Opowieść o świecie, którego już nie ma…

 

Maria Ewa Letki, Wakacje z Cynamonem. Ilustracje Jolanta Marcolla. Seria Hipopotam. Warszawa 2000. Prószyński i S-ka.

 

 

          Zabrałam sobie do czytania w przerwach uzdrowiskowej kuracji książkę, która miała mnie pocieszyć i poprawić humor (pamiętałam, że kiedyś śmiałam się przy niej na głos) i tak się stało. Przy okazji odbyłam zaczarowaną podróż w Krainę Dzieciństwa, a zatem do świata, którego już nie ma. Zaglądanie w przeszłość ma w sobie coś ekscytującego. Bywa jednocześnie trochę smutne, bo przypomina o nieubłaganie upływającym czasie, którego wciąż mniej i mniej, ale i wesołe, bo niesie ze sobą radość odnajdowania znajomych przeżyć i emocji.

          Niewielkich rozmiarów książka Marii Ewy Letki Wakacje z Cynamonem (Cynamon to imię kota) opowiada o wakacjach małych mieszczuchów pod opieką kochającego i uczynnego dziadka, który zabiera trójkę wnuków na wieś, do znajomej leśniczówki, by jego córka, ukochana jedynaczka, Małgosia i jej mąż mogli nieco zaoszczędzić i, pod wakacyjną nieobecność dzieci, spokojnie pomalować mieszkanie…

              Ja też, jako mała dziewczynka, spędzałam – razem z siostrą – wakacje na wsi pod opieką babci… Nie dysponowałam, niestety, na co dzień, w odróżnieniu od bohaterów opowieści Marii Ewy Letki, towarzystwem rówieśników (a w każdym razie zdarzało się to nieczęsto, a siostra, starsza niemal o sześć lat, miała na wsi jakąś przyjaciółkę, z którą wybierała się na wycieczki rowerowe, zwykle na jagody…). Jednak – podobnie jak oni  – byłam za pan brat z wiejską codziennością. Wiele godzin potrafiłam bawić się wśród drzew sadu, skakać i tańczyć po pełnych kwiatów łąkach i łazić po lesie, który – o dziwo – wcale nie był mi przedstawiany jako miejsce niebezpieczne… Czasem jeździłam w dalsze części lasu na linijce (podobnie jak przebrana za Tomka Tosia z powieści Hanny Ożogowskiej Dziewczyna czy chłopak…) w towarzystwie Franka, dorosłego syna Gospodarzy. Pod dom zaglądały leśne zwierzęta, a po przestronnej, pełnej zapachów kuchni, gdzie toczyło się życie, plątały się koty… Na podwórku gospodarowały kury, kaczki i gęsi, którym gospodyni wysypywała z ganka ziarno (często jej w tym pomagałam). Ucierałam masło w maselnicy, pełłam w ogródku chwasty, układałam bukiety z polnych kwiatów (co mi zostało do dziś), a gdy już trochę podrosłam, pod okiem babci uczyłam się szydełkowania…. Z wakacji na wsi w ogóle nie pamiętam uczucia nudy.

                  Bohaterowie Wakacji z Cynamonem mają jeszcze lepiej niż ja kiedyś, bo w leśniczówce, do której przyjechali z dziadkiem Robertem (uważają, że to bardzo dziwne imię, jak na dziadka…) mieszka Duszek (zdrobnienie od Tadeuszka), rówieśnik bliźniąt – Gabrysia i Doroty, która jest narratorką opowieści, oraz Józio – nastoletni syn gospodarzy, a zatem Ola, starsza siostra bliźniąt, ma do kogo się odezwać i dla kogo zaglądać do lusterka…

                      Maria Ewa Letki potrafi (chyba jak nikt inny w polskiej literaturze tworzonej z myślą o dzieciach) głęboko wejść w świat dziecka. Stworzona przez nią narratorka, Dorota to inteligentna i wrażliwa dziewczynka, a także bystra i krytyczna, a nade wszystko uważna obserwatorka ludzi i świata. Czasem potrafi się nieźle wkurzyć, ale tak w ogóle jest grzeczną dziewczynką. Ma świadomość, że to jej atut. Czytelnik patrzy na świat z jej perspektywy, poprzez jej emocje.

                 Tym emocjom się wierzy, więc pewnie dlatego obrazy, które pojawiają się przed oczyma czytelników przyjmowane są bez zastrzeżeń. Mamy do czynienia z prawdą, a z nią obcuje się nieczęsto… Zwykle spotykamy się z maskami przybieranymi przez ludzi (w świecie realnym) a postaci (w świecie przedstawionym) mniej lub bardziej szczelnymi i wystylizowanymi przez rozmaite mody.   Co się za nimi ukrywa?… Może jest to wielkie Nic, jakaś dziwna pustka (niczym w Niekończącej się historii Michaela Endego)?…  Może uczuciowy chłód lub, co gorsza, obojętność?…

                Tu, dzięki perspektywie ośmio- czy też dziewięcioletniej Doroty, mamy bezpośrednio (bez żadnych masek) do czynienia z wartościami, które należy chronić i o które trzeba zadbać: z  ciekawością i uważnością wobec świata, z solidarnością rodzeństwa i wzajemnym wspieraniem się w trudnych sytuacjach (kiedyś mówiło się o tym zjawisku trzymanie sztamy), z pielęgnowaniem przyjaźni (gdy są konieczne ustępstwa, trzeba na nie pójść, co czyni Dorotka, nie bez żalu ustępująca wiejskiej przyjaciółce, Aldonce atrakcyjną rolę w przygotowywanym przedstawieniu), z troską o starych ludzi, którym się należy nie tylko opieka, ale i szacunek, wyrażający się często w prostych gestach najzwyklejszej pomocy (dzieci najpierw narozrabiały, ale potem przynosiły babci Prządkowej miseczki jagód i poziomek), z autorytetem (uparta i obrażona nastolatka, Ola daje się przekonać dziadkowi i zgadza się na wystawienie swojej sztuki na setnych urodzinach babci Prządkowej), z ludzką życzliwością (pani leśniczyna i jej mąż odnoszą się do małych gości z dużego miasta z naturalnością, otwartością i troską)

               Dorotka, podobnie jak Lisa, ośmioletnia narratorka Dzieci z Bullerbyn (i jak ja, kiedyś…), nie ma zwyczaju się nudzić. Ma dużo do zaobserwowania i dużo do opowiedzenia. To są drobiazgi. Ale właśnie one składają się na życie, które jest, jakie jest…

              Dziewczynka widzi więc, na przykład, jak stary, zmęczony koń Szopek odpoczywa i w czasie drogi z dworca do leśniczówki ucina sobie drzemkę (podobnie zresztą jak pan leśniczy). Zauważa jak bardzo pani leśniczyna przeżywa konieczność wymierzenia cielesnej kary Duszkowi (taki był kiedyś model wychowania; byłam jedynym dzieckiem w czterdziestoosobowej klasie, które nie dostawało lania!) i, żeby jakoś wynagrodzić synkowi bolesne razy (które, jej zdaniem, miała obowiązek mu wymierzyć, żeby nie wyrósł na złego człowieka…) i oczyścić atmosferę, piecze ciastka. Dorota widzi rozterki obowiązkowej matki, ale przede wszystkim współczuje przyjacielowi i nie dopuszcza (w przyszłości), by oskarżono go o narażenie gości na niebezpieczeństwo (co mogłoby się skończyć kolejną karą)… Widzi jak mały Krzyś (wiejski trzylatek w wiecznie opadających majtkach) potrafi zmanipulować Olę, która rzuca wszystko, by spełniać jego zachcianki. Widzi, jak jej starsza siostra przyczesuje włosy, spoglądając kątem oka na Józia. Widzi, że on jest ładny. Widzi, jaką walkę musiała stoczyć ze sobą pani leśniczyna przed wypożyczeniem dzieciom do przedstawienia swojej cennej, lśniącej kapy na łóżko… Dorotka uczestniczy w przygotowaniach do wystawienia sztuki swej starszej siostry i w premierze na scenie starannie zbudowanej przez Józia (ku radości Oli…) i opisuje  to niezwykłe przedsięwzięcie. Czytelnik zaś, współodczuwając emocje narratorki i – pośrednio – uczestników przedstawienia, zaczyna rozumieć, jak olbrzymie miało to znaczenie nie tylko dla zbudowania więzi między aktorami i uhonorowania najstarszej mieszkanki wsi, ale i dla powstania wielkiej radości i satysfakcji z dobrze wykonanego trudnego zadania.

             Dorota, jako narratorka, relacjonuje z przejęciem, co powiedział dzieciom kończącym wakacje dziadek Robert: Zapamiętajcie sobie to miejsce, babcię, leśniczówkę i prezenty (…) Bo tego wszystkiego jest coraz mniej, a jeszcze trochę i nie będzie wcale. Nie będzie piwnic pełnych słoików z przetworami ani staruszek jak z bajki. Pewnego dnia zamienią się w bajkę. Czy spotkaliście dużo dziewczynek, które chciałyby zostać królewnami?(…) to miejsce jest jak rezerwat (…) Jest czymś takim, co trzeba zapamiętać, ochraniać i dbać, żeby trwało jak najdłużej.

                 Nie mam pojęcia, czy książka zainteresuje współczesne dzieci. Została wydana dwadzieścia lat temu, a opowiada o wsi, która istnieje poza czasem, w czasowym uniwersum (czas akcji nie został nigdzie określony, co jest z pewnością zabiegiem głęboko przemyślanym). Mam nadzieję, że tak, jeśli da się ją dzieciom do czytania lub, jeszcze lepiej, jeśli przeczyta się ją wspólnie… Przecież Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren, opowiadające o codzienności w małej, szwedzkiej wsi, mimo, że powstały jeszcze dawniej, wciąż poruszają i wzruszają kolejne pokolenia czytelników i to nie tylko w Szwecji…

           Emocje w kontakcie ze światem nie zmieniają się tak bardzo, choć sam świat  ulega transformacji, podobnie jak, mniej lub bardziej istotne, gadżety, pojawiające się w związku z rozwojem cywilizacji…To nieuchronne.

             Świat staje się na naszych oczach rezerwatem… Zmiana ściga zmianę. Tempo zmian przypomina lawinę… Strach pomyśleć, że już wkrótce może ona całkowicie przygnieść Krainę Dzieciństwa…

                Więc to dobrze, że dzięki Wakacjom z Cynamonem  Kraina Dzieciństwa kolejnych pokoleń dzieci może zamieniać się w bajkę lub raczej w opowieść o świecie, którego już nie ma… Zarówno do bajki, jak i do opowieści można sięgać i czerpać z nich mądrość, a czasem pociechę.

 

 

3 odpowiedzi na “Opowieść o świecie, którego już nie ma…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.