Strach przed suszarką do włosów

 

Marcin Szczygielski, Czarny młyn. Warszawa. Wyd. Stentor (Kora). 2011; wyd. 2. (i kolejne) Instytut Wydawniczy „Latarnik” im. Zygmunta Kałużyńskiego

 

     A teraz chodźmy, zrobię na śniadanie naleśniki – powiada mama, uratowana przez jedenastoletniego Iwa, małą Melę i ich przyjaciół. Wszystko będzie się toczyć dalej zwykłym trybem, choć jeszcze przed chwilą czytelnik umierał ze strachu przed suszarką pełznącą po podłodze, atakującą ostrymi szponami frytkownicą, groźnym radiobudzikiem i innymi urządzeniami przemienionymi w ohydnych czeluściach wiatraka w morderczą broń. Zwykły trybem? Tak, ale czy na pewno będzie to tryb normalny i co właściwie jest w naszym świecie normą?

            Czarny młyn został uhonorowany Grand Prix oraz pierwszą nagrodą w kategorii książek dla młodzieży (ex aequo z Wyspą mojej siostry Katarzyny Ryrych) w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, zorganizowanym przez Fundację „ABC XXI Cała Polska czyta dzieciom”. Powieść – utrzymana w mrocznym klimacie, momentami budzącym prawdziwe przerażenie (mamy tu dalekie echo powieści grozy) – nie daje odpowiedzi na żadne pytania i nie rozwiewa żadnych wątpliwości. W sposób pozostawiający przestrzeń do interpretacji czytelnika (co jest cenne i literacko, i myślowo) pokazuje skomplikowanie świata, w którym właściwie wszystko jest możliwe. Ktoś antypatyczny, niesprawiedliwy i szorstki – jak Babka – w decydującym momencie może okazać się bohaterem (jakkolwiek pokazanym w sposób groteskowy, bo – podobnie jak to bywa w życiu – patos miesza się tu z komizmem). Ktoś heroicznie zmagający się z losem – jak mama Iwa i Meli – może ulec działaniu bezlitosnych sił zła. Ktoś nienormalny – jak niepełnosprawna, działająca intuicyjnie Mela – może, jako jedyny, mieć zdolność pojmowania tego, co niepojęte.

            Książka trzyma w napięciu. Nastrój grozy narasta stopniowo. Wszystko zaczyna się od sielskiego obrazka (trochę jak z Chełmońskiego): grupa dzieci bawi się dmuchawcami na wiejskiej łące. Jednak już w trakcie zabawy, za sprawą przepowiedni małej Meli, a także pojawiającego się nie wiadomo skąd upiornego dźwięku, rodzi się napięcie. Narrator, jest nim Iwo, zdradza, że: To jest opowieść o tym, jak moja siostra ocaliła Młyny, nas, a może nawet cały świat. Czytelnik (11 lat i więcej) otrzymuje ostrzeżenie: trzeba będzie przygotować się na mocne przeżycia.

            Bohaterami Czarnego młyna są dzieci – dość nietypowe, bo niezwykle oczytane. Mieszkają w pustoszejącej wiosce, doprowadzonej do upadku przez z jednej strony nadmiar cywilizacyjny (niezdrowe sąsiedztwo lasu transformatorów i autostrady), z drugiej – nieujarzmioną naturę (mokradła).

          Niemożność korzystania z technicznych rozrywek powoduje, że są skazane na siebie i na książki. Czy to właśnie obcowanie z literaturą tłumaczy ich wrażliwość oraz inteligencję, cechy ujawniające się w skrajnie trudnych sytuacjach? Czy właśnie kontakt z literaturą sprawia, że działają nie tylko solidarnie, ale też nadzwyczaj sprawnie, a Iwo, zgodnie uznany za przywódcę, dysponuje silnym pionem moralnym? Przypomina trochę jedną z najpiękniejszych postaci literatury dziecięcej – Jonatana Lwie Serce z niezapomnianej powieści Astrid Lindgren.

        Tyle, że Jonatan bierze Sucharka na ręce i skacze w otchłań razem z nim, a wrażliwy i inteligentny Iwo patrzy jak mała Mela odlatuje w nieznane na skrzydłach straszliwego wiatraka. On, dzięki silnemu związkowi z siostrą, odczytuje nadany przez dziewczynkę komunikat, nakazujący ucieczkę i przekazuje jego treść pozostałym. Iwo godzi się na ofiarę Meli i deklaruje wiarę w jej powrót.

        Deklaracja ta może być odczytana jako wyraz niezłomnej miłości, uwzględniającej (co bywa doświadczeniem granicznym) zgodę na świadomy wybór dokonany przez ukochaną istotę. Iwo, godząc się na ofiarę niepełnosprawnej siostry, uznaje jej podmiotowość, jej prawo do całkowitej wolności.

          Trudno się jednak obronić przed uczuciem swego rodzaju zagubienia, zarówno czytelniczego, jak i czysto ludzkiego, bo wahanie bohatera w momencie pozostawienia Meli nie jest zbyt intensywne (Mamy uciekać? A co z nią? Myślę rozpaczliwie, ale wiem, że nie mam czasu do stracenia. Odwracam się na pięcie i biegnę), więc może interpretacja o uznaniu prawa dziewczynki do wolności jest mimo wszystko nadinterpretacją?

         Zakończenie Braci Lwie Serce trafia wprost do serca, pozostawiając uczucie oczyszczenia i nadziei. Tutaj czytelnik może pozostać z uczuciem silnego dyskomfortu, jakiegoś dojmującego braku. Może jest to rezultat mało wyrazistego zarysowania postaci dzieci, a szczególnie niepełnosprawnej Meli, która odgrywa w dramatycznych wydarzeniach kluczową rolę. Iwo z jednej strony czuje się za siostrę odpowiedzialny i jest z nią na tyle silnie związany, że odczytuje bezbłędnie jej nieme rozkazy, z drugiej – nie wie o niej nic, nie ma prawie żadnych obserwacji ani uwag. Jego refleksje o odmienności Meli brzmią jak wyuczone formułki (o tym, że bycie innym nie oznacza bycia gorszym) wygłaszane przez pilnego ucznia, uczęszczającego do prawdziwie europejskiej szkoły w Siejach. Mela przypomina mówiącą lalkę, o którą trzeba się troszczyć, bo ktoś, kogo kocha się w sposób żarliwy (tą osobą jest mama i uczucia do matki są ukazane w sposób prawdziwy i psychologicznie przekonywujący), twierdzi, że lalka ta jest cenna. Związek Iwa i Meli (w odróżnieniu od związku Jonatana i Sucharka) robi wrażenie relacji na wskroś racjonalnej, chłodnej. Jeżeli to miłość, to bardzo istotnym jej składnikiem jest poczucie obowiązku. Czy właśnie takie są relacje między ludźmi? Czym jest miłość? Czym obowiązek?

           Nie wiadomo, czy taka chłodna kreacja dziecięcych bohaterów jest w pełni świadoma. To prawda, że uwaga czytelnika ma się skupić na akcji i nastroju (ten cel zostaje zresztą osiągnięty), ale czuje się, że bohaterowie, uczestniczący w dramatycznych, a zarazem groteskowych sytuacjach są papierowi. Przypominają postaci z tak chętnie czytanych przez siebie książek, w tym zwłaszcza komiksów.

       Nie ma pewności, czy właśnie taki był zamiar autora. Możliwe, że tak…

          Pokazanie skomplikowania świata, w którym niczego nie da się zaklasyfikować ze stuprocentową pewnością, pokazanie postaci, które są z założenia albo papierowe, albo funkcjonują wewnątrz świata wirtualnego, dystansując się od okrutnego bądź zakłamanego realu i działając w nim w oparciu o inteligencję, która konstruuje ich ludzką podmiotowość  jest być może tym, co chce zaoferować swoim czytelnikom autor Omegi, bo w jego pierwszej powieści adresowanej do młodego odbiorcy rzecz się ma podobnie. Tam również nic nie pozostaje proste ani jednoznacznie wiadome. Świat realny jest pełen okrucieństwa, nieporadności i fałszu. Trzeba się w nim poruszać,  używając narzędzi logicznych i działać, posługując się intelektem jako jedyną skuteczną bronią. Podobnie rzecz się ma w Czarnym młynie.

       Pozostaje pytanie: czy jest to na pewno dobre i czy chcemy, by tak było i w życiu?…

Czarny młyn doczekał się kilku wydań. Powieść została również sfilmowana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.