zwanego bloku wschodniego. Po olimpiadzie (i po upadku muru berlińskiego) powstały warunki do poznawania kultury państw bloku wschodniego.

Zdecydowałaś się na studia na Uniwersytecie Hankuk, gdzie wybrałaś polonistykę. Zajmowałaś się też studiami nad literaturą rosyjską. O ile wiem, na Twojej pierwszej uczelni utworzono wydział, gdzie można było studiować filologię polską, czeską, słowacką i serbską (czyli języki słowiańskie), ale też hungarystykę, czy język rumuński. Był to więc podział nie według kryteriów językowych, ale geopolitycznych.

– Tak. To właśnie było odzwierciedleniem zmian politycznych, o których mówiłam na początku. To oznaczało otwarcie na nowe kraje.

–  Mamy więc dobry przykład, jak wielka polityka wpływa na losy pojedynczych ludzi, jak mocno odbija się na kulturze. Wydział, który wybrałaś to było coś nowego. Polonistyka powstała w Seulu dopiero w roku 1987. Nic dziwnego, że przyciągnęła Cię ta nowość. Byłaś wtedy młodziutką osobą i wydaje mi się, że zetknięcie z  zakazanym, dotychczas, owocem mogło być ekscytujące.

– Tak! To było coś zupełnie nowego i kompletnie nieznanego! Pociągała mnie, jak już wspomniałam, egzotyka i nowość. Wyobrażałam sobie słowiańszczyznę jako krainę wiecznie padającego śniegu, białych niedźwiedzi i ludzi pijących wódkę! (śmiech). No i jeszcze, oczywiście, muzyka Chopina… To była taka romantyczna wizja…

Pamiętasz swoje pierwsze zetknięcie z Polską? Czy coś Cię wtedy bardzo zdziwiło?

– To było w roku 1993, byłam wtedy na drugim roku studiów, słabo znałam język i przyjechałam do Polski, by się tutaj uczyć polskiego w  językowej Szkole Letniej UJ w Krakowie. Ale przedtem przez parę dni byłam w Warszawie. Mieszkałam wtedy w trochę dziwnym miejscu, gdzieś koło pomnika Kopernika…

– Chodzi Ci o tak zwany Dom Turysty…

– Tak… Co mnie jeszcze zdziwiło? Wiele rzeczy. Chyba przede wszystkim to, że Warszawa była kolorowa. Było naprawdę kolorowo! Znacznie bardziej niż sobie wyobrażałam. Ulice pełne życia, ruch. To miało dla mnie wiele uroku. Zachwycił mnie Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście. Wszystko wydawało mi się takie ciekawe, odmienne. Dziwiło mnie wiele rzeczy, na przykład kuchnia…

– Po uzyskaniu dyplomu na swojej uczelni (1996) postanowiłaś studiować historię sztuki w Krakowie…

– Tak. Ale przed studiami odbyłam jeszcze semestralny kurs językowy w Instytucie Polonijnym UJ. Język polski jest bardzo trudny. Było to konieczne (właściwie, mimo, że teraz mam z nim do czynienia już dość długo, cały czas się uczę…). Zamieszkałam na stancji, u teściów mojej nauczycielki języka polskiego. To było wyjątkowo ciekawe doświadczenie, ponieważ trafiłam do niezwykłego domu. Stancja mieściła się w przedwojennej kamienicy, przy ulicy Mochnackiego (na Starej Ochocie), a moja gospodyni, osoba leciwa, była prawdziwą damą starej daty. Traktowała mnie serdecznie, zapoznawała z obyczajami, uczyła dobrych manier i różnych zwyczajów obowiązujących w Polsce, o których wtedy nie miałam pojęcia. Byłam młoda, więc pomagałam trochę w domu, a ona, przy tej okazji, pokazywała mi, na przykład, jak i w którym miejscu układać sztućce, jak używać zastawy stołowej (a dysponowała wspaniałą, starą zastawą, pamiętającą jeszcze czasy panieńskie pani domu). Wprowadzała mnie też w tajniki polskiej sztuki kulinarnej. Moja gospodyni miała doskonały gust, niezwykłe poczucie smaku. Pamiętam, że, kierując się wskazówkami mojego taty, by nie przychodzić do domu z pustymi rękami, przynosiłam jej podarki w postaci kwiatów i kiedyś przyniosłam gałązkę bzu… Moja gospodyni wybrała, spośród kilkudziesięciu innych, smukły wazonik, który idealnie harmonizował z tą gałązką. Do tej pory mam to przed oczami… Moi gospodarze uznali, że powinnam się kontaktować z młodzieżą i wysłali mnie do swoich znajomych w Bydgoszczy. Tam również spotkałam się z ciepłym przyjęciem. Muszę przyznać, że miałam szczęście do ludzi w Polsce. Zawdzięczam im wiele dobrego i jestem za to bardzo wdzięczna. To dzięki nim mogłam głębiej wejść w codzienność polskiego życia, dotknąć jego specyfiki. No i cały czas poznawałam język.

– A trudności? Jakie trudności zdarzały Ci się w Polsce?

– Czasem bywam pytana o to, dlaczego nie mieszkam poza Koreą. Ludzie wyobrażają sobie, że gdy się zna obcy język, można mieszkać poza swoim krajem… To jest dziś często uznawane za atrakcyjne, staje się wręcz modne. Ale to nie jest mój przypadek. To byłaby dla mnie trudność, ponieważ bardzo nie lubię się wyróżniać… Najchętniej byłabym przezroczysta.

– Czy zdarzyło Ci się w Polsce, że doznałaś przykrości dlatego, że się wyróżniałaś?

– Owszem. W czasie moich studiów w Krakowie przytrafiały się niemiłe komentarze na ulicach, czasem wulgarne słowa. Może nie było to bardzo częste, ale wiedziałam, że muszę być na tego rodzaju reakcje na moją inność przygotowana…

Mam nadzieję, że takie zachowania są dziś rzadsze niż za czasów Twoich krakowskich studiów. W Polsce jest dziś znacznie więcej obcokrajowców z różnych kontynentów. Ich obecność stała się czymś zwykłym… Ale zagadnienie „inności” wciąż, niestety, pozostaje  problemem, nad którym trzeba pracować. Robią to również autorzy polskich książek dla dzieci. A czy pamiętasz pierwsze polskie książki dla dzieci, z którymi się zetknęłaś?

– Spacerowałam po Krakowie i zaglądałam do antykwariatów, gdzie można było kupić książki dla dzieci wydawane w latach sześćdziesiątych. Bardzo mi się podobały. Zaczęłam je zbierać i robiłam to z dużym zamiłowaniem. To były książki z ilustracjami Truchanowskiej-Majchrzak, Butenki, Grabiańskiego… Wciąż są w moim księgozbiorze. Pokazuję je moim studentom, na których robią ogromne wrażenie. Gdybym chciała wyrazić się kolokwialnie, powiedziałabym, że im szczęka opada!…

– (śmiech) Studiowałaś historię sztuki. Skąd pomysł, by zająć się książką dla dzieci?

– Na studiach wybrałam w końcu jako specjalizację średniowiecze i wiek XIX. Jednak nie chciałam mieszkać w Polsce, bo, jak powiedziałam, nie lubię się wyróżniać. Nie wyobrażałam sobie też, że w Korei będę się zajmować średniowiecznymi wrocławskimi manuskryptami iluminowanymi, o których się uczyłam na UJ… (uśmiech).  Musiałam coś wymyślić. A ponieważ książka dla dzieci była moją pasją od zawsze, postanowiłam skupić się właśnie na tej dziedzinie. Zajęłam się sztuką dla dziecka. No i się udało. W 2000 roku obroniłam pracę magisterską: „Sztuka dla dziecka. Polska ilustracja książek dziecięcych w latach 50 i 60” .

– Potem zaczęłaś pogłębiać swoje zainteresowania, podejmując studia z historii sztuki w Poznaniu, na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, co zaowocowało doktoratem na temat polskiej szkoły ilustracji. Poznałyśmy się w Muzeum Książki Dziecięcej, które mieściło się wtedy w PKiN.

– Tak. Pamiętam. To było chyba tuż przed moim doktoratem…

Właśnie… Twoja praca doktorska była już prawie gotowa! Byłam wtedy pod wielkim wrażeniem! Trudno mi było sobie wyobrazić, że bardzo młoda osoba jedzie na drugi koniec świata, uczy się potwornie trudnego języka a potem, jako pierwsza, wchodzi tak głęboko w ważną sferę kultury (dotąd w sposób naukowy nie opracowaną przez moich rodaków), że przygotowuje na ten temat pracę doktorską! Dla mnie to było (i jest nadal) niesamowite…

– (śmiech). Dziękuję… Też zapamiętałam nasze spotkanie.

– Potem zostałaś pracownikiem naukowym UAM. Czego tam uczyłaś?

– W latach 2000 – 2002 pracowałam tam jako lektorka języka koreańskiego na Etnolingwistyce. To był warunek, by odbyć bezpłatne studia doktoranckie…

– Po powrocie do Korei także związałaś się z uczelniami? Jaki przedmiot (przedmioty?) tam wykładasz?

– Uczę polskiej kultury i języka polskiego na moim macierzystym uniwersytecie HUFS (Hankuk University of Foreign Studies).  Prowadzę też zajęcia z historii i teorii ilustracji w Podyplomowej Szkole Designu (University of Seoul). Jestem bardzo zaangażowana w działania tej uczelni. Przed pandemią organizowałam, na przykład, coroczną wystawę prac uczniów tej uczelni podczas Targów Bolońskich.

– Ale nie jesteś wyłącznie wykładowczynią. Czym się jeszcze zajmujesz?

– Zajmuję się bardzo wieloma sprawami związanymi z książką dla dzieci. Zastanawiam się czasem, co powinnam napisać na swojej wizytówce. Jak się krótko przedstawić? Jest to spory problem! Żartuję, że chyba muszę napisać jakoś tak: służąca książki? Służebnica książki? W każdym razie służę książce na bardzo wiele sposobów. Od dziecka książka interesowała mnie również jako przedmiot materialny. Jako dziewczynka brałam książkę do rąk, przyglądałam się jej ze wszystkich stron i zastanawiałam się: jak jest zrobiona?! No i ilu ludzi musiało pracować nad tym, by powstała… Teraz bywam agentką, tłumaczką, organizatorką i kuratorką rozmaitych wystaw związanych z książką, pracowałam przy organizacji  festiwali książki, wykonuję listy książek obrazkowych, które potem są wykorzystywane w rozmaity sposób przez instytucje, pośredniczę w nawiązywaniu kontaktów. To są tego rodzaju zadania, kiedy uczestniczę w życiu książki na wielu jego etapach i nie muszę być  tak bardzo widoczna.

 – Od lat bierzesz udział w Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii. To wielka impreza adresowana do wydawców (o czym nie wszyscy pamiętają; odmiennie niż, na przykład, targi w Turynie, w Warszawie, czy w innych miejscach, kierowane do czytającej publiczności), gdzie mogą się oni zapoznać z najnowszymi produkcjami wydawniczymi z całego świata.

– Tak. To są zawsze ciekawe spotkania.

– Czy któreś z tych bolońskich spotkań uznałabyś za przełomowe?

– Niewątpliwie przełomowe były Targi Bolońskie w roku 2003. To były czterdzieste targi, a  Polska miała wówczas status gościa honorowego. Nie znalazłabym się w Bolonii, gdyby nie Krystyna Lipka-Sztarbałło. Spotkałyśmy się wcześniej w Poznaniu, podczas Poznańskich Targów Książki. Byłam wtedy bardzo nieśmiała… Miałam do niej mnóstwo pytań… Na szczęście pomogła mi moja koleżanka ze studiów krakowskich, Eliza Piotrowska (porzuciła historię sztuki, by zostać pisarką). Zaczęła stawiać pytania w swoim i trochę w moim imieniu… Tak poznałyśmy się z Krysią, która po przeczytaniu mojej pracy magisterskiej, zarekomendowała mnie jako autorkę artykułu do oficjalnego katalogu polskiej wystawy w Bolonii w 2003 roku, dzięki temu podczas Targów Bolońskich w 2003 roku uczestniczyłam w panelu, gdzie prezentowano nowe pokolenie ilustratorów z Polski.

–  Myślę, że Krystyna Lipka-Sztarbałło (przypomnijmy – założycielka Ogólnopolskiej Sekcji Ilustratorów i organizatorka konkursu Pro Bolonia, który pomógł potem w starcie na Targach młodym ilustratorom) doceniła Twoją wiedzę i zalety osobiste…

– (śmiech). Dziękuję…

– Współpracowałaś wtedy z Marią Ryll, Grażką Lange…

– Tak i z Kasią Busshoff.

– Czy to właśnie wtedy wydawcy z Korei zainteresowali się książkami Iwony Chmielewskiej?

– Tak. Targi Bolońskie z 2003 roku były przełomowe dla Iwony i dla mnie. Zostałam praktycznie jej agentką. Od tego czasu w całości monitoruję proces produkcji jej książek w Korei. Od momentu wyboru wydawcy ustalam z autorką, na przykład, format, rodzaj papieru… Wszystko, co ma wpływ na ostateczny kształt książki. No i czuwam nad realizacją.

– Przydały się studia na historii sztuki! Iwona Chmielewska może mieć całkowite zaufanie do Twojego smaku artystycznego i wiedzy. Przy okazji warto zauważyć, że fenomen Iwony Chmielewskiej jest bardzo interesujący.

– To prawda. Większość, jakieś 2/3, książek Iwony Chmielewskiej jest produkowana w Korei, ale istnieje też kilka jej książek, które mają polskie prawa autorskie i są wydawane przez polskie wydawnictwa.

– Zrobiłaś w tym czasie wiele innych ważnych rzeczy dla polskiej książki adresowanej do dzieci… Na przykład zaczęłaś tłumaczyć polskie książki bezpośrednio z języka polskiego. Przedtem istniały przekłady książek polskich twórców powstałe głównie za pośrednictwem innych języków. Tłumaczono, na przykład, książki Janusza Korczaka, czy też książki autorskie Józefa Wilkonia i Antoniego Boratyńskiego. Pierwszym Twoim przekładem była książka Anny Onichimowskiej, z ilustracjami Marii Ekier „Dobry potwór nie jest zły” (wydanie polskie – 1997, wydanie koreańskie – 2004), potem był „Sen, który odszedł” Anny Onichimowskiej, z ilustracjami Twojej Mistrzyni, Krystyny Lipki-Sztarbałło… Przetłumaczyłaś też „Dynastię Miziołków” Joanny Olech.

– Muszę te informacje uściślić. Nie byłam pierwszą tłumaczką literatury polskiej.  Przede mną zajmowały się tym również inne osoby. Na przykład mój profesor polonistyki z Seulu Byung Kwon Cheong, czy też profesor polonistyki – Estera Choi. Tłumaczyli oni Prusa, Sienkiewicza, Gombrowicza… Natomiast jeśli chodzi o mnie, to w tej chwili mam na swoim koncie osiemdziesiąt dwa przekłady z literatury polskiej. Zdecydowaną przewagę mają tu książki adresowane do dzieci i młodzieży. Rzeczywiście na początku mojej drogi tłumaczki przetłumaczyłam również „Dynastię Miziołków” Joanny Olech, która przyjechała potem do Seulu na zaproszenie Stowarzyszenia Pisarzy Koreańskich. Przetłumaczyłam też w tym wczesnym okresie „Łazienkowe pytania”, autorską książkę Krystyny Lipki-Sztarbałło, która również gościła w Seulu, między innymi jako autorka ilustracji do koreańskiej książki Heekyoung Kim  „Dokąd iść? Mapy mówią do nas”…

– Wydanej również w Polsce, w Twoim przekładzie z koreańskiego na polski… (Wydawnictwo Entliczek, rok 2012). Cały czas zajmujesz się pracami Iwony Chmielewskiej, która, jak już mówiłyśmy, zyskała w Twoim kraju wielką popularność. ale nie tylko nimi… Z jakimi innymi polskimi ilustratorami współpracowałaś w ostatnich latach?

– Zajmuję się obecnie książkami obrazkowymi (picture books). Pomagałam na przykład Annie Sędziwy, Anicie Andrzejewskiej i Andrzejowi Pilichowskiemu-Ragno, Ani Ładeckiej, Współpracowałam też z Joanną Concejo.

– Joanna Concejo zyskała w Polsce wielu zwolenników po Noblu dla Olgi Tokarczuk. Ilustrowała jej baśń „Zgubiona dusza”…

– W Korei była znana dzięki swoim książkom włoskim i francuskim. Wielkie wrażenie robiła tu ogromna siła jej ilustracji. Potem pojawił się jej „Czerwony kapturek”, jedyna książka Joasi, której copyright ma koreańskie wydawnictwo. Pracowałam przy tym…

– Twoja służba książce to także praca jurorki. Zostałaś w tym roku zaproszona do udziału w pracach jury „Małego Nobla”. Przypomnijmy, że jest to nagroda przyznawana w konkursie organizowanym przez IBBY (International Board on Books for Young People), uważanym za najbardziej prestiżowe wydarzenie w świecie książki dziecięcej. Nagrody w dziedzinie literatury przyznawane są od roku 1956, a w dziedzinie ilustracji od roku 1966. Będziesz w tym roku uczestniczyć w obradach jury graficznego. To chyba wyróżnienie.

– Tak. Zapewne. Choć myślę, że nie chodziło w tym wypadku o wyróżnienie mojej osoby, a raczej o podkreślenie rangi koreańskiego rynku książki. Jest on w tej chwili ósmym rynkiem książki na świecie, a 30% całej produkcji zajmuje książka obrazkowa. Jest to ogromny rynek. Mam koleżankę, która raz w tygodniu, podczas otwartego dla wszystkich zainteresowanych spotkania odbywającego się na zoomie, przedstawia czterdzieści, a czasem pięćdziesiąt nowych książek obrazkowych. W ciągu zaledwie jednego tygodnia przybywa czterdzieści do pięćdziesięciu książek! To może dać wyobrażenie o ogromie koreańskiego rynku książki obrazkowej (która jest moją specjalnością).  Koreańska Sekcja IBBY zauważyła, że w jury „Małego Nobla” od dziesięciu lat nie było koreańskiego jurora… Myślę, że dlatego zwróciła się do mnie z pytaniem, czy zgodzę się na zgłoszenie mojej kandydatury do udziału w obradach jury. Gdy się zgodziłam, przygotowano, zgodnie z procedurami, informacje o mojej działalności i kwalifikacjach oraz stosowny list intencyjny. Tegoroczne obrady będą po raz pierwszy w historii odbywały się on-line, co będzie wyzwaniem, ale i ciekawym doświadczeniem.

– Trochę szkoda, że nie będzie można porozmawiać bezpośrednio. To zupełnie inny rodzaj komunikacji. W kontakcie twarzą w twarz rodzą się często zupełnie nowe myśli, nowe spostrzeżenia; czasem można zmienić zdanie.

– Zgadzam się, ale w tej chwili (z powodu pandemii) nie ma innego wyjścia. Jury składa się z dziesięciu osób, które (po wstępnym spotkaniu on line) rozpoczęły wymianę uwag na zamkniętym blogu… Posługując się kryteriami widocznymi na stronie www, uzgodnią w końcu ostateczny werdykt. Ma zostać ogłoszony drugiego dnia Targów Bolońskich, a więc (chyba) 22 marca bieżącego roku…(1)

– Miejmy nadzieję, że wszystko przebiegnie sprawnie. Życzę Ci dużo satysfakcji w pracy!

– Dziękuję!

– Pozwolisz, że wrócimy jeszcze na chwilę do wątku tłumaczeń… Masz na swoim koncie również przekłady literatury polskiej adresowanej do dorosłego czytelnika…

– Tak. Przetłumaczyłam  „Dzienniki Gwiazdowe” Lema (2) i zbiór utworów Lema, zatytułowany „Fantastyczny Lem” (we wspólnym przekładzie z Jeong Bora), a także (wspólnie z Esterą Choi) zbiór wierszy Adama Zagajewskiego. Jestem również tłumaczką całej sagi Andrzeja Sapkowskiego o Wiedźminie.

– To świetne osiągnięcia! Nie mogę się powstrzymać, by (jako polonistka), nie zadać Ci pytania o Twoją przygodę z „Panem Tadeuszem”… Znalazłaś się w zespole tłumaczy. „Pan Tadeusz” został bowiem przełożony na język koreański.

– Tak. Byłam zaszczycona możliwością udziału w tym projekcie, do którego zaprosił mnie mój  profesor. Tłumaczyliśmy „Pana Tadeusza” wierszem wolnym. Nie zdecydowaliśmy się na użycie rymów… Koreański przekład otrzymał specjalną nagrodę za tłumaczenie. Był kupowany przez biblioteki.

– Przebywasz obecnie w Polsce na zaproszenie Instytutu Adama Mickiewicza…

– Tak. Wiąże się to z wystawą, którą organizuję obecnie w Seulu. Jestem jej kuratorką. Jestem bardzo szczęśliwa, że Instytut Adama Mickiewicza zatrudnił mnie do organizacji wystawy polskiej ilustracji! Wystawa będzie zatytułowana: „Mistrzowie polskiej ilustracji”. Otrzymaliśmy bardzo dużo oryginałów prac mistrzów starszej generacji, ale wystawimy też wydruki Będzie to największa wystawa, prezentująca historię polskiej ilustracji zagranicą. Przewidujemy trzy sekcje. Pierwsza: „Polska szkoła ilustracji”, druga to: „Nonfiction” i trzecia: „Młode pokolenie”. Wystawa zostanie pokazana w Sunchon Picturebook Library (gdzie będzie prezentowana od października bieżącego roku do stycznia roku 2023), a potem (w kwietniu i maju roku 2023) w Albus Gallery w Seulu.

– To imponujące przedsięwzięcie! Życzę Ci satysfakcji  i żeby wszystko się udało! Jesteś niezastąpioną ambasadorką polskiej książki dla dzieci w Korei. A jak wygląda miejsce polskiej książki dla dzieci na tle całego rynku książki dziecięcej?

–  Korea kupuje i wydaje chyba najwięcej polskich książek obrazkowych na licencji. Joanna Concejo i Iwona Chmielewska mają bardzo wielu fanów, ale ostatnio wielkie zainteresowanie i zachwyt wydawców koreańskich budzą również polskie książki non fiction (czeka mnie po powrocie do domu tłumaczenie książki o wyprawach Marka Kamińskiego, z ilustracjami Bartka Ignaciuka: „Jak zdobyć  bieguny Ziemi…w rok” ). Nazwiska polskich ilustratorów są u nas bardziej znane niż nazwiska wielkich pisarzy XIX i XX wieku…

– Podejrzewam, że to w ogromnym stopniu twoja zasługa… Zrobiłaś wiele dla promocji polskiej kultury w swoim kraju… Twoja działalność została uhonorowana w roku 2013 przez polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego  brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze” Gloria Artis

– To zaszczytne odznaczenie otrzymałam dzięki poparciu ambasady Rzeczypospolitej Polskiej  w Korei i w Japonii oraz rekomendacji Polskiej Sekcji IBBY.

– Powiedz, proszę, które wystawy wspominasz, jako szczególnie ważne na swojej drodze popularyzacji polskiej książki obrazkowej?

– Wystawy, które odegrały ważną rolę to na pewno pierwsza wystawa Iwony Chmielewskiej w 2004, zorganizowana po wspomnianych tu już Targach Bolońskich. Potem była wystawa współczesnej polskiej ilustracji w Narodowej Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży, którą zorganizowałam w Seulu w 2013. Kolejne dwa duże wydarzenia to wystawa Wilkonia na otwarcie Galerii Albus w 2017 oraz wystawa Joanny Concejo również w Galerii Albus na przełomie 2017 i 2018 roku. Ale nie tylko wystawy mnie cieszyły… Chętnie wspominam również różne autorskie spotkania, które towarzyszyły wizytom ilustratorów obecnych podczas trwania wystaw. Polscy artyści byli zawsze chętni do pracy: godzinami składali autografy, ciekawie opowiadali o swojej twórczości. To były  naprawdę niezapomniane spotkania.

– Z kim współpracowałaś od strony organizacyjnej? Bo przecież organizacja tego rodzaju wydarzeń to zawsze zadanie bardzo trudne, wymagające zapewne wsparcia różnych osób i instytucji. Jedna osoba, nawet tak wszechstronna jak ty, nie udźwignie wszystkiego… Czy się mylę?

 – Miałam dużo szczęścia, ponieważ mam bardzo dobrą designerkę, z którą współpracujemy cały czas. To jest Bohye Ahn.  Mam też koleżankę, tlumaczkę Yonghwa Kim, do której mogę mieć pełne zaufanie. Sukcesy polskich artystów w Korei są też możliwe dzięki Galerii Albus, specjalizującej się w ilustracji i jej właścicielce Jinyi Jang.

 – Bardzo dużo pracujesz… Powiedz mi, czy zdarza Ci się marzyć? Jakie jest Twoje marzenie?

– Marzenie?… (uśmiech). Żeby się udała wystawa w Seulu (śmiech). Żebym była zdrowa i żebym mogła dalej pracować!

– A jednak Jiwonee Lee nie żyje wyłącznie pracą… Widzę na FB twoje zdjęcia ptaków zrobione w pięknych miejscach, na tle natury…

Fot. Minji Choi

– Nie… Ja nie robię zdjęć. Podobno wszystkich oglądaczy ptaków można podzielić na „oglądaczy” i „fotografów”. Ja jestem „oglądaczem”, mój mąż ptaki fotografuje. Muszę wyznać, że z czasem coraz więcej satysfakcji daje mi obcowanie z przyrodą. Natura stała się dla mnie bardzo istotna. Do tego stopnia, że zaczęłam się mocno angażować w ochronę środowiska. Wzięłam  udział w projekcie liczenia dzikich gęsi na terenie Korei. Zaczęłam współpracę z brytyjskim naukowcem, dr. Nialem Mooresem (założycielem organizacji zajmującej się ochroną środowiska i ptaków „Birds Korea”), wybitnym znawcą ptaków. Współpracowałam z nim (jako tłumaczka) podczas warsztatów, mających na celu podniesienie ekologicznej świadomości mieszkańców. Wiele się od niego uczę. Zaczęłam odróżniać różne głosy ptaków… To jest bardzo ciekawe, nieznane mi wcześniej doznanie. Czuję, że kontakt z naturą zmienia mnie wewnętrznie. Z osoby od dzieciństwa zatopionej w książkach zmieniam się w kogoś otwartego na inne aspekty życia. Zaczynam coraz silniej odczuwać, że jestem częścią natury…

– Dziękuję serdecznie! To była bardzo ciekawa rozmowa!  Cieszę się, że w swoim wyjątkowo szczelnie zapełnionym kalendarzu udało Ci się znaleźć miejsce na spotkanie i zapraszam do mojego domku na Podlasiu. Tam też można obserwować ptaki…

– Bardzo dziękuję!

 

  • (1) Już w trakcie pracy nad wywiadem okazało się, że tegoroczną laureatką Nagrody im. H. Ch. Andersena, czyli tzw. „Małego Nobla”, została, po raz pierwszy w historii, koreańska artystka Suzy Lee. Stało się to wielkim świętem dla koreańskiej książki obrazkowej. Bohaterka wywiadu, Jiwone Lee zorganizowała spotkanie z laureatką. Odbyło się ono za pośrednictwem zoom i cieszyło dużym zainteresowaniem (830 uczestników); środki finansowe (ponad 10000 Euro) uzyskane z tytułu uczestnictwa w spotkaniu zasiliły konto Koreańskiej Sekcji IBBY.
  • (2) W trakcie pracy nad wywiadem „Dzienniki Gwiazdowe” w tłumaczeniu Jiwone Lee zostały wydane drukiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.