Popołudnie

 

       Długonogie stworzenie, które  jeszcze  tak  niedawno  było  moim małym  synkiem,  spogląda  na  mnie  z  wysokości  swojego   metra osiemdziesięciu paru z pewną pobłażliwością.

 – Naprawdę, nie wiesz? To przecież KSU!

–  Może i tak…  Ale, tak prawdę mówiąc, co to za różnica?

– Hm. No tak… Eeee… Jakby to powiedzieć… Ty się zatrzymałaś na etapie Krystyny Prońko… Eeee… Dobra, stara Mama…

          To ma być taki dowcip. Nieodmiennie  rzucam  mojemu  pierworodnemu zabójcze spojrzenie i już  otwieram  usta,  by  wygłosić  stosowne kazanie, gdy Nasza Najstarsza Pociecha  z  pewnym  rozrzewnieniem poklepuje mnie po ramieniu i pyta pojednawczo:

– Zauważyłaś, jak dzisiaj odkurzyłem  przedpokój?  Sam!  (Syneczek bohatersko wypina pierś). – Nikt mi nie kazał!

            No cóż. Rzeczywiście. Nikt mu nie kazał. Co prawda  zapomniał  o schowaniu swojej pościeli i kupnie chleba… Ale kiwam  głową,  że niby  zauważyłam  i  milczę,  bo  nie  mam  ochoty  słuchać  swego zrzędliwego głosu.

         Przede mną zwykłe popołudnie. Wypakowuję torbę, walcząc przez  jakiś  czas  z  pudełkami  i  torebkami  w  różnych rozmiarach. Nastawiam wodę. Dziś będzie ryż z jabłkami.  Zupę  mam jeszcze z wczoraj. Do tego budyń. Ujdzie…

           Machinalnie kręcę się po kuchni a  tak  naprawdę  to  czekam  na telefon. Pewien  przystojny  młody  człowiek,  z  którym  ostatnio nawiązałam współpracę zawodową, ma do mnie dzwonić w tych  dniach. Mamy się spotkać i wspólnie popracować nad  pewnym  materiałem.  Do tej pory przemyśliwaliśmy nad nim oddzielnie. Są spore  szanse  na wspólną  publikację.  On  daje swoje akademickie nazwisko,  ja –  pedagogiczne doświadczenie. Ślęczałam nad swoim zadaniem parę  ostatnich  nocy.  Teraz  jestem skazana  na  oczekiwanie,  bo  mój   współpracownik   (och,   jaki przystojny!) nie ma  niestety  telefonu.  Nasze  spotkanie  będzie raczej przyjemne. I na pewno inspirujące. Tu z niejakim zdziwieniem stwierdzam,  że  czuję się trochę jak pensjonarka, choć przecież… Ależ  co  za  głupoty chodzą człowiekowi po  głowie.  To  ma  być  w  końcu  spotkanie robocze i tyle! Drrrr!!!

 –  Odbiorę! To do mnie! – ryczy moje Maleństwo.

Mieszam budyń. Dodaję pół łyżeczki cukru. Drrr!!!

– Zostaw! To do mnie! –  mój  syneczek  rzuca  się  do  aparatu  ze zwinnością małpy.  Podgrzewam zupę. Dodaję śmietany… Drrr!!!!

– Nie podchodź! To na pewno do mnie! – Nasza Najstarsza  Pociecha jednym skokiem przemieszcza się ponad kanapą, dopadając słuchawki.

Obieram jabłka. Dodaję cynamonu… Drrr!!!

– To do mnie!!!

        Tym razem jednak nie daję się wyprzedzić. Solidną  sójką  w  bok osadzam pierworodnego na miejscu. No, forma ujdzie.

–  Halo!

Nic. Cisza. Posapywanie a potem stuknięcie odwieszonej słuchawki.

–  Jakieś wygłupy… – mruczę pod nosem.

–  Mówiłem! To pewnie Ida. Ona się ciebie boi i odkłada słuchawkę.

–  Nie dość, że źle wychowana, to jeszcze strachliwa! Powiedz swoim dziewczynom, żeby tu bez przerwy nie wydzwaniały! –  używam  sobie na całego (to za starą mamę! A masz!  A  masz!).

–  Ciągle  któraś wisi na linii albo sterczy pod drzwiami. Porozwiązywałbyś  trochę zadań zamiast latać po koncertach i prowadzać się z dziewczynami! – brnę w wymówki na całego.

–  Co ty! Przecież się uczę!

–  Akurat! – rzucam kąśliwie.

– Wystarczająco. Nie mam zamiaru całymi dniami siedzieć w domu.

           Wyniośle puszczam tę uwagę mimo uszu, dając całą  swoją  postawą do zrozumienia, że już ja swoje wiem!

       Z  ociąganiem  odchodzę  od telefonu  i, może nieco nerwowo,  zabieram  się  za  obiad.  Smutno podzwaniają przykrywki.

       Co  by?…  Może  herbata  mi  humor  poprawi?  Mógłby zadzwonić! Semestr się kończy i wszystko naraz  zwali  mi  się  na głowę. Poza tym – co on sobie właściwie myśli! Robi mi łaskę,  czy co? W końcu będzie jak zwykle – wszystko zrobię sama a ktoś łaskawie podpisze się  swoim nazwiskiem (chi, chi!! I tak mi koleżanki będą zazdrościć…).  No nie.  Przecież  to  całkiem   sensowny   facet. Jest w porządku   (i,   och,   jaki przystojny…). Po prostu coś mu wypadło. Drrr!!!  Ze stoickim spokojem parzę sobie herbatę. Zegar wybija szóstą.

– Mamo! Do ciebie!

            Niespiesznym krokiem podchodzę do telefonu. Tak? Że co? Och,  to ty?? – słyszę głos mojej uczennicy. Nie  możesz  przyjść jutro?  Trudno.  Jasne. Nic takiego. Przełożymy… OK. – może być w czwartek.

            Wracam do stołu. Nalewam herbatę do filiżanki. Drrr!!!

– Mamo! Do ciebie!

– Tak! –  zgłaszam się i czuję, że pensjonarskie serce  idiotycznie podskakuje mi w piersi.

– Acha.  Jutro? Mogę. Nie ma sprawy. Akurat przełożyłam lekcję. Pewnie.  Odbiorę  Hanię   z przedszkola. Nie ma za co! W porządku!

Popijam z wolna herbatę. Drrr!!!

– Mamo! Do ciebie!

– Słucham! Tak? –  słyszę głos mojego  męża.

– Przyjdziesz  później? W domu? Dobrze. Podgrzeję ci obiad w mikrofalówce. Cześć.

          Znów zasiadam  nad  herbatą.  Ostygła.  Dolewam  wrzątku.  Wraca Córeczka. W ręku torebka z pop cornem. Sypie  się  na  podłogę.  Z dziecinnego pokoju wypełza  Nasza Najmłodsza  Pociecha  wysmarowana  jak nieboskie stworzenie jakimś tuszem  (właśnie  uprawiała  malarstwo abstrakcyjne  przy  swoim  biurku).

         Obiad   zjedzony,   naczynia pozmywane.  A może by tak  jakąś  miłą  relaksującą  kąpiel  sobie zaserwować? Czemu  nie?  Znikam  w  łazience.  Nakładam  na  twarz maseczkę Po trzydziestce (już dawno po trzydziestce…) firmy Soraya. Po chwili tonę w pianie i słyszę,  jak  dzieci  witają   tatusia,   racząc   go   rozmaitymi opowieściami.

       Drrr!!! Tym razem to dzwonek do  drzwi.  Słyszę,  że otwiera mój syn. Znowu te dziewczyny! Od rana do  wieczora  ­– jak nie telefon, to korytarzowe konferencje (No co chcesz… A gdzie mam się spotykać? Mamy takie małe mieszkanie!…). Okrrropność.

     Co?  Co  to? Głos  mojej  Najstarszej  Pociechy  brzmi  jakoś  inaczej… Mama? Siedzi w wannie. Proszę, zawołam tatę! O, tutaj – proszę kurtkę.

        Ach, co za Wersal. Kogo to przyniosło?! Słyszę męski  głos,  jakby,  jakby ciut  znajomy…  Nerwowo  plączę  się  w   płaszczu   kąpielowym. Niepewnie wystawiam głowę z łazienki.

 – O, cześć! Przerwałem ci kąpiel! Dzwoniłem. Po  szóstej.  Pięć albo sześć razy? Ciągle było zajęte, no i wiesz… Stwierdziłem,  że  najprościej  będzie, przyjechać. Mamy trochę mało czasu. Semestr się kończy i, no… Boję się, że w końcu wszystko nam się naraz zwali na głowę. Nie chciałbym, żebyś pomyślała, że spycham na Ciebie robotę.

– Jasne! Świetnie zrobiłeś! Zaraz siądziemy do pracy (maseczka Po trzydziestce dziwnie pali mi twarz).

– Mamuuuusiu! – Nasza Najstarsza Pociecha woła basem z kuchni.

– Możesz już przyjść? Zrobiłem herbaty dla wszystkich.

 Z pokoju dochodzą dźwięki muzyki – to nie KSU, nie  żaden  Big Cyc, to Krystyna Prońko.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.